— Czemu płaczesz, córeczko? — zapytała rybka Usagi.
— Bo nie mogę przeczytać książki leżącej na dnie jeziora — odparła rybka Sei. — A inne rybki są nią zachwycone.
— Nie płacz, dziecko. Ja przeczytałam tę książkę i nakarmię cię wszystkim, co się w niej znajduje, żebyś już nie głodowała i nie wylewała łez do jeziora.
Sei zakręciła się w miejscu, marszcząc persymonową obi. Drobną rączką dotknęła buzi mamy.
— Ale, rybko Usagi, czy ja nie powinnam sama nauczyć się czytać?
— Nie ma takiej potrzeby, dyniowy kwiatuszku. Ja umiem czytać i zawsze będę przy tobie.
Dlatego właśnie książki zawsze były zniewolonymi lokajami na nieznośnym dworze jej matki, posępnymi stworami, które nie chciały dopuścić Sei do siebie. Z mozołem i należytym szacunkiem opanowała kanji i nauczyła się katakany, ale nigdy nie czytała dla przyjemności — ani beletrystyki, ani książek historycznych, ani rozpraw filozoficznych. Tylko inne rybki mogły posiadać książki na własność, kochać je i znać ich tajemnice.
W ten oto sposób Sei uchowała się jakby specjalnie dla tej książki, czysta jak oblubienica, nietknięta innymi opowieściami, naiwna, nieświadoma podstępów struktury, narracji i metaforyki.
Wyobraź sobie dziewczynkę na dnie jeziora, żyjącą pośród ryb i równie nieświadomą natury książek jak Sei. Sei miała wrażenie, że ta książka została napisana specjalnie dla niej i tylko dla niej, tak jakby Sato Kenji niczym lekarz zajrzał przez usta do jej wnętrza, po czym opisał wszystko, co zobaczył w jej sercu. Była zakonnicą w jej służbie, czystą i pustą, opanowaną desperackim pragnieniem poświęcenia. To z myślą o niej oszczędzała swoją cześć, nie trwoniła swojej miłości — wszystko po to, żeby książka (napisana w jednym jedynym celu: żeby zakraść się do jej wnętrza i tam zamieszkać, niby największa świętość) nie musiała się wstydzić za jej rozwiązłość.
Yumiko dotknęła jej, myśląc, że Sei jeszcze śpi. Sei wygramoliła się z łóżka i zaczęła czytać ponad jej nagą talią:
Mieszkańcy prowincji Aomori opowiadają legendę o patronach pociągów. Kami Wiatru i kami silników spierali się o to, kto ma pobłogosławić japońskie pociągi; komu przypadnie w udziale przywilej przygarnięcia ich w długie ramiona. W tym okresie Japończycy spędzali już w pociągach wiele godzin i wśród miejskich kamich zapanowała konsternacja: nie było wiadomo, do kogo kierować niezliczone ciche modlitwy o punktualność, szybkość i spokojną jazdę. Kami wiatru, stojąc na podeście z pomarańczowych chmur, tłumaczył, że pociągi należą do niego, ponieważ swoją ogromną prędkością wzbijają potężne prądy powietrzne, wysokie perony shinkansena sięgają jego dziedziny, a on codziennie owiewa je i porusza swym tchnieniem. Kami silników, niezbyt lubiana wśród rodaków, wspięła się na podwyższenie ze zmiażdżonych samochodów i ociekających starym olejem maszyn do szycia. Oleiste włosy opadły jej na oczy, gdy spojrzała spode łba i stwierdziła, że każda maszyna, która chlupocze paliwem i pochłania kilometry, jest jej wyłącznym poddanym i tylko jej powinna oddawać cześć.
Spór trwał tak długo, że inni przysłuchujący mu się kami zapadli w głęboki sen; publiczne dysputy są bowiem bardziej nużące, niżby to chcieli przyznać ich uczestnicy i słuchacze. Korzystając z nieuwagi krewniaków, kami wiatru zakradł się na podwyższenie siostry, żeby ją zniszczyć i bez dalszych przeszkód zagarnąć pociągi dla siebie. Wziął głęboki wdech, zamierzając przeszyć ją na wylot, ale w chwili, gdy płuca miał napełnione do granic możliwości, kami silników podeszła do niego, pocałowała go i z wielką gwałtownością wciągnęła w siebie i wessała całe jego tchnienie. Powietrze rozpaliło płonący w jej sercu żar. Razem wznieśli się ku niebu i tam kami silników pożarła kamiego wiatru. Od tej pory pociągi czczą swoją pieśnią kami silników o długich, oleistych włosach.
Sei nie mogła patrzeć, jak Yumiko czyta jej książkę. Z najwyższym trudem znosiła widok jej kciuka na grzbiecie i opadającej na niego miękkiej okładki. Skrzywiła się, przygryzła wargę, zdławiła pokusę wyrwania jej książki. Yumiko pobrudziła rożek kartki zupą miso. Zniszczysz ją! — krzyknęło serce Sei. Ale czy to nie było fair? Czyż nie dopuściła ust tej dziewczyny do swojego gardła, a jej rąk w głąb swojego ciała? Czy i ona nie znała sekretów Yumiko — na przykład, że jej najgłębsza skóra smakuje morzem? Że jej krzyk jest piskliwy i chropawy, jak czkawka u dziecka? I czy w zamian za tę wiedzę nie była jej winna paru tajemnic ze swojej strony?
Przygryzła policzek. Nie, pomyślała. Yumiko ma innych kochanków, a ja nie mam innych książek.
Yumiko zaznaczyła miejsce, do którego doszła, i uniosła wzrok.
— On był twoim pierwszym? — zapytała filuternie. — Człowiek, który ją napisał?
Sei zamrugała, zdziwiona.
— Nie był pierwszy, skądże. Mam dwadzieścia lat, nie dwanaście.
— Nie pytałam o pierwszego kochanka. Czy kiedy przyśniła ci się wróżka, to było po spotkaniu z nim?
— Tak.
— A potem byłam ja.
— Nie szukałam cię.
— Uważasz, że nazwałam cię dziwką?
Sei skubnęła nitkę wyłażącą z materaca. Kobiety są trudne w obejściu, zawsze tak uważała. Kojarzyły się jej ze starymi, posiwiałymi rybami, które trzymają się blisko dna; trudniej je złowić niż mężczyzn i trudniej przy sobie zatrzymać, one zaś obserwują cię tymi opancerzonymi rybimi ślepiami, które niczego nie wyrażają, aż odwracasz się, zawstydzony czymś, za co w żadnym razie nie możesz być odpowiedzialny.
Yumiko stanowczym ruchem pchnęła Historię kolejnictwa… na drugą stronę tatami. Sei z wdzięcznością porwała ją z maty i przycisnęła do piersi, żeby znów się od niej ogrzać. Yumiko pokręciła głową.
— Chcę cię gdzieś dzisiaj zabrać, Sei. Pójdziesz ze mną?
Pewnie, że tak! Kioto było jak olbrzymia czerwona niecka, a ona spadała na jej dno, w sam środek, w stronę Yumiko w niebieskiej spódnicy w kratę, w stronę jej ust i marzycielskiego, urywanego sposobu mówienia. W stronę tego miejsca, które znała Yumiko, miejsca po drugiej stronie nocy, gdzie pociągi naprawdę nie mają końca.
— A tymczasem… — Yumiko uśmiechnęła się. — Chcesz zobaczyć, jak wyrzuca się w błoto masę pieniędzy?
Wyszły więc do miasta, zagłębiły się w wąskie uliczki pomiędzy wysokimi murami ogrodów, kierując się ku feniksowemu sercu Kioto.
Yumiko miała rację: Złoty Pawilon naprawdę był brzydki. Przycupnął nad wodą jak żółty spasiony szop pracz, czyhający na rybę, którą upoluje pacnięciem łapy. Staw był całkowicie nieruchomy, bez jednej zmarszczki odbijał obraz pawilonu. Sei nie dowierzała, że budynek naprawdę jest pokryty złotem, chociaż wiedziała, że tak właśnie jest: kiedy dawno temu pawilon się spalił, jej babka oddała swoją biżuterię, żeby po przetopieniu odtworzono z nich dach. Ale w tej chwili wydawał się zwyczajnie żółty, jak pomalowany farbą. Mimo to chciała go dotknąć, znów poczuć pod palcami babcine naszyjniki kołyszące się na starych miękkich piersiach. Spalił się w latach pięćdziesiątych, do cna. Pewien mnich kochał go nad życie, miał na jego punkcie obsesję i w którąś zimną noc podłożył ogień. Chciał spłonąć razem z pawilonem, ale dymu nie wystarczyło, żeby się udusił, i przeżył obiekt swojego uwielbienia. Kiedy Sei uczyła się o nim w szkole, wydawało jej się, że go rozumie, że wie, jakie to uczucie, chcieć się pozbyć jakiejś rzeczy — a zarazem krzyczeć w niej, krzyczeć razem z nią i wdychać ją, aż cię udusi. Olbrzymie koi pływały ciężko w otaczającym świątynię jeziorku, niczym niebywale ruchliwe głazy.