Выбрать главу

– On już chodzi, ale tylko blisko domu – powiedział Pafnucy i oblizał się. – Jedną nogę ma trochę inną niż drugą, ale my wiemy, że choroba z tej nogi już mu wyszła.

Wszystkie zwierzęta bardzo interesowały się leśniczym, który przed kilkoma tygodniami złamał nogę, i były ciekawe, jak się czuje. Ciągle ktoś chodził do niego z wizytą, odwiedzała go nawet Klementyna z Perełką, wiadomo było bowiem, że leśniczy jest niezwykle porządnym człowiekiem i można się go wcale nie bać. Najczęściej jednak bywał u niego Pafnucy.

Leśniczy doskonale wiedział, że to właśnie Pafnucy uratował mu życie, grzejąc go ciepłym, niedźwiedzim futrem. Był mu niezmiernie wdzięczny i specjalnie się starał przy każdej wizycie częstować go czymś nadzwyczajnie dobrym. Na samo wspomnienie pierniczków, które piekła żona leśniczego, Pafnucy w ogóle nie mógł przestać się oblizywać. Wstępował do leśniczówki prawie codziennie, leśniczy zaś, który na złamanej nodze miał gips, wychodził do ogrodu i spotykał się z nim przy furtce ogrodzenia. Wszyscy czekali, żeby wreszcie obie nogi miał jednakowe i swobodnie chodził po lesie, bo był najlepszym w świecie opiekunem zwierząt.

– Dwa tygodnie – powtórzył Pucek. – Przez dwa tygodnie jakoś wytrzymacie. W ostateczności możecie ich straszyć co drugi dzień.

– Ja bym radził załatwić sprawę z rzeczką – powiedział Karuś stanowczo.

– Pewnie masz rację – zgodził się Pafnucy. – Ale i tak jest lepiej niż było, a dziki kazały wam powiedzieć, że kochają was nad życie. Bo z tym straszeniem to był przecież wasz pomysł.

Pożegnał się z Karusiem i wrócił do lasu, żeby wszystko opowiedzieć Mariannie.

*

Bobry w gruncie rzeczy bardzo lubiły roboty ziemno-wodne. Kiedy Marianna przypłynęła, żeby im powiedzieć o konieczności przesuwania rzeczki, od razu zostawiły swoje osiedle pod strażą zaledwie sześciu, a cała reszta wielką gromadą wyruszyła w drogę.

W kopaniu nowego koryta rzeczki wzięli udział wszyscy. Wilki kopały głównie w nocy, a dziki bardzo wcześnie o poranku i późnym wieczorem. Przez resztę dnia upierały się pilnować łączki i samochodów.

Minął tydzień i oto pewnego dnia zdumieni ludzie na miejscu małego jeziorka na łączce ujrzeli rozległy, błotnisty dół. Cała woda zniknęła. Weszli kawałek do lasu, żeby zobaczyć, co się stało z rzeczką, i okazało się, że rzeczka płynie sobie wesoło tak samo, jak płynęła, tylko trochę zmieniła trasę. Omija skraj lasu i łąkę i cała mieści się w głębi puszczy. Nikt nie wiedział, jak to się stało, i nikt nie mógł tego zrozumieć.

I dopiero leśniczy, kiedy po następnym tygodniu zaczął swobodnie chodzić, odgadł prawdę. Obejrzał teren i od razu wiedział, że całą sprawę załatwiły bobry. Zlitował się trochę nad ludźmi i zmienił nieco bobrzą tamę, tak, żeby malutki kawałeczek rzeczki płynął ku łączce. Ten malutki kawałeczek po pewnym czasie wypełnił błotnisty dół i znów pojawiło się prześliczne jeziorko, nad którym można było posiedzieć i zrobić sobie piknik. Leśniczy ustawił także wielką tablicę z napisem, że mycie samochodów w tym miejscu jest surowo wzbronione, ale na wszelki wypadek zrobił jeszcze tak, żeby woda z jeziorka nie wracała prosto do leśnej rzeczki, tylko przesączała się przez kawałek ziemi i piasku. Znał ludzi bardzo dobrze i wiedział, czego się po nich można spodziewać. Oczywiście, dowiedział się także o niezwykłych wydarzeniach i dziwnych rzeczach, jakie w czasie jego nieobecności działy się na łące, i chociaż nie znał poglądów Marianny, to jednak domyślił się, że zwierzęta po prostu ratowały swój dom.

– Co za szczęście, że nam się udało – powiedziała w kilka dni później Marianna, wyciągnięta na przybrzeżnej trawie obok Pafnucego. – Gdybyśmy czekali do powrotu leśniczego, musiałabym się chyba wyprowadzić. Ludzie są naprawdę okropni.

– A jednak – powiedział Pafnucy, kończąc jeść ryby – gdyby nie to paskudzenie, byłoby mi bardzo przykro ich straszyć. Wolałbym się z nimi zaprzyjaźnić.

– Na to nie licz – ostrzegł borsuk. – Podobno jeden człowiek na sto tysięcy nadaje się do zaprzyjaźnienia. Reszta jest do niczego.

– Przy okazji odnieśliśmy dodatkową korzyść – zawiadomił z drzewa dzięcioł. – Bobry wcale nie posprzątały po pracy. Specjalnie zostawiły cały bałagan i tyle tam teraz leży pogryzionego i pościnanego drewna, że wejście do lasu zrobiło się prawie zagrodzone. Leśniczy tego nie usunie, bo sam widziałem, jak oglądał ten drewniany śmietnik i chichotał.

– I bardzo dobrze – powiedziała Marianna. – Wcale nie chcę, żeby nam się plątali po lesie, bo zupełnie nie wiadomo, co im jeszcze może wpaść do głowy.

– Nikt nie chce – powiedział borsuk.

I rzeczywiście, zadowoleni byli wszyscy, z wyjątkiem dzików. Jedne jedyne dziki czuły odrobinę rozczarowania, bo w żaden sposób nie mogły zapomnieć, jaki cudowny smak miał pozostawiony przez ludzi piknik…

5. ZABŁĄKANA DZIEWCZYNKA

Pewnego pięknego dnia do niedźwiedzia Pafnucego przyfrunął dzięcioł. – Słuchaj, Pafnucy – powiedział z zakłopotaniem. – W środku lasu siedzi ludzkie dziecko. I bardzo płacze.

Pafnucy był właśnie ogromnie zajęty. Cała zarosła poziomkami polanka, na której się akurat znajdował, czerwieniła się tak, że prawie nie było widać liści. Poziomki były wielkie, słodkie i dojrzałe i Pafnucy aż pomrukiwał z zachwytu. Zbierał je i zjadał, zbierał je i zjadał i zupełnie nie mógł przestać.

Miał jednakże bardzo dobre serce. Kiedy dzięcioł powiedział, że ludzkie dziecko płacze, poziomki zaczęły mu smakować odrobinę mniej. Zjadł jeszcze kilka, podniósł głowę i popatrzył na dzięcioła.

– I co? – spytał niepewnie.

– No właśnie nie wiem co – odparł dzięcioł. – Nikt nie wie. Przysłała mnie tu do ciebie Klementyna. Powiedziała, że nie może patrzeć na ten płacz i może ty coś poradzisz.

Pafnucy poczuł się tak samo zakłopotany, jak dzięcioł. Nigdy dotychczas nie miał do czynienia z ludzkim dzieckiem i w ogóle sobie nie wyobrażał, co można byłoby z nim zrobić.

W dodatku dziecko płakało, a zatem było zapewne nieszczęśliwe. Pafnucemu zawsze bardzo żal było nieszczęśliwych osób i wyraźnie czuł, że powinno się je pocieszać.

– I co? – powtórzył, jeszcze bardziej niepewnie.

– Nie wiem – powiedział dzięcioł cierpliwie. – Może byś tam poszedł i sam popatrzył.

– A gdzie to jest? – spytał Pafnucy.

– Z tamtej strony, pomiędzy szosą a jeziorkiem – rzekł dzięcioł. – Tam, gdzie leśna ścieżka dochodzi do krzaków. Za polanką z żółtymi kwiatkami.

Pafnucy wiedział, gdzie to jest.

– Przed polanką – poprawił. – Krzaki są bliżej, a polanka dalej.

– Możliwe – zgodził się dzięcioł. – Zależy, z której strony patrzeć. To ludzkie dziecko podobno przyszło od strony szosy, więc miało bliżej polankę, a dalej krzaki. Ptaki tak powiedziały. Widziały je, jak szło.

– Rozumiem – powiedział Pafnucy i pomyślał, że wobec tego po drodze do ludzkiego dziecka ma jeziorko, a w jeziorku swoją przyjaciółkę, wydrę Mariannę. Zanim dotrze do dziecka, będzie mógł się naradzić z Marianną.

Zjadł jeszcze kilka poziomek i kiwnął głową.

– Dobrze – powiedział. – Pójdę tam i popatrzę.

– Ja polecę i też popatrzę – powiedział dzięcioł i odfrunął.

Pafnucy ruszył w drogę. Dopóki nie doszedł do końca polanki z poziomkami, szedł bardzo wolno, bo takie zupełne zostawienie słodkich, czerwonych owoców, bez zjedzenia ani jednego, było po prostu niemożliwe. Szedł jednak, wcale się nie zatrzymując, i tylko zbierał je po drodze i może nawet szedł nie tak całkowicie prosto, bo kępki, w których czerwieniło się bardziej, ciągnęły go z magnetyczną siłą. Doszedł wreszcie do skraju polanki i wówczas ruszył znacznie szybciej.