– Wcale nie chcę rządzić – powiedział pośpiesznie. – Nie mam czasu. To znaczy, jestem zajęty. To znaczy, chciałem powiedzieć, jestem umówiony z Marianną…
Odwrócił się i szybkim krokiem pomaszerował w stronę jeziorka.
Nowych zwierząt, które uciekły przed pożarem, pojawiło się w lesie dosyć dużo, ale miejsca było mnóstwo, więc nikt nikomu nie przeszkadzał. Co jakiś czas przybywał jeszcze ktoś następny, niektóre zwierzęta miały bowiem do przebycia daleką drogę. Z płonącego lasu uciekały na wszystkie strony i czasem źle trafiały, niepotrzebnie zbliżały się do miast albo napotykały rozmaite inne przeszkody. Musiały przejść wielki kawał drogi, żeby dostać się do tego właśnie, najpiękniejszego lasu.
Pierwsze dwa tygodnie Pafnucy spędził obok jeziorka Marianny, bo koniecznie musiał odremontować w sobie to, co utracił w czasie zimy. Marianna i Łukasz łowili ryby, a Pafnucy jadł i jadł, i jadł. Marianna z wielką troską pilnowała, żeby jej ukochany przyjaciel porządnie się pożywił, bo później mogła mieć trudności z zaopatrzeniem.
– Niedługo będę miała dzieci – ostrzegła Pafnucego. – Obawiam się, że z dziećmi są kłopoty. Zdaje się, że trzeba je karmić, pilnować, uczyć i tak dalej, więc sam rozumiesz, będę musiała trochę cię zaniedbać. Jedz na zapas!
Pafnucy jadł na zapas z największą przyjemnością i po dwóch tygodniach poczuł się doskonale. Wróciły mu wszystkie siły, a nawet miał ich znacznie więcej niż w ubiegłym roku. Postanowił wybrać się na bardzo daleki spacer, bo ciągle jeszcze istniał kawałek lasu, w którym go nigdy dotychczas nie było.
Ten nieznany kawałek lasu znajdował się za szosą i nie był to wcale mały kawałek, tylko wielki kawał. Przez całe życie Pafnucy miał mnóstwo interesów i spraw do załatwienia po tej jednej stronie szosy i na tamtą drugą stronę ani razu nie zdążył pójść. Wybrał się zatem teraz, korzystając z okazji, bo wszystkie inne zwierzęta były jakoś dziwnie mocno zajęte i nie miały czasu na spotkania towarzyskie.
Po szosie jeździły samochody. Pędziły bardzo szybko i Pafnucy zgadł, że nie należy im przeszkadzać. Poczekał, aż żadnego nie będzie widać, i szybko przebiegł na drugą stronę.
Dalej szedł sobie spokojnie i powoli, rozglądając się dookoła i wygrzebując rozmaite kłącza i korzenie, bo już tak się przyzwyczaił do jedzenia, że po prostu nie mógł przestać. Wynajdywał także młode, świeżutkie gałązki, żałując bardzo, że jeszcze nie ma grzybów ani jagód.
Był już bardzo daleko, kiedy w wielkim pędzie przebiegł obok niego młody jelonek, nieco młodszy od Kikusia. Podążał w przeciwną stronę.
– Hej! – zawołał za nim Pafnucy, bo chciał go poznać osobiście, ale jelonek nawet nie usłyszał. Błyskawicznie znikł za drzewami.
W chwilę później Pafnucy ujrzał dwie sarny, pędzące tak samo jak jelonek. Również nie zdążył się z nimi porozumieć. Poszedł dalej i natknął się na stado nieznajomych dzików. Dziki na szczęście nie pędziły, tylko szły normalnym krokiem, kierując się ku odległej szosie, odwrotnie niż Pafnucy.
– Dzień dobry – powiedział żywo Pafnucy. – Jestem Pafnucy i przyszedłem…
Dziki przerwały mu od razu.
– Wiemy, że jesteś Pafnucy – rzekł największy. – To znaczy, domyślamy się, bo słyszałyśmy o tobie. Wszystkie zwierzęta w lesie o tobie słyszały, jesteś sławny. Co tu robisz, po naszej stronie?
– Przyszedłem zobaczyć, jak tu jest – odparł Pafnucy. – Myślałem, że z kimś porozmawiam, widziałem sarny, ale uciekły…
– Wszyscy uciekli – przerwał znów dzik. – My też. Jakieś okropne zamieszanie hałasuje na skraju lasu. Ludzie dostali jakiegoś fioła czy co, latają, wrzeszczą, wytrzymać tego nie można. No więc oddalamy się w głąb.
– Na skraju lasu są ludzie? – zainteresował się Pafnucy.
– Tak, cała wieś. Na ogół zachowują się spokojnie, ale dzisiaj ich coś opętało. Od samego rana wyprawiają głupie sztuki i chyba nawet strzelali.
– Do siebie? – zaciekawił się Pafnucy.
– Nie wiemy. Ale do siebie chyba nie, to im się rzadko zdarza. W każdym razie ich wrzaski są okropnie denerwujące i nie chcemy ich słuchać. Tobie też nie radzimy.
– Dziękuję bardzo – powiedział Pafnucy. – Jednak pójdę popatrzeć, co się tam dzieje. Jeśli nie wytrzymam, też ucieknę.
Pożegnał dziki i poszedł nieco szybciej, bo był zaciekawiony ludzkimi awanturami. Pomyślał, że opowie o nich później Mariannie.
Ledwo przeszedł kilkadziesiąt kroków, ujrzał nagle jakieś zwierzę, najzupełniej obce i nieznajome. Było duże, większe od Klemensa, chociaż nieco do niego podobne, i miało inne rogi. Za nim szło drugie takie samo, a dalej jeszcze trzy, bez rogów i podobne troszeczkę do Klementyny, ale też inne. Pafnucy zatrzymał się, zachwycony, że widzi coś nowego.
– Dzień dobry! – zawołał pośpiesznie. – Kim jesteście? Jeszcze was nigdy nie widziałem. Ja jestem Pafnucy i mieszkam po tamtej…
– A, to ty! – przerwało pierwsze zwierzę. – Miło nam poznać cię osobiście. Wszyscy, jak łatwo zgadnąć, o tobie słyszeli. Trudno mi było uwierzyć, że jesteś łagodny i nieszkodliwy, ale widzę, że istotnie robisz bardzo sympatyczne wrażenie. My jesteśmy łosie.
– Bardzo mi przyjemnie – powiedział Pafnucy. – Gdzie mieszkacie?
– Ach, nie tu przecież – odparł łoś. – Tu jest dla nas za sucho, lubimy mokradła i bagna. Na końcu lasu mamy doskonałe, odpowiednie tereny i żyje nam się tam spokojnie, ale dzisiaj ludzie nas wypłoszyli.
– No właśnie – powiedział żywo Pafnucy. – Coś już słyszałem, dziki mówiły. Co się tam dzieje, u tych ludzi?
– Nie wiemy – odparł łoś niechętnie i gniewnie. – Drą się tak, że doniosło aż do nas, a odległość jest dość duża. Wrzeszczą i robią straszny bałagan, więc wolimy przeczekać gdzie indziej. Oczywiście wrócimy do domu, jak się już uspokoją.
Pafnucy poczuł się jeszcze bardziej zaciekawiony tym czymś, co wyprawiali ludzie. Obejrzał wszystkie łosie porządnie jeszcze raz, pożegnał je i pomaszerował szybkim krokiem. Chwilami nawet trochę podbiegał.
Dotarł wreszcie do końca lasu. Zwierzęta miały rację, już z daleka usłyszał różne nieznośne dźwięki, ludzkie krzyki i wrzaski, a oprócz tego jakieś łomoty i bębnienia, jakieś trzaski i gwizdy. Wyjrzał ostrożnie zza drzew i krzewów.
Niewiele mógł zobaczyć, chociaż wieś znajdowała się bardzo blisko. Od lasu odgradzała ją tylko malutka, wąska łączka, też porośnięta drzewami. Za tą łączką stały ludzkie domy i różne inne zabudowania, wśród budynków zaś widać było mnóstwo biegających we wszystkie strony ludzi. Wrzeszczeli, machali rękami, niektórzy trzymali jakieś przedmioty, z których Pafnucy mógł rozpoznać tylko drewniane drągi. Innych, takich, jak widły, łopaty, grabie i kosy, nie znał wcale. Razem z ludźmi biegały wszędzie i szczekały przeraźliwie liczne psy.
Pafnucy nic z tego wszystkiego nie mógł zrozumieć. Hałas jeszcze jakoś wytrzymywał, posiedział zatem przez chwilę na skraju lasu, a potem posunął się dalej. Posiedział za najbliższym drzewem, potem za następnym, trochę dalszym, potem za jeszcze dalszym i w rezultacie znalazł się prawie przy ludzkich domach, zaraz za tylną ścianą obory.
Ciągle nie rozumiał, co się dzieje i o co tym ludziom chodzi. Widywał już ludzi wielokrotnie, bywał na łące, za którą zaraz znajdowała się wieś, oglądał mycie samochodów, raz nawet ludzi straszył, ale nigdy dotychczas nie napotkał takiej dziwacznej awantury. Nie mógł wrócić do Marianny i powiedzieć, że nic nie rozumie i nie wie, co się stało, bo Marianna natychmiast wysłałaby go z powrotem. Musiał zbadać sprawę.