Выбрать главу

U Marianny była właśnie z wizytą matka Kikusia, sarenka Klementyna. Wysłuchała opowiadania Pafnucego i przeraziła się śmiertelnie. Bardzo gwałtownie poparła Mariannę.

– Ależ to będzie nie do zniesienia! – wykrzyknęła z rozpaczą. – Zniszczą nam las! Dostaniemy wszyscy rozstroju nerwowego! Ludzie są niebezpieczni! Ja nie chcę! Ja się boję!

– Nikt nie chce – powiedział z irytacją stary, tłusty borsuk, który wylazł z krzaków. – Pafnucy, coś ty narobił! Wszystko słyszałem i wszystko widziałem. Widziałem, co tu wyprawialiście z tym ludzkim skarbem, i nie chciałem się wtrącać, ale teraz muszę. Trzeba było tego nie ruszać! To ty jesteś winna – dodał gniewnie, zwracając się do Marianny. – Cała ta heca przez twoją ciekawość, doskonale słyszałem, jak go namawiałaś, żeby ci to przyniósł!

Marianna zirytowała się w najwyższym stopniu. Ze zdenerwowania dała nurka i ochlapała wszystkich wodą. Potem wyskoczyła na brzeg i porozrzucała owe małe, twarde, świecące przedmioty, które narobiły tyle kłopotu.

– Coś trzeba zrobić! – zawołała zdenerwowana do szaleństwa. – Trzeba było powiedzieć Puckowi, że my wiemy, gdzie to jest!

– Pucek uciekł – przypomniał zmartwiony Pafnucy.

– No więc idź jeszcze raz i powiedz mu to – rozkazał ponuro borsuk. – Może on się jakoś dogada z tymi ludźmi. Niech tu przyjdą, niech to sobie zabiorą i niech idą precz.

– Ja nie chcę, żeby oni tu przychodzili! – wrzasnęła Marianna.

– O Boże! – krzyknęła Klementyna. – Ja z tym nie chcę mieć nic wspólnego! Uciekajmy!

Odbiła się wszystkimi czterema nogami naraz, skoczyła do lasu i zniknęła w mgnieniu oka. Z góry sfrunął nagle dzięcioł, który przedtem siedział wysoko na drzewie. Usiadł na najniższej gałęzi.

– Wszystko słyszałem – powiedział. – Nieszczęście! Marianna ma rację, nie wolno dopuścić, żeby oni tu przyszli. Pozbierajcie to i przenieście gdzie indziej!

– Ja nie umiem tego pozbierać – powiedział ze skruchą Pafnucy, coraz bardziej zmartwiony. – I nie mam w co. To twarde z wierzchu rozleciało się całkiem.

– Trzeba było tego nie rozwalać! – fuknął z gniewem borsuk.

– Remigiusz nas namówił! – jęknęła żałośnie Marianna.

– On zawsze kogoś namówi do czegoś głupiego – powiedział dzięcioł. – Trzeba go było nie słuchać. Ale, ostatecznie, można to przenieść po jednej sztuce.

Sfrunął niżej, chwycił do dzioba jeden mały, świecący kawałek, podniósł i upuścił obok.

– Proszę, jakie to łatwe – dodał. – Trzeba to wynieść ze.frodka lasu. Byle gdzie, na koniec.

– .Dla ciebie może i łatwe, ale on na skraj lasu idzie pól dnia – prychnęła z rozgoryczeniem Marianna, wskazując na Pafnucego. – Ile czasu będzie to nosił? Aż do zimy?

– Mogę biegać szybciej – zaofiarował się cichutko Pafnucy.

– Wszystko jedno, za długo to będzie trwało – zawyrokował borsuk. – Albo nam pomogą ptaki, albo nie damy sobie rady. Trzeba zawiadomić cały las i podnieść alarm.

– Noc zapada – zauważył dzięcioł. – Pomożemy wam oczywiście, ale dopiero rano, jak się zrobi widno. Zastanówcie się przez ten czas, gdzie to należy zanieść. Znajdźcie jakieś rozsądne miejsce. Ja się zajmę rozgłaszaniem całej sprawy.

W pół godziny później wszyscy w lesie wiedzieli już o grożącym niebezpieczeństwie. Ptaki i zwierzęta informowały się wzajemnie z błyskawiczną szybkością i przerażenie ogarnęło wszystkich. Pafnucy, Marianna i borsuk nerwowo naradzali się nad wyborem miejsca, w którym należy ulokować świecące przedmioty. Uświadomili sobie w końcu, że nie ustalą tego bez Pucka, i nad ranem Pafnucy znów wyruszył w drogę.

Dotarł na łąkę o wschodzie słońca. Rozejrzał się, ale Pucka nigdzie nie było. Siedział zatem pod lasem, zatroskany i bezradny, zupełnie nie wiedział, co zrobić, i martwił się aż do chwili, kiedy daleko na końcu łąki pojawiły się dwa konie. Rozpoznał Sasankę i Zuchelka i popędził do nich czym prędzej.

Konie oczywiście wiedziały o wszystkim i kiedy Pafnucy opisał im przerażenie leśnych zwierząt, przejęły się bardzo.

– Istna rozpacz – powiedziała Sasanka. – Doskonale was rozumiem. Ale Pucka nie ma i chyba dziś nie będzie, bo pojechał ze swoim panem daleko, aż na tamten najostatniejszy koniec lasu, tam, gdzie las jest taki wąski i bardzo długi. Zebrali tam wszystkie psy.

– To co zrobić? – spytał zgnębiony Pafnucy.

– Czekać nie możecie, bo ludzie już zaczynają – powiedział Zuchelek, pełen współczucia. – A bez Pucka rzeczywiście nie dacie rady. Tylko on może zrobić coś z ludźmi. Trzeba go zawiadomić.

– To może ja tam pobiegnę? – ożywił się Pafnucy.

– Bez sensu – skrytykowała Sasanka. – Umiesz biegać, ale to nie jest zajęcie dla niedźwiedzia. To już lepiej my.

Zuchelek zgodził się z nią natychmiast i kiwnął głową.

– Pomożemy wam – rzekł wspaniałomyślnie. – Popędzimy do Pucka i powiemy mu, że nie trzeba przeszukiwać lasu. A wy przez ten czas przenieście to w jakieś bezpieczne miejsce.

– Kiedy właśnie nie wiemy, gdzie jest to bezpieczne miejsce – zmartwił się na nowo Pafnucy.

– Byle gdzie – powiedziała Sasanka. – Pucek potrafi doprowadzić ludzi wszędzie. I porozumie się z innymi psami. Tylko musimy to ustalić, żeby mu od razu powiedzieć.

Zastanawiali się przez długą chwilę, aż konie dokonały wyboru. Znały drogę pod lasem znacznie lepiej niż Pafnucy, była to bowiem droga, po której chodziły i biegały prawie codziennie. Ustaliły, że najlepszy będzie duży dół pod starym dębem, rosnącym tuż przy owej drodze, na samym skraju lasu. Stary dąb był znany wszystkim. Pafnucy już chciał ruszyć z powrotem, ale Sasanka go zatrzymała.

– Czekaj, jeszcze jedna sprawa – powiedziała nerwowo. – To jest bardzo blisko drogi, a ty nie wiesz, do czego zdolni są ludzie. Ktoś musi tego pilnować, bo mogą znów ukraść.

Pafnucy czuł się coraz bardziej zdenerwowany.

– Kto ma pilnować? – spytał znękanym głosem.

– Najlepsze byłyby psy – powiedział Zuchelek. – Ale psa w okolicy nie ma ani jednego, wszystkie zajęte. Ktoś podobny do psa, może wilki?

Sasanka wzdrygnęła się lekko, ale przyznała, że istotnie, z braku psów wilki byłyby najlepsze. Pafnucy aż jęknął.

– Jest u nas jedna rodzina wilków – powiedział rozpaczliwie. – Ale mieszkają akurat w drugim końcu lasu, to znaczy nie na końcu, tylko w środku. W drugim środku lasu, okropnie daleko stąd.

– Trudno, musisz ich zawiadomić i też poprosić o pomoc – powiedziała stanowczo Sasanka. – My do wilków nie pójdziemy za żadne skarby świata. Za to możemy uprzedzić Pucka, że tam będą wilki, żeby nie był zaskoczony.

– No, dosyć tego gadania! – zniecierpliwił się Zuchelek. – Jak mamy lecieć, to już! Kawał drogi przed nami! A ty też ruszaj, nie trać czasu!

– Naprzód! – zawołała Sasanka i oba konie galopem skoczyły przed siebie, aż cała łąka zagrzmiała tętentem.

Pafnucy też ruszył galopem, ale zanim dobiegł do skraju lasu, koni nie było już widać, a odgłos ich kopyt zamierał w oddali.

Kiedy zziajany i zdyszany Pafnucy dotarł nad jezioro, ptaki z całego lasu siedziały na okolicznych drzewach, zajmując wszystkie konary i gałązki. Hałas panował taki, że trzeba było do siebie krzyczeć, aby coś usłyszeć. Do szaleństwa zdenerwowana Marianna, nie mogąc usiedzieć w bezruchu, bezustannie wskakiwała do wody i wyciągała jedną rybę po drugiej. Pafnucemu na ten widok aż zaświeciły się oczy, bo nie jadł przecież śniadania i po tych galopach czuł się przeraźliwie głodny.

– No i co? – krzyknęli do niego wszyscy równocześnie. Pafnucy chwycił rybę i błyskawicznie wepchnął sobie do pyszczka.

– Po bębę pfy goge! – odkrzyknął.

– Ja z nim zwariuję! – wrzasnęła Marianna. – Znów mówi z pełną gębą!

Pafnucy przełknął pośpiesznie i chwycił drugą rybę.

– Pod starym dębem przy drodze! – zawołał i znów zabrał się do jedzenia. Równocześnie jednak przypomniał sobie, że powinien powiedzieć o pilnowaniu i o wilkach, i o tym, że ptaki nie mogą przenosić skarbu, dopóki ta sprawa nie zostanie załatwiona. Żeby je zatem powstrzymać, czym prędzej usiadł na porozrzucanych świecących przedmiotach. Sfruwające już ptaki przyhamowały i trzepotały się dookoła niego. Marianna wpadła w istny szał.

– Wszystkie ryby wrzucę z powrotem do wody! – wrzeszczała. – Nie złowię ci ani jednej! Czyś ty oszalał? Co to znaczy? Czy mamy cię z tego zepchnąć?!

Pafnucy nie mógł chwycić trzeciej ryby, bo siedział za daleko, więc nic mu już nie przeszkadzało mówić. Prawie jąkając się z pośpiechu, wyjaśnił sprawę pilnowania. Trzeba się było naradzić. Ptaki usiadły z powrotem na drzewach.

Bardzo szybko ustalono, jak należy postąpić. Pafnucy pobiegnie do wilków, ale ktoś musi go wyprzedzić, bo mógłby wilków nie zastać w domu. Pofrunie zatem przed nim któryś z ptaków. Wybór od razu i bez żadnego wahania padł na srokę.

Ze sroką był wielki kłopot. Od samego początku zastanawiano się, czy nie odsunąć jej od całego przedsięwzięcia. Szczerze bowiem wyznała, iż zaniesienie błyszczącego przedmiotu gdzie indziej niż do gniazda przekracza jej siły. Wszystkie zwierzęta i ptaki prosiły, żeby spróbowała się opanować, ale sroka nie mogła tego obiecać.

– Chciałabym bardzo zachować się przyzwoicie w tak wyjątkowej sytuacji – powiedziała żałośnie. – Ale to jest silniejsze ode mnie. Wiecie, jeżeli widzę coś świecącego, coś mnie tak pcha, tak pcha, tak okropnie pcha, że po prostu skrzydła mi nie chcą inaczej się poruszać. Niosą mnie prosto do gniazda i w żaden sposób nie mogę skręcić.