Pafnucy rozglądał się pilnie dookoła. Trawę widział, ale obrzydliwej rzeczy nie mógł dostrzec.
– Gdzie to jest, to wstrętne? – spytał Kikusia. Kikuś pokazał kopytkiem.
– Tam. W tej kępie. Ja się tego boję!
Odskoczył aż na skraj lasu i przyglądał się Pafnucemu, nerwowo przytupując.
Pafnucy obejrzał kępę trawy. Rzeczywiście, leżało w niej coś małego. Wygrzebał to łapą, przypatrzył się dokładnie i pomacał. Było twarde, ciemne i z jednej strony ostre, wyglądało jak kawałek drewna i rzeczywiście można to było przez pomyłkę zjeść. Wziął to ostrożnie do ust. Smak miało obrzydliwy, więc czym prędzej wypluł.
– Nie wiem, co to jest – powiedział. – I nie wiem, jak to zanieść Mariannie.
Kikuś zbliżył się do niego, wyciągnął szyję i nagle odskoczył w bok z okrzykiem przerażenia.
– Co się stało? – zaniepokoił się Pafnucy.
– Drugie takie samo! – zawołał Kikuś ze zgrozą. – Patrz! To rośnie z ziemi!
Nie wytrzymał i rzucił się do ucieczki.
– Czekaj, stój! – wrzasnął za nim Pafnucy. – To się nie rusza! Chwileczkę!
Kikuś zatrzymał się w pewnym oddaleniu i obejrzał za siebie.
– Jeśli już musisz uciekać, to niech będzie – zgodził się Pafnucy. – Ale gdybyś spotkał dzięcioła albo srokę, albo innego dużego ptaka, powiedz, żeby tu przyleciały, ja zaczekam. Tylko ptaki mogą to zanieść Mariannie.
Kikuś kiwnął głową i popędził w las.
Już po paru minutach przyleciał dzięcioł, a zaraz za nim dwie sroki. Pafnucy siedział na polance, zmartwiony i zakłopotany.
– Cześć, Pafnucy – powiedział dzięcioł. – O co chodzi? Ten postrzeleniec oderwał mnie od obiadu. Podobno trzeba coś nosić.
– Czy to świeci? – zainteresowała się sroka.
– Nie – powiedział Pafnucy. – Wcale nie świeci, ale chyba rzeczywiście rośnie. Było jedno, a teraz już widzę takie trzy. Więcej nie ma, sprawdziłem. Może urosną jutro.
– I co chcesz z tym zrobić? – spytał dzięcioł.
– Zanieść do Marianny – odparł Pafnucy. – A potem się zastanowimy. Mam nadzieję, że mi pomożecie, bo ja nie mam dzioba.
Wszystkie trzy ptaki skrzywiły się nieco, ale bardzo lubiły Pafnucego, więc spełniły jego życzenie. Chwyciły do dziobów obrzydliwe małe przedmioty i pofrunęły przez las.
Kiedy zasapany nieco i na nowo głodny Pafnucy wrócił nad jezioro, Marianna już na niego czekała ze świeżym zapasem ryb. Trzy wstrętne przedmioty leżały pod krzakiem.
– Rzeczywiście, ohyda – powiedziała. – Można się skaleczyć od samego oglądania. Nie wiesz, co to jest?
Pafnucy pokręcił głową.
– Sroki mówią, że to jest ludzkie – powiedziała Marianna. – Co ty na to?
Pafnucy nie mógł jej odpowiedzieć, bo oczywiście usta miał pełne ryb. Zastąpił go borsuk. Wylazł zza drzewa, zaspany i ziewający.
– Obudzili mnie – powiedział. – Wszystko wrzeszczy, Kikuś lata jak nakręcony, Klementyna i jej siostra, Matylda, pokłóciły się, która ma ładniejsze dziecko, akurat nad moją głową. Nie do wytrzymania. Ale wiosna będzie wczesna, więc, ostatecznie, mogę wstać. Widzę, że znów macie tu jakieś świństwo?
– No właśnie – powiedziała nerwowo Marianna. – Kikuś o mało się tym nie udławił. Popatrz i powiedz, co to jest.
Borsuk zbliżył się do przedmiotów, obejrzał je i ostrożnie obwąchał.
– Sroki mają rację – rzekł stanowczo. – Takie coś, to może być tylko ludzkie. Pafnucy ma jakieś znajomości z ludźmi, niech pójdzie do nich i niech się dowie.
– No proszę! – ucieszyła się Marianna. – Wiedziałam, że Pafnucy jest koniecznie potrzebny! Pafnucy, sam rozumiesz…?
Pafnucy rozumiał doskonale. Już wiedział, że wiosna zaczęła się dla niego pracowicie, ale nawet był z tego zadowolony. Miał wielką chęć odnowić znajomości z poprzedniego roku, ponieważ wcale nie przestał być ogromnie towarzyski. Zjadł już ryby, porządnie wytarł usta trawą, po czym zjadł także i trawę.
– Doskonale – powiedział. – Jutro rano pójdę na łąkę, ale muszę poprosić jakiegoś ptaka, żeby mi tam zaniósł chociaż jedno takie. Ja wiem, że to obrzydliwe, ale ptaki latają bardzo szybko i będą to trzymały w dziobie krótko, a ja musiałbym mieć to na języku długi czas i ciągle bym bał… to znaczy, bam był… był bym…
– Wiemy, co masz na myśli – przerwał borsuk. – Miałbyś obawy. Taki przestrach. Że co?
– Że to połknę – powiedział z ulgą Pafnucy. Z gałęzi sfrunęła nagle zięba.
– Mogę ci pomóc, Pafnucy – powiedziała. – Moje gniazdo jest gotowe, wcale się nie zniszczyło przez zimę, trochę je trzeba było odnowić i już to jest załatwione. Spróbuję, czy to podniosę…
Chwyciła do dzioba jeden obrzydliwy przedmiot, uniosła i wypuściła.
– W porządku, dam radę. Gdzie ci to zanieść? Pafnucy ucieszył się nadzwyczajnie.
– Do tego miejsca, gdzie wychodzi z lasu ścieżka dzików – powiedział czym prędzej. – Wiesz przecież, gdzie to jest?
– Dziwne byłoby, gdybym nie wiedziała – obraziła się zięba. – Mam przecież oczy w głowie!
– No właśnie. Więc na samym końcu ścieżki, już na łące, tylko tak trochę obok. Ale nie dziś, bardzo cię proszę. Jutro rano.
– Słusznie – pochwalił borsuk. – W nocy mógłby ktoś ukraść. Nie mam zaufania do ludzi.
– Najlepiej idźcie razem – poradziła Marianna. – Pafnucy wyruszy po śniadaniu, więc przyleć tu i chwilę na niego poczekaj. Przedtem zdążysz dać śniadanie twojej żonie, bo ona chyba już siedzi na jajkach?
– Owszem, właśnie zaczęła. Zatem jesteśmy umówieni. Do jutra, cześć!
Zięba odleciała, a Marianna z namysłem popatrzyła na Paf-nucego.
– Teraz kolacja, rano śniadanie! – westchnęła. – Widzę, że będę miała pełne ręce roboty…
Nie było jeszcze południa, kiedy Pafnucy znalazł się na łące. Zięba pokazała mu, gdzie położyła twardy przedmiocik i odfrunęła na najbliższą gałąź. Pafnucy odsapnął i rozejrzał się dookoła.
Krów w pobliżu nie było, pasły się bardzo daleko. Jeszcze dalej znajdowały się owce i Pafnucy nie miał wątpliwości, że w pobliżu owiec przebywa jego przyjaciel, pies Pucek. Nie mógł go jednakże dostrzec, obejrzał się zatem na ziębę.
– Czy mogłabyś polecieć tam i znaleźć Pucka? – poprosił. – I powiedzieć mu, że ja tu czekam na niego?
Zięba również była zaciekawiona małym, wstrętnym przedmiocikiem, kiwnęła główką i poleciała. Pafnucy usiadł i czekał spokojnie.
Pies Pucek leżał blisko owiec, na jedno oko spał, a drugim pilnował swojego stada. Kiedy nadleciała zięba, obudził się od razu.
– Pafnucy na ciebie czeka! – zawołała zięba, przelatując mu nad głową. – Siedzi na końcu dziczej ścieżki i ma coś, ma coś, ma coś! Coś, coś, coś!
Pucek zerwał się na równe nogi. Chciał zapytać, co to jest to coś, ale nie zdążył, bo zięba odfrunęła. Na wszelki wypadek szczeknął, obiegł dookoła owce i popędził w kierunku lasu.
– Jak się masz! – zawołał z daleka uradowany Pafnucy.
– Cześć, Pafnucy! – odkrzyknął Pucek. – Coś takiego, już wstałeś? Myślałem, że jeszcze śpisz! Jak ci się żyje?
– Doskonale – powiedział Pafnucy. – Zacząłem wiosnę od wspaniałego śniadania! Ale rzeczywiście obudzono mnie trochę wcześniej, bo zdarzyło się coś takiego, czego nikt nie rozumie, i specjalnie tu przyszedłem, bo może ty będziesz wiedział.
Opowiedział Puckowi o okropnym wypadku Kikusia i pokazał mały przedmiot. Pucek zaledwie rzucił okiem, nawet nie musiał wąchać.
– No wiesz! – powiedział ze zdumieniem. – Naprawdę tego nie znacie? To się poniewiera absolutnie wszędzie!
– A co to jest? – spytał zaciekawiony Pafnucy.
– Kapsel od piwa – odparł Pucek.
– Proszę…? – zdziwił się Pafnucy.
– Jak to? Nie wiesz, co to jest kapsel od piwa?!
– Nie – powiedział Pafnucy ze skruchą. – Nigdy w życiu o czymś takim nie słyszałem.
Pucek usiadł, podrapał się za uchem i rozpoczął objaśnienia. Musiał powiedzieć Pafnucemu, co to jest piwo, co to jest butelka i jak ta butelka jest zatkana kapslem. Spróbował także wytłumaczyć, jak ludzie zdejmują te kapsle, ale to już okazało się za trudne, sposobów bowiem było mnóstwo.
– W każdym razie wyrzucają je byle gdzie – powiedział. – Wcale nie zwracają na to uwagi. Nic ich nie obchodzi, że ktoś mógłby je zjeść albo wejść na nie, i nawet sami sobie robią tę głupotę. Wiesz, chodzą boso, włażą na to i kaleczą sobie nogi. Dużo tam tego macie?
– Więc one nie rosną w ziemi? – upewnił się Pafnucy.
– No coś ty? Ludzie to robią i ludzie wyrzucają.
– W takim razie znalazłem trzy. Ten jeden i jeszcze dwa takie same.
– Stare są. Zardzewiałe. Pewnie leżały przez całą zimę. Gdzie to było?
– Blisko jednego końca lasu, tam, gdzie ryczy i cuchnie to takie długie, nazywa się szosa.
– Szosa! – wykrzyknął Pucek. – No oczywiście, ludzie lubią sobie posiedzieć w lesie blisko szosy. Jedzą i piją, i zostawiają wszystkie śmieci. Dziwię się, że dopiero teraz znalazłeś coś takiego. Puszek nie było?
– Jakich puszek? – zainteresował się Pafnucy.
Pucek wyjaśnił, że ludzie miewają jedzenie w puszkach, twardych, metalowych naczyniach, znacznie większych od tego kapsla, otwierają je, wyjadają zawartość, a resztę również wyrzucają gdziekolwiek. Rzucają także torby, papiery i różne opakowania. Najgorsze są foliowe, nie rozpuszczają się i nie niszczą, mogą tak leżeć całe lata i w żadnym wypadku nie wolno próbować ich zjeść, bo są ogromnie szkodliwe.