– Muszę to wszystko opowiedzieć Mariannie – zdecydował się nagle Pafnucy. – Idę. Naradzę się z nią i wrócę. Jestem pewien, że ona wymyśli coś mądrego!
Marianna była już bardzo zniecierpliwiona, bo jej zdaniem Pafnucy przepadł na całe wieki. Ze zdenerwowania przygotowała cały, wspaniały obiad w postaci stosu tłustych, świeżych ryb. Pafnucy zobaczył ten stos z daleka i mocno przyśpieszył kroku.
Bardzo szczęśliwie się stało, że tuż za nim przybiegła kuna, bo inaczej nie wiadomo, kiedy i jak zostałyby przekazane Mariannie wszystkie wiadomości. Pafnucy nie mógłby przecież mówić wyraźnie z pełnymi ustami, a ryby wyglądały tak zachęcająco i apetycznie, że po prostu musiały zostać zjedzone natychmiast. Marianna nie była w stanie czekać ani chwili dłużej, kuna zatem zastąpiła Pafnucego, który tylko od czasu do czasu pomrukiwał potakująco. Skończyli razem, kuna mówić, a Pafnucy jeść.
– Nikt z was nie ma ani odrobiny rozumu – powiedziała Marianna z oburzeniem i zgorszeniem. – Jeżeli ta mała nie boi się Perełki i chce, żeby Perełka z nią została, to dlaczego one obie uciekły? Należało zostać! Niech mi Klementyna nie wmawia, że takie dziecko jest niebezpieczne!
– Myślę, że one wrócą – powiedziała kuna. – Uciekły przez zaskoczenie.
– Powinny wrócić stanowczo! – rozkazała Marianna. – Czy jest tu jakiś ptak? O, dzięcioł! Leć do Klementyny i powiedz, żeby się przestała wygłupiać!
– Wiewiórka też się jej podobała – zauważył Pafnucy, oblizując się i wycierając usta. – Takie mam wrażenie.
– No więc wiewiórka niech też wróci! – uzupełniła polecenie Marianna. – Niech się tam kręci koło niej. Leć i powiedz im to!
Dzięcioł był ptakiem życzliwym i uczynnym, a przy tym rozsądnym. Wiedział, że tę ludzką dziewczynkę należy chociaż trochę uspokoić, żeby nie robiła takiego nieznośnego hałasu, nie płakała głośno i nie krzyczała. Nie odezwał się wcale, tylko od razu poleciał.
– Teraz możemy się zastanowić nad dalszym ciągiem – oznajmiła Marianna. – Widzę tu kilka nieprzyjemności. Największa to, oczywiście, ludzie.
– Myślisz, że przyjdą aż tutaj, żeby odnaleźć swoje dziecko? – spytał Pafnucy.
– A jak to sobie inaczej wyobrażasz? – prychnęła Marianna. – Różnych głupstw szukają, a nie szukaliby dziecka? Boję się, że przyjdzie ich wielka gromada i bardzo mi się to nie podoba. To jedna sprawa. A druga to ta, że dziecko płacze i muszę się przyznać, że też mi go żal. Czy ono coś jadło?
– Klementyna mówi, że ptaki mówiły, że jadło poziomki – przypomniała kuna.
– Poziomki? – zastanowiła się Marianna. – Same poziomki? Nie jest to dużo, ale dziecko też nie jest duże. Może poziomki mu wystarczą?
– Eeee, nie – powiedział z powątpiewaniem Pafnucy, kręcąc głową. – Chyba nie…
– W ogóle chcę to dziecko zobaczyć! – powiedziała Marianna. – Gdzie ono teraz jest?
– Szło od polanki w stronę bobrów – powiedział Pafnucy. – Ale bardzo powoli, więc chyba jest prawie tam, gdzie było.
– Bez sensu – skrytykowała Marianna. – Pcha się w głąb lasu. Trzeba je było namówić, żeby poszło w stronę końca.
– Jak namówić? – spytał Pafnucy. – Popychać?
Pod krzakami zaszeleściło i pojawił się borsuk. Za nim widać było jego żonę i trzy małe, przewracające się po trawie borsuczęta.
– Słyszę, że znów są kłopoty – powiedział borsuk. – Co do pchania ludzkiego dziecka, to chyba lepiej je ciągnąć.
– Co masz na myśli? – zaciekawiła się Marianna.
– Mam na myśli Perełkę – wyjaśnił borsuk. – O ile dobrze usłyszałem, dziecko zaczęło gonić Perełkę. Gdyby Perełka miała odrobinę rozumu…
– W jej wieku trudno wymagać – przerwała Marianna. – Ale Klementyna może iść razem z nią i chyba wiesz, że dzięcioł już do nich poleciał.
– Owszem, i to mnie napełnia odrobiną nadziei – przyznał borsuk. – Bo wszystko inne wydaje mi się przerażające. Do szukania dziecka ci ludzie wydelegują całe tłumy i musimy coś zrobić jak najszybciej. Nie wiem, czy nie zaangażować twojego przyjaciela, Pafnucy, tego Pucka.
– Pucka koniecznie! – wykrzyknęła Marianna. – Ale problem w tym, że Pucek jest z zupełnie innej strony lasu niż szosa, a dziecko zginęło tym ludziom na szosie. Będą go szukać od strony szosy.
– Nie ma znaczenia – powiedział stanowczo borsuk. – Klementyna z Perełką poprowadzą dziecko w kierunku szosy, a Pucek poprowadzi ludzi od szosy w kierunku dziecka i gdzieś tam się spotkają. Tak to widzę. Ruszcie się.
– Wszyscy się ruszmy – powiedziała żona borsuka. – Wezmę dzieci i też tam pójdę. Szkoda mi takiego małego dziecka, chociaż jest ludzkie.
– W takim razie ja też idę – zdecydowała się Marianna. Nie zdążyli jednakże uczynić nawet jednego kroku, bo ze strasznym wrzaskiem i skrzekiem nadleciała nagle sroka.
– Ratunku! – krzyknęła przeraźliwie. – Klementyna żąda pomocy! Ludzkie dziecko idzie do bagna!
Wszyscy przerazili się tak bardzo, że przez długą chwilę nie mieli pojęcia, co zrobić. Wiedzieli doskonale o bagienkach, które znajdowały się w niektórych miejscach i były niezbyt duże, ale za to bardzo głębokie. Rosła na nich piękna, zielona trawa, do której nikomu nie wolno było się zbliżać, żeby się nie utopić. Trawa wyglądała łagodnie, tworzyła równą powierzchnię i ludzkie dziecko mogło próbować przez nią przejść, przekonane, że wybiera łatwiejszą drogę.
Sroka skakała po drzewie i ciągle wrzeszczała. Skrzeczała coś o motylu i o dzikach. Nikt nie mógł tego zrozumieć i nie było czasu na długie zastanawianie się.
– Pędźmy tam najszybciej, jak kto potrafi! – rozkazał borsuk. – Wszyscy w drogę!
Sroka poprowadziła, nie czekając na nikogo. Kuna pomknęła za nią po drzewach, a Marianna po ziemi. Pafnucy wytężył siły i popędził z największą szybkością, na jaką mógł się zdobyć. Za nim sunął borsuk, a za borsukiem jego żona i dzieci.
Kuna, Marianna i Pafnucy dobiegli na miejsce prawie równocześnie i ujrzeli widok po prostu przerażający. Mała dziewczynka w żółtej sukience stała na mchu zaledwie o krok od bagienka. Nie płakała już, tylko wyciągała rączkę, a przed nią siedział na trawie ogromny, kolorowy motyl. Widać było, że chce go dosięgnąć, lada chwila zatem uczyni ten jeden krok ku niemu. I wówczas wpadnie do bagienka.
Z motylem, oczywiście, nikt się nie umiał porozumieć.
– Cofnąć ją! – zażądała nerwowo kuna. – Cofnąć ją! Jak ją cofnąć?!
– Pójdę i złapię ją, i przeniosę – zaproponował Pafnucy i już postąpił ku dziewczynce.
– Pafnucy, oszalałeś! – wrzasnęła Marianna. – Usłyszy cię, zobaczy i ucieknie prosto tam! Ktoś inny! Gdzie ta piekielna wiewiórka?!
– Tutaj jestem – powiedziała zrozpaczona wiewiórka. – Ten podły motyl przyleciał i jak na złość, specjalnie, siadał jej pod nogami! Poszła za nim i macie…!
– Perełka! – zawołała Marianna.
– Perełka nie może! – skrzeknęła sroka. – Ma za wąskie kopytka, zapadnie się prędzej niż to ludzkie dziecko. Nie wolno jej tu podchodzić!
– Nie mogę na to patrzeć! – rozzłościł się borsuk. – Co tu zrobić…?
W tym momencie z krzaczków wypadły jego dzieci, małe borsuczęta, przewracając się przez siebie wzajemnie, turlając się po mchu i robiąc mnóstwo hałasu. Dziewczynka obejrzała się i zobaczyła trzy małe, śmieszne stworzonka.
– Ach, jakie śliczne! – zawołała z zachwytem. Przykucnęła, wyciągnęła rączkę i powolutku, prawie na czworakach, posunęła się ku małym borsuczętom, oddalając się odrobinę od bagienka. Wszyscy patrzyli na to z zapartym tchem. Borsuczęta trochę się przestraszyły i chciały uciekać, ale zatrzymała je ich matka, żona borsuka.