– Są, są! – zawołał uspokajająco. – Idą na końcu z panem Jasiem.
– Ja chcę zobaczyć, jak one skaczą – zażądała Marianna.
– Czy jeszcze mało było kłopotu z tym twoim zobaczeniem? – fuknął z gniewem borsuk. – Czy ty nigdy nie przestaniesz być taka ciekawa?
– Wcale nie jestem ciekawa! – zaprotestowała urażona Marianna. – A konie muszę zobaczyć koniecznie! Tylko po to tu przyszłam! Załatwcie mi to!
– Zrobi się – obiecał Pucek. – Jak ludzie tu przyjdą, wyjdźcie na łąkę pod las. Konie idą na końcu i też tam dotrą. No, teraz muszę się zająć pracą.
Na drodze ukazały się pozostałe psy, a za nimi ludzie. Pucek skoczył pod dąb i głośno zaszczekał. Już po chwili cały wielki tłum kłębił się wokół dołu przy starym dębie i gapił się na świecącą, kolorową kupkę, ładnie ułożoną na dnie. Nikt z ludzi nie mógł zrozumieć, dlaczego złoczyńca tak dziwnie umieścił skradziony skarb, który przecież powinien być zakopany w ziemi, i jakim cudem nikt go ponownie nie ukradł. Wszystkie zagrabione pierścionki, kolczyki, bransoletki, naszyjniki, broszki i wisiorki znalazły się i żadnego nie brakowało.
Pan Jasio pchał się ze wszystkimi i tak bardzo chciał zobaczyć ułożone w dole klejnoty, że zapomniał o koniach i przestał je trzymać. Pucek wykorzystał to natychmiast.
– Chodźcie na łąkę! – zawołał zachęcająco. – Tam czekają znajomi. Wyłaźcie z tego zbiegowiska, nikt nie zwróci uwagi.
Sasanka i Zuchelek bardzo chętnie wycofały się z tłoku i wybiegły na pustą łąkę. Odpoczęły już po poprzednim galopie i mogły się znów pobawić. Ukryta w trawie na skraju lasu, Marianna przyglądała się z prawdziwym zachwytem, jak Sasanka i Zuchelek przeskakują przez Pafnucego i galopują dookoła. Nikt się nimi nie interesował i mogły to robić tak długo, aż się znowu zmęczyły. Nawet stary borsuk przyznał, że była to cudownie piękna zabawa.
Noc już zapadła i świecił księżyc, kiedy zaspany Pafnucy przyczłapał za Marianną nad jezioro.
– Ufff! – powiedział. – Aleś mnie przegoniła! Chyba wystarczy nam rozrywek na cały rok. Teraz będę musiał jeść i jeść, i jeść, żeby odzyskać mój cały utracony tłuszcz. Przed zimą muszę sobie zrobić porządny zapas.
– Nic się nie martw – powiedziała Marianna. – Będziesz miał więcej ryb niż zdołasz zjeść. Należą ci się ode mnie za te konie. To była czarująca zabawa i konie są też zachwycające! Jestem uszczęśliwiona, że mi je pokazałeś.
Od tej chwili Pafnucy odpoczywał po wszystkich przeżyciach i jadł, jadł, jadł. Spacerował bez pośpiechu po całym pięknym, cichym, uratowanym lesie, bywał na łące i wszędzie spotykał mnóstwo serdecznych przyjaciół. A kiedy nadeszła jesień, a za nią zima, był już wspaniale najedzony i tłusty. Pożegnał się z Marianną i zagrzebał pod stosem liści w ogromnym dole wśród korzeni drzewa. Zapadając w swój zimowy sen, pomyślał jeszcze, że doprawdy w tym roku ma po czym odpoczywać. Westchnął sobie błogo, zamknął oczy i zasnął.
2. WIELKIE SPRZĄTANIE
Pewnego pięknego dnia, wczesną wiosną, niedźwiedź Pafnucy obudził się ze swego zimowego snu. Nie była to jeszcze dla niego właściwa pora. Pozostawiony w spokoju, spałby zapewne dłużej, dwa tygodnie albo nawet dwa i pół, ale nie pozwolił na to zupełnie nieznośny hałas. Na drzewie, pod którym miał swoją jamę, siedziała sroka ze swoim mężem, razem to były dwie sroki i obie darły się przeraźliwie.
– Pafnucy, obudź się! – krzyczały chórem. – Pafnucy, wstawaj! Pafnucy, już jest wiosna, lato, jesień! Pafnucy, otwórz oczy! Pafnucy, obudź się, obudź się, obudź się! Wstawaj, wstawaj, wstawaj!
Pafnucy musiałby być kompletnie głuchy, żeby wytrzymać te okropne wrzaski. Nie był głuchy, obudził się zatem, przetarł oczy i, pomrukując z niezadowoleniem, usiadł na swoim legowisku. Przez chwilę otrząsał z siebie suche liście, którymi był przykryty, po czym spojrzał w górę i zobaczył podskakujące na gałęzi sroki.
– Dzień dobry – powiedział grzecznie i ziewnął. – Czy mogę wiedzieć, dlaczego mnie budzicie? Czy to nie jest za wcześnie?
– Marianna kazała! – wrzasnęła sroka. – Powiedziała, że dłużej nie wytrzyma! Kazała cię natychmiast obudzić, ma bardzo ważny interes do ciebie! Idź do niej zaraz, nałowiła mnóstwo ryb i czeka, czeka, czeka!
Na wieść o rybach Pafnucy ożywił się od razu. Przez całą zimę nic nie jadł, wychudł ogromnie i czuł się straszliwie głodny. Jego przyjaciółka, wydra Marianna, bez wątpienia rozumiała to doskonale. Miała interes, ale zaczęła od zaproszenia na obiad. Ryby! To było coś, co wydawało się niezbędne właśnie na początku wiosny.
– Dziękuję bardzo – powiedział. – Możecie lecieć do niej i powiedzieć, że zaraz przyjdę.
Wygramolił się z dołu, przeciągnął, ziewnął jeszcze trzy razy i pomaszerował do Marianny.
Wydra Marianna mieszkała nad jeziorkiem, niezbyt dużym, ale pełnym ryb. Wiedziała, że sroki obudzą Pafnucego, i przygotowała się na jego przyjęcie. Kiedy z sapaniem pojawił się wśród krzaków, fiknęła z radości i plusnęła do wody, wyławiając z niej jeszcze jedną, ostatnią rybę.
Pafnucemu na widok wspaniałego stosu tłustych, srebrzystych ryb aż zaświeciły się oczy. Ledwo zdążył zawołać: „Jak się masz, Marianno!” i już pierwszy wiosenny posiłek zaczął znikać w jego wnętrzu.
– Ile w końcu można spać – powiedziała Marianna. – Musiałam cię obudzić, bo dzieją się jakieś takie rzeczy, których nie rozumiem i chciałabym, żebyś wszystko obejrzał i powiedział mi, co to znaczy. Możesz jeść, a ja ci przez ten czas wytłumaczę, o co chodzi.
Pafnucy miał pełne usta, więc tylko kiwnął głową, a Marianna opowiadała:
– To Kikuś, znasz go przecież, synek sarenki Klementyny, w zeszłym roku był dzieckiem, ale teraz już jest starszy, a Klementyna ma malutką córeczkę i dała jej na imię Perełka, a Kikuś oczywiście nie potrafi usiedzieć na miejscu i jest go pełno w całym lesie, no więc Kikusiowi przytrafiło się coś okropnego. Wyobraź sobie, zjadł świństwo.
Pafnucy właśnie jadł i nie było to żadne świństwo, tylko apetyczne, doskonałe ryby, poczuł więc gwałtowne współczucie dla Kikusia i na chwilę aż znieruchomiał. Marianna, pełna zgrozy i oburzenia, tupnęła przednimi łapkami.
– Z łakomstwa zjadł, ale, ostatecznie, trudno mu się dziwić, po zimowym sianie, kiedy pokazała się pierwsza trawa, miał prawo być trochę łakomy. Myślał, że je tylko trawę, ale okazało się, że w tej trawie była straszna rzecz. Pokaleczyła mu całe usta i zęby i całe szczęście, że jej nie połknął, bo pewnie by umarł od tego, ale udało mu się wypluć i po pierwsze, nie wiemy, co to jest, a po drugie, nie wiemy, skąd się wzięło. Trzeba koniecznie, żeby ktoś się tym zajął, i uważam, że nikt nie uczyni tego lepiej niż ty!
Pafnucy poczuł się tak dumny i wzruszony, że o mało nie zakrztusił się kolejną rybą. Nie zjadł jeszcze wszystkich, więc nie mógł rozmawiać. Przyśpieszył tempo jedzenia.
Marianna przyjrzała mu się, trochę rozczarowana, bo myślała, że coś powie. Westchnęła i mówiła dalej:
– Było to w tamtej stronie lasu, gdzie jest ta rzecz, taka hałaśliwa i cuchnąca, blisko miejsca, gdzie znalazłeś ludzki skarb. Pamiętam, mówiłeś, że to się nazywa szosa.
– O ne ja ugyłem – sprostował Pafnucy z pełnymi ustami. – O howa.
Marianna już chciała prychnąć gniewnie, ale zastanowiła się i odgadła.
– Rozumiem. To nie ty mówiłeś, tylko sowa. Wszystko jedno. W każdym razie w tamtej stronie Kikuś trafił na to obrzydlistwo i będziesz musiał tam pójść, znaleźć to i powiedzieć mi, co to jest. Wszystkim powiedzieć, bo nikt nie wie. Co do jedzenia, możesz się nie martwić, ja wiem, że jesteś wygłodniały, i obiady masz zapewnione. Albo kolacje, co wolisz.
Pafnucy uporał się wreszcie z ostatnią rybą i przestał czuć nieprzyjemną pustkę w żołądku.
– Wolę kolacje – powiedział. – Skoro mam chodzić bardzo daleko, na obiad mógłbym nie zdążyć. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zacznę od jutra, a dzisiaj spróbuję jeszcze znaleźć kilka drobiazgów na deser.
– Drobiazgi na deser rosną po tamtej stronie jeziora, blisko rzeczki – powiedziała Marianna. – Widziałam je, jak nurkowałam. Wspaniałe kłącza tataraku!
– Ach! – zawołał zachwycony Pafnucy i ruszył wzdłuż brzegu.
Po tamtej stronie lasu Pafnucy znalazł się zaraz po południu. Śniadanie zjadł u Marianny, wędrując zaś w kierunku szosy, pożywiał się wszystkim, co mu wpadło pod rękę, bo po zimowym śnie był naprawdę niezmiernie wygłodniały. Był już blisko szosy, kiedy dogonił go Kikuś.
– Witaj, Pafnucy! – zawołał. – Dzięcioł powiedział, że Marianna kazała, żebym tu przyszedł i pokazał ci, gdzie to było, ta wstrętna pułapka. Okropność! Do tej pory nie mogę spokojnie jeść trawy!
Pafnucy na widok Kikusia ucieszył się bardzo. Nie miał pojęcia, czego ma szukać i w którym miejscu, a teraz jego zadanie od razu stało się łatwiejsze. Ruszył za Kikusiem, a ponieważ był najedzony i zaczynał na nowo nabierać sił, pobiegł szybciej.
Przyszli na śliczną polankę, odgrodzoną od szosy krzakami i drzewkami tak, że samochodów wcale nie było widać. Dobiegał tylko nieprzyjemny hałas i czasami napływała obrzydliwa woń. Za każdym warkotem Kikuś wzdrygał się i podrywał do ucieczki.
– Tu! – pokazał Pafnucemu. – Widzisz, jaka piękna trawa? Tu rośnie najwcześniej, bo to dla niej doskonałe miejsce. Słońce świeci i roztapia śnieg i specjalnie przyszedłem, żeby zjeść coś świeżego. I proszę!