– Ach! – zawołała radośnie. – Witaj, Pafnucy! Co ja widzę! Najserdeczniejsze gratulacje!
– Dziękuję bardzo – odparł Pafnucy. – A co…?
Balbina doskonale wiedziała, co Matylda powie za chwilę. Zajęła się bardzo pilnie kępką wiosennych roślin, ale jednym okiem obserwowała Pafnucego.
– Skąd wziąłeś swoją prześliczną narzeczoną? – wykrzyknęła Matylda. – Urocza! Przyjmijcie moje powinszowania! Jak ci na imię?
– Balbina – odparła grzecznie Balbina. – Bardzo dziękujemy, jesteś pierwsza.
Pafnucy zbaraniał zupełnie i gapił się osłupiałym wzrokiem. W Balbinie zakochał się na śmierć i życie od pierwszego spojrzenia i ogłupiło go to tak, że nawet mu do głowy nie przyszło, żeby jej się oświadczyć. Nagle dowiedział się teraz od Matyldy, że ma narzeczoną. Było to coś tak wstrząsającego, że na chwilę zaniemiał…
Potem zrozumiał, że spotkało go wielkie, nadzwyczajne szczęście. Balbina jest jego narzeczoną, będzie miał żonę, też założy rodzinę, tak, jak Marianna z Łukaszem, jak borsuk, jak wilki, jak w ogóle wszyscy i z pewnością uszczęśliwi tym nie tylko siebie, ale także na przykład leśniczego. Ucieszył się wprost bezgranicznie i znów poczuł, że musi coś zrobić. Poderwał się na nogi i zaryczał radośnie, aż zatrzęsły się gałęzie na drzewie.
– O Boże, mógłbyś nie robić tego tak znienacka i bez uprzedzenia! – zawołała Matylda z wyrzutem. – Wszystko rozumiem, ale mi się coś w środku wzdryga! Nie będę wam przeszkadzać, pędzę do domu!
– Moja najdroższa Balbino – powiedział Pafnucy z zachwytem. – Dlaczego mi od razu nie powiedziałaś, że jesteś moją narzeczoną?
– Wydawało mi się, że powinieneś to sam odgadnąć – odparła Balbina skromnie.
Pafnucy poczuł, że ona ma rację i że właściwie był tego pewien, to znaczy może niezupełnie pewien…
– Odgadłem to od pierwszej chwili – powiedział stanowczo. – Tylko nie wiedziałem, co ty o tym myślisz, i tak właśnie myślałem, żeby cię zapytać, i w ogóle chodźmy prędzej, bo chcę się wszystkim pochwalić, że zakładamy rodzinę…
Zbliżał się już wieczór i Marianna nad jeziorkiem zrobiła się prawie nieprzytomna. Pafnucego ciągle nie było i nikt nie przynosił jej żadnych informacji. Łukasz uspokajał ją, jak mógł, ale niewiele to pomagało, bo sam zaczynał być zdenerwowany. Wszyscy czekali, odchodząc, wracając i pytając się wzajemnie, czy ktoś coś wie.
Tylko ptaki nie odzywały się wcale. Nie szły jeszcze spać, ale od długiej już chwili nic nie mówiły. Siedziały na drzewach i najwyżej szeptały coś pomiędzy sobą.
Nagle z chichotem i skrzeczeniem nadleciała sroka.
– Marianno, nie wyo… – zaczęła.
– Cicho bądź! – wrzasnął na nią dzięcioł.
– …brażasz sobie – wybełkotała sroka znacznie ciszej, okropnie zaskoczona.
– Zamknij ten głupi dziób! – zgromiła ją ostro zięba. – Wszyscy wiemy, ale nikt nic nie mówi. Niech ona ma niespodziankę!
Sroka umilkła, prawie udławiona własnymi słowami, które musiała wepchnąć w siebie z powrotem. Marianna zerwała się z zeszłorocznej trawy, na której leżała, beznadziejnie znękana, przygnębiona i zdenerwowana zniknięciem Pafnucego tak, że kompletnie straciła siły. Ponurym wzrokiem patrzyła na wielki stos już dawno wyłowionych ryb. Teraz, prawie podskoczywszy, podejrzliwie popatrzyła na dzięcioła, ziębę, srokę, obejrzała inne ptaki i prychnęła z gniewem. Siły zaczęły jej wracać.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknęła. – Wy coś wiecie?!
Ptaki popatrzyły na siebie i milczały. Kuna na najbliższym drzewie zachichotała cichutko.
– Łobuzy! – wrzasnęła Marianna. – Łajdaki! Podłe stwory! Wy coś wiecie! Wszystko wiecie! Mówcie, wy wstrętne straszydła, mówcie, bo was… bo was… bo was ugryzę!!!
– Masz mieć niespodziankę – pisnęła cichutko wiewiórka.
– Zamknij gębę – powiedziała do niej kuna stanowczo.
– W nosie mam niespodziankę! – rozszalała się Marianna. – Chcę wiedzieć wszystko natychmiast! Co się stało z Pafnucym, dlaczego on nie wraca?! Wypchajcie się niespodziankami! Mówcie!!!
– Na litość boską, powiedzcie jej cokolwiek, bo ja tu obłędu dostanę! – poprosił znękany Łukasz.
Rozwścieczona na nowo Marianna rzuciła się na niego i wepchnęła go do wody. Nadbiegł Remigiusz, zobaczył, co się dzieje, zatrzymał się gwałtownie i usiadł na ogonie. Kuna zbiegła po pniu i poszeptała mu coś do ucha. Remigiusz najpierw się strasznie zdziwił, a potem zachichotał i odsunął się odrobinę dalej od Marianny. Z drugiej strony przybiegły sarny, Klementyna, Perełka i Patrycja, zatrzymały się wśród drzew i patrzyły ciekawie. Marianna wepchnęła Łukasza do wody drugi raz, powpychałaby zapewne wszystkich, gdyby nie to, że nikt się do niej przezornie nie zbliżał. Wskoczyła sama, wyciągnęła rybę, pogryzła ją, resztkami rzuciła w Remigiusza, znów wyczerpała siły i padła na zwiędniętą trawę.
– To jest zmowa i spisek – powiedziała ponuro i z oburzeniem. – Przeciwko mnie. I jeśli Pafnucy też w tym bierze udział…
W tym momencie zaszeleściły najbliższe krzaki, trzasnęły gałązki i wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Tylko Marianna wpatrywała się w ryby. Popatrzyła w kierunku szelestu dopiero po długiej chwili.
Na nadbrzeżnej polance stały dwa niedźwiedzie. Marianna leżała tak nieruchomo, jakby była sztuczna. Inne zwierzęta zachowały się normalnie.
– Serdeczne życzenia! – wołały jedno przez drugie. – Pafnucy, najserdeczniejsze gratulacje! Balbino, witamy cię w naszym lesie! Cieszymy się wszyscy!
– Bardzo cię przepraszam, że mnie przez chwilę nie było – usprawiedliwił się Pafnucy przed Marianną. – Zatrzymałem się na moment, bo spotkałem Balbinę. Pozwolisz, że ją poczęstuję, ona nic nie jadła od pożaru lasu, więc proszę cię bardzo, Balbino, kochanie, Marianna przygotowała to dla nas…
Właściwie wszystkie te słowa mówił nie do Marianny, tylko do wielkiego stosu ryb, od których nie mógł oczu oderwać. Balbina ukłoniła się grzecznie, ale i dla niej również widok ulubionego pożywienia był wyjątkowo piękny. Rozpoczęła posiłek równocześnie z Pafnucym.
Marianna powoli podniosła się z trawy i usiadła. Przyglądała się długą chwilę w milczeniu.
– No tak – powiedziała wreszcie. – Już wszystko rozumiem. Dwa niedźwiedzie i dzieci… Ale będę miała wesołe lato…!
A potem okazało się, że Pafnucy i Balbina utworzyli bardzo szczęśliwą rodzinę, w lesie pojawiły się małe niedźwiadki, a wszystkie dzieci Marianny, zaprzyjaźnione z nimi, z wielką radością łowiły dla nich ryby.
WYJAŚNIENIE
Wszyscy doskonale wiemy, że tak naprawdę żoną jelenia jest lania, a mężem sarny jest kozioł. Ale utarło się mówić „sarny i jelenie”, kozioł zaś, wedle ogólnych poglądów, należy do kozy. Gdybym napisała „kozioł”, każdy oczyma duszy ujrzałby rogate i brodate stworzenie na wielkim polu kapusty, względnie Koziolka Matołka w czerwonych porteczkach. „Jeleń” natomiast i „sarna” od razu kojarzą się z właściwym obrazem.
Wyjaśniwszy sobie zatem, że w przyrodzie istnieją jeleń i łania, oraz kozioł i sarna, ponadto łania stanowi także parę z danielem, pozostańmy przy określeniach nieprawidłowych, ale za to bliskich naszemu sercu. A mały jeleń to przecież jelonek…?
Aczkolwiek wszyscy doskonale wiemy, że prawdziwy jelonek jest chrząszczem i należy do świata owadów…