Wychylił się zza krzaka, spojrzał i zobaczył taki widok, że usiadł.
Na malutkiej polance stała najpiękniejsza istota na całym świecie. Usłyszała zapewne za sobą Pafnucego, bo zatrzymała się, odwróciła ku niemu, stała i patrzyła. Była to młoda, zachwycająca, nieznajoma niedźwiedzica.
Pafnucemu prawie zabrakło tchu i w żaden sposób nie mógł wydobyć z siebie głosu. Nie zastanawiał się, skąd wzięła się tu niedźwiedzica, nie myślał w ogóle nic, tylko tonął w zachwycie. Dopiero po niesłychanie długiej chwili zdołał się poruszyć i stanąć na nogach. Ostrożnie uczynił kilka kroków i wyszedł na polankę.
– Nie… – powiedział słabo i odrobinę ochryple. – Niemoż… Nie wierzę… Nie, nie tak… Chciałem powie… Witaj u nas! Co za przyjem… Pozwól… Jestem Pafnucy…
– No, jeżeli ciebie widzę, to chyba tu jest spokój – powiedziała z ulgą niedźwiedzica. – Odczepiłam się wreszcie od tych upiornych ludzi!
– Od ludzi, tak – przyświadczył gorliwie Pafnucy i przeraźliwa pustka w głowie zaczęła mu się gwałtownie wypełniać. – Oczywiście, że tu jest spokój. Jestem zachwycony! Skąd się wzięłaś? Jak ci na imię?
– Balbina – odparła niedźwiedzica i westchnęła. – Ach, Boże, co ja przeżyłam!
– Jakie piękne imię! – zachwycił się Pafnucy.
Balbina potraktowała ten zachwyt dość łaskawie, chociaż lekceważąco, bo do swojego imienia była przyzwyczajona. Pafnucy spodobał jej się nadzwyczajnie, ale wcale nie miała zamiaru tego okazać, a przynajmniej nie tak od razu. Była bardzo dobrze wychowana i umiała się znaleźć w towarzystwie.
– Proszę, może usiądziesz – powiedziała grzecznie. – Jestem trochę zmęczona, bo miałam zupełnie okropne przygody i przeszłam koszmarną drogę. Do tej chwili nie byłam pewna, czy dobrze trafiłam, i dopiero teraz się uspokoiłam.
Pafnucy zaczynał już rozumieć, co się do niego mówi. Przejął się ogromnie.
– No właśnie, co przeżyłaś? – spytał z szalonym zainteresowaniem. – Pochodzisz chyba z daleka?
– Z tego lasu, który się spalił – odparła Balbina i westchnęła. – Błąkam się tak od jesieni, trochę mi się udało przespać, ale głównie wędruję. Słyszałam o tobie i o waszym lesie i chciałam tu przyjść, ale w pierwszej chwili uciekłam od ognia w niewłaściwą stronę i musiałam przedzierać się przez ludzi. To było po prostu potworne!
Pafnucy poczuł w sobie tak gwałtowną chęć wynagrodzenia jej tych przeżyć i potworności, że sam już nie wiedział, co zrobić. Uniósł się na tylnych nogach i ryknął potężnie, z wielkim współczuciem.
– Dziękuję ci bardzo – powiedziała Balbina i znów westchnęła. – Najgorsze nastąpiło na końcu. Tu, w okolicy.
Pafnucy coraz lepiej rozumiał, co się do niego mówi. Ryknięcie mu zdecydowanie pomogło. Coś zaczęło świtać w jego wracającym do równowagi umyśle.
– Opowiedz to wszystko – poprosił. – Każdemu zawsze dobrze robi, jeśli może opowiedzieć o swoich okropnych przeżyciach. Musiałaś mieć szalone trudności i kłopoty.
– Żeby nie ludzie, miałabym ich o połowę mniej – powiedziała Balbina z rozgoryczeniem. – Może pośpieszyłam się zanadto w ostatniej chwili, ale kiedy zobaczyłam wasz las i zorientowałam się, że to ten, do którego chcę się dostać, nie miałam już siły dłużej zwlekać. Straciłam rozsądek i poszłam wprost. Miałam nadzieję, że jakoś się przemknę, ale niestety, zobaczyli mnie ludzie. Nie wyobrażasz sobie, co się tam działo!
– Wyobrażam sobie – powiedział Pafnucy stanowczo. – Czy to było tam, za szosą?
– Chyba tak – odparła Balbina z wahaniem. – No owszem, przechodziłam potem przez szosę…
– Coś podobnego! – wykrzyknął Pafnucy, który nagle zrozumiał wszystko. – I pomyśleć, że ja tam byłem! Mogłem cię poznać osobiście od razu!
– Gdzie byłeś? – zaciekawiła się Balbina.
– Za szosą. Słyszałem tę całą awanturę. I widziałem. Nikt nie rozumiał, co się dzieje, bo wszyscy myśleli, że to ja tam jestem…
– Przecież byłeś? – zdziwiła się Balbina. – Sam mówisz…
– Ale ja byłem z drugiej strony. I wcześniej. I to ciebie gonili na tych baliach. I do ciebie podobno jakiś głupi człowiek strzelał…!
Na myśl, że ten głupi człowiek mógł Balbinę trafić, Pafnucemu prawie zrobiło się słabo. Balbina potraktowała to pobłażliwie.
– Zawracanie głowy – rzekła. – Strzelał śrutem na kaczki. Znam się na tym, bo w tamtym lesie, który się spalił, często robili polowania. Zdenerwowała mnie tylko ta cała reszta, te hałasy i tak dalej, i zdaje się, że próbowali wepchnąć mnie do jakiejś klatki. Rzucali we mnie kamieniami, nie lubię tego. W końcu mnie tak zirytowali, że miałam wielką ochotę odwrócić się i kogoś z nich podrapać, ale powstrzymałam się, bo mówiono mi, że tego robić nie wolno. Jeden podrapany człowiek zatruje życie wszystkim niedźwiedziom, tak słyszałam, więc uważam, że nie warto się narażać.
Pafnucy z wielkim zapałem poparł jej zdanie. Nabierał właśnie przekonania, że ta cudowna istota jest nie tylko przepiękna, ale także bardzo mądra. A przy tym była nieszczęśliwa, pochodziła ze spalonego lasu, miała straszne przeżycia, więc absolutnie i bezwzględnie musiał się nią zaopiekować. W dodatku wyjaśniła zagadkę, która zdenerwowała cały las i nawet Pucka. Stanowczo była czymś w rodzaju bóstwa!
Siedział i patrzył na Balbinę z uwielbieniem. Balbina nie miała nic przeciwko temu, żeby ten wspaniały, potężny, wielki Pafnucy patrzył na nią z uwielbieniem, ale rzeczywiście była zmęczona, głodna i chciało jej się pić, a do leśnej wody jeszcze nie dotarła. Czuła ją nosem i szła w stronę rzeczki, z pewnością doszłaby do niej, ale Pafnucy mógł jej pokazać krótszą drogę. Widać było jednakże, że zostawiony sam sobie Pafnucy będzie tak siedział i patrzył z uwielbieniem jeszcze co najmniej przez trzy dni.
Westchnęła zatem i powiedziała:
– Bardzo mi się podoba ten las. Czy jest w nim woda?
– O, tak! – odparł Pafnucy. – Jest mnóstwo wody! Balbina znów westchnęła.
– Chętnie bym ją zobaczyła – wyznała z lekkim naciskiem. – Chce mi się pić. I prawdę mówiąc, jestem bardzo głodna…
Pafnucy zerwał się na równe nogi. Nagle jakby nieco oprzytomniał i gdzieś w środku pojawiło mu się coś doskonałe znane, a chwilowo jakby zapomniane nieco. Też był głodny, chociaż w obecności Balbiny nie miało to najmniejszego znaczenia, a może nawet nie wypadało, żeby był głodny. Ale skoro ona była głodna…
Nagle przypomniało mu się wszystko.
– Ależ tak! – zawołał. – Oczywiście! Marianna już czeka!
Balbina zesztywniała jak drewno.
– Kto to jest Marianna? – spytała sucho.
– Moja przyjaciółka – odparł pośpiesznie Pafnucy. – Będzie miała dzieci, musimy się pośpieszyć. To wydra. Łowi cudowne ryby!
– A, wydra… – powiedziała Balbina z ulgą. Zmiękła od razu i też się podniosła.
Pafnucy rozejrzał się, bo nie miał przedtem pojęcia, dokąd doszedł za niezwykłym zapachem i gdzie się teraz znajduje. Rozpoznał okolicę od jednego rzutu oka i ruszył w stronę jeziorka, pokazując drogę Balbinie.
Jakieś kłącza, korzenie i pędy znajdowały się wszędzie i tą małą przekąską można się było pożywić, ale świtające na horyzoncie ryby stanowiły coś znacznie lepszego. Balbina też bardzo lubiła ryby. Szli nawet dość szybko, kiedy zatrzymała ich nagle Matylda, siostra Klementyny.
Matylda przebywała do tej pory w innej stronie lasu i nic nie słyszała o ludzkiej awanturze, w której brał udział Pafnucy. Wracała właśnie do domu, wyskoczyła spomiędzy drzew i ujrzała Pafnucego z Balbina. Zatrzymała się gwałtownie.