Выбрать главу

Sroka pofrunęła, Pafnucy popędził, a ptaki zaczęły chwytać do dziobów lśniące błyskotki.

Sroka oczywiście dotarła do wilków na długo przed niedźwiedziem. Wilki, prowadzące na ogół nocne życie, przed południem spały spokojnie w domu. Rodzina składała się ze starego wilka, wilczycy i trzech wilczątek. Sroka wyrwała je ze snu przeraźliwym wrzaskiem.

– A cóż tam się znowu stało? – powiedziała z niezadowoleniem wilczyca, ziewając i przecierając oczy. – Pożaru nie czuję, ludzi też nie. O co jej chodzi?

– Obudźcie się! – skrzeczała przenikliwie sroka. – Obudźcie się! Pędzi tu do was Pafnucy! Obudźcie się! Znacie przecież Pafnucego? Obudźcie się!

– Wszyscy go znają – ziewnął stary wilk. – Pędzi do nas? A po co? Co się stało?

– Potrzebna jest wasza pomoc! – wrzeszczała sroka, podskakując na gałęzi. – Las dotknęło nieszczęście! Ludzie chcą tu przyjść, trzeba im w tym przeszkodzić! Pędźcie do Pafnucego, on wam wszystko opowie. To bardzo skomplikowana sprawa! Trzeba się śpieszyć, śpieszyć, śpieszyć!

Wilki nie powiedziały już ani słowa. Powąchały tylko wiatr, żeby się zorientować, z której strony biegnie Pafnucy. Ruszyły mu naprzeciw całym pędem, przy czym pierwszy mknął stary wilk, za nim wilczyca, a na końcu wilczęta. Wilczyca doskonale wiedziała, że jej dzieciom nie grozi żadne niebezpieczeństwo, nawet jeśli zostaną w tyle, i wcale się nimi nie przejmowała. Wilczęta pędziły co sił w nogach, okropnie ciekawe, co będzie dalej. W połowie drogi spotkali Pafnucego. Pafnucy na widok starego wilka natychmiast zawrócił i zaczął galopować z powrotem, zasapany i zziajany straszliwie. Wilk dogonił go z łatwością.

– Zwolnij trochę, bo się udusisz – powiedział. – I mów, co się stało?

Sapiąc i dysząc, przerywanym głosem Pafnucy opowiedział o wszystkim. Zanim skończył mówić, dogoniła ich nie tylko wilczyca, ale także wilczęta, nadstawiające z zaciekawieniem uszu. Na wiadomość, że ma zastępować psa, wilk się trochę skrzywił.

– Mam nadzieję, że nikt z tych ludzi nie będzie trzymał niczego do strzelania – powiedział z niechęcią. – Gdybym był tego pewien, straszyłbym ich z przyjemnością. Ale niech będzie, zaryzykujemy. Rozumiem, że trzeba ratować las.

– Wielki tłum ludzi to gorsze niż koniec świata – mruknęła posępnie wilczyca.

– Nie czekajcie na mnie! – wysapał Pafnucy. – Pędźcie prosto do starego dębu. Tam już z pewnością ptaki zaczęły to przynosić. Ja jeszcze po drodze skoczę nad jezioro. Strasznie schudnę przez te gonitwy.

– Nic nie szkodzi, zdążysz się jeszcze utuczyć przed zimą! – zawołała pocieszająco wilczyca, mijając go w pędzie.

Kiedy Pafnucy dotarł z powrotem nad jezioro, ptaki zabierały właśnie ostatnie świecące przedmioty. Wykonywać tę pracę mogły tylko większe, małe towarzyszyły im z ciekawości. Dla ich maleńkich dziobków przedmioty były za ciężkie.

Marianna nałowiła ryb i czekała niecierpliwie.

– Odetchnij trochę i zjedz coś – powiedziała, znacznie już spokojniejsza. – Potem razem pójdziemy do starego dębu.

– A ko, ky kech kukech? – zdziwił się Pafnucy z pyszczkiem pełnym ryb.

– Jestem pewna, że pytasz, czyja też pójdę – powiedziała Marianna z irytacją. – Chociaż zrozumieć cię absolutnie nie można. Ile razy mam ci powtarzać, że to niegrzecznie mówić i jeść równocześnie? Ale już trudno, jedz prędzej. Owszem, ja też pójdę, bo mam nadzieję, że przy okazji zobaczę konie. Załatwisz mi to.

Pafnucy kiwnął głową, nic już nie mówiąc, bo cały czas jadł w wielkim pośpiechu. Po chwili wyraźnie poczuł, że odzyskuje wszystkie siły, otrząsnął się, sapnął i wstał z trawy, gotów do drogi.

Dookoła starego dębu zgromadziły się wszystkie zwierzęta i ptaki, starannie poukrywane w krzakach i zaroślach. Wcale nie chciały pokazywać się nikomu, chciały tylko zobaczyć na własne oczy, jak to wszystko się skończy. Najbardziej zaś pragnęły upewnić się, że ludzie znajdą swój skarb i zrezygnują z przeszukiwania lasu. Były też bardzo ciekawe, jak to się odbędzie. Marianna nie przestawała przypominać Pafnucemu, że ma jej pokazać konie. Wilk i wilczyca leżały w trawie pod dębem, a wilczęta bawiły się na środku drogi.

Daleko, na krańcu lasu, gdzie zgromadziło się mnóstwo ludzi i psów, pan Jasio, właściciel Sasanki i Zuchelka, ze śmiertelnym zdumieniem ujrzał nagle swoje konie, nadbiegające w galopie, zgrzane i z rozwianymi grzywami. Pucek ujrzał je także. Pan Jasio osłupiał doszczętnie, ale Pucek nie zdziwił się wcale. Od razu zgadł, że przybiegły nie bez powodu. Porzucił na chwilę tropienie, do którego został zaangażowany, i szybko podbiegł do nich. Konie, widząc Pucka, pozwoliły panu Jasiowi złapać się i zdyszane, spienione, zmęczone, ale bardzo zadowolone, stały spokojnie.

Zwierzęta potrafią rozmawiać ze sobą takim głosem, którego ludzie w ogóle nie słyszą. Nic więc nie stało na przeszkodzie, żeby się porozumieć.

– Co się stało? – spytał Pucek. – Macie jakieś wiadomości?

– No pewnie – powiedział Zuchelek. – Bardzo ważne wiadomości od Pafnucego.

– Przestań się wygłupiać z tym węszeniem po lesie – powiedziała niecierpliwie Sasanka. – Pafnucy znalazł ludzki skarb i ma go umieścić pod starym dębem przy drodze. Zaprowadź ich tam wszystkich.

– O kurczę! – zawołał przerażony Pucek. – Przy drodze! Jeszcze go kto ukradnie!

– Nikt nie ukradnie, bo wilki pilnują – powiedział Zuchelek. – Wszystko jest zorganizowane, cały las bierze w tym udział. Oni nie chcą u siebie tego tłumu ludzi.

– Wcale im się nie dziwię – powiedział ze zrozumieniem uspokojony Pucek. – Tu, gdzie przeszli, już wszystko zadeptane. Trzeba ich poprowadzić nie przez las, tylko brzegiem. Zaraz to załatwię z innymi psami.

Zostawił konie i pognał do przodu, gdzie węszyły psy policyjne. Zaledwie kilku minut potrzebował, żeby im wszystko wytłumaczyć. Zdumieni przewodnicy i właściciele psów ujrzeli nagle, jak wszystkie psy skręcają i pchają się ku brzegowi lasu, przyśpieszając tempo. Zawiadomione przez Pucka, doskonale wiedziały, dokąd mają zaprowadzić całe towarzystwo, i udawały tylko, że węszą i tropią. Ludzie ledwo mogli za nimi nadążyć.

Pan Jasio też chciał koniecznie brać udział w poszukiwaniach. Nie mógł zostawić koni, które mu się nagle przyplątały, i podążał za psami, prowadząc je ze sobą. Sasanka i Zuchelek szły za nim chętnie, bo również były ciekawe, jak się to wszystko zakończy. Nabiegały się już dosyć dla przyjemności i teraz mogły iść wolniej.

Cały tłum, z psami na czele, dotarł do skraju lasu i ruszył drogą, na której zrobiło się przerażająco ciasno. Pierwszy pędził Pucek, bo policyjne psy nie znały tak dobrze tego lasu i nie wiedziały dokładnie, gdzie rośnie stary dąb. Na końcu zaś kłusowały konie razem z panem Jasiem. Zgromadzone pod dębem zwierzęta już z daleka usłyszały wielki hałas, tupoty i krzyki. Wilczęta przestały się bawić i nadstawiły uszu.

– A cóż się tam dzieje? – spytała Marianna. – Czy to ludzie? Coś okropnego, czy oni się biją?

– Coś ty – powiedział Remigiusz. – Ludzie to są stworzenia potwornie hałaśliwe. W ogóle nie potrafią zachowywać się cicho. Oni tylko tu idą.

– Czy już mamy przestać pilnować? – spytali wilk i wilczyca, podnosząc się z trawy.

– Poczekajcie jeszcze chwileczkę, dopóki nie zobaczymy Pucka – poprosił Pafnucy.

Wilczęta uciekły ze środka drogi i, schowane za drzewem, wytrzeszczały oczy. Klementyna, gotowa do natychmiastowej ucieczki, pilnowała Kikusia, który zazdrościł bawiącym się wilczętom i ciągle próbował wyskakiwać na drogę. Pafnucy sapał obok schowanej pod korzeniem Marianny. Siedzące na drzewach ptaki umilkły, żeby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Wszyscy wpatrywali się w drogę.