I budzi się na drewnianym podwyższeniu, na ogromnym kole z dębowego drewna, podniesionym nieco nad poziom ulicy. Wytrzeszcza oczy i rozgląda się w pustym powietrzu wczesnego poranka. Wszyscy jeszcze śpią, pracują tylko piekarze i listonosze. Stara kobieta stoi w drzwiach swojego domu. Zamiast prawej nogi ma potężną, sękatą niedźwiedzią łapę. W rękach trzyma blachę z parującym lukrowanym ciastem. Łzy napływają jej do oczu i toczą się po pulchnych policzkach. Wypuszcza ciasto z rąk. Rozdziawia usta.
Klaudia wraca do środka, porywa z parapetu drugie ciasto i wybiega do niego. Nareszcie, nareszcie, po tylu latach! Casimira jej obiecała — i oto przybył!
Ludo przełyka jej ciasto, pije jej herbatę.
Wojna się skończyła.
Staruszka krząta się wokół niego, jej sierść ociera się o jego nogę, a Ludovico je i patrzy na północ, gdzie w głębi długiej ulicy stoi dom z wysokimi zielonymi wieżyczkami.
To bardzo stosowne, myśli, że zjawiłem się właśnie tutaj, w dawnym miejscu. Spośród nich wszystkich to ja jestem tradycjonalistą.
Pszczoła przysiada mu na kolanie. Stara kobieta-niedźwiedzica uśmiecha się do niego szeroko i dyga leciutko. Pojawia się druga pszczoła, i trzecia.
November.
Ludo pozwala wywabić się pszczołom na ulicę, na której pierwsze tego dnia pojazdy hamują i zakręcają z piskiem, i idzie na spotkanie swojej ukochanej, swojego koziorożca, który zeskoczył z wielkiej, wielkiej wysokości i bezpiecznie wylądował na rogach.
Przedmieścia Palimpsestu rozpościerają się od granic miasta jak wachlarz. Najpierw domy, jednakowo czerwone, stojące w przypominających żyły rządkach, rozgałęziających się na uliczki, podwórka i ślepe zaułki. Są tam parki zarośnięte trawą, która pachnie pomarańczami, i strumyki, w których kwitną czarne i niebieskie pływające róże. Dzieci wydrapują na chodnikach rysunki przedstawiające dziewczynki z nogami antylop i chłopców o wróblich skrzydłach i przeskakują z jednych na drugie. Śmiech tryska im z ust i zmienia się w jesienne liście, lądujące leniwie na szerokich trawnikach. Na wschodzie słońce lśni ponurą czerwienią. Szkarłatne cienie kładą się na buziach dzieci.
Parki znajdują się również pomiędzy domami, rzecz jasna. Przedmieście tworzy dzieci z eteru, a dzieci potrzebują przestrzeni. Karuzele z kości i futra precyzyjnie odwzorowują umięśnione ciała koni, żyraf i leniwców trójpalczastych, żeby wpoić dzieciom skłonność do dosiadania takich właśnie zwierząt, gdy dorosną i będą musiały jeździć wierzchem. A tam, o, tam, dziewczynka z fioletowymi wstążkami we włosach tłumaczy bratu, że matki nie będzie wieczorem w domu, więc mogliby się wymknąć do miasta i potańczyć z kobietami o głowach białych lisów. Co za szelma!
W końcu domy przechodzą w pola amarantu, szpinaku, jagód. Na łąkach pasą się kosmate krowy, beczą obwieszone dzwonkami kozy. Palimpsest jest stale głodny. Co rano mleko białe jak rzeka tryska do setki i więcej skopków, masło wychodzi z niego żółte i śmietankowe, chleb rośnie gruby i mocny jakserce. Są też sady, a w nich brzoskwinie, śliwki, wiśnie i jabłka jak rubiny. Są stawy pełne ryb o czarnych, niezgłębionych ślepiach. Farmy ciągną się dalej niż domy, daleko, hen, daleko.
Jednakże i one gdzieś się kończą, jak wyciągnięte ramiona, i roztapiają w pustej krainie, jeszcze nieskolonizowanej przez miasto, niezaludnionej, niepoznanej. Puste łąki ciągną się po horyzont, jasne i ciemne, gęste i miękkie.
Wojna się skończyła.
Taka była jej końcówka. Opowiedziałem wam wszystko, co musicie wiedzieć o wyłamaniu drzwi. Znajdźcie mnie, znajdźcie w czarnych, tajemnych miejscach. Jestem tutaj. Czekam. Chcę tylko tego, co wszystkie inne miasta: chcę rozkwitać.
Przybywajcie. Przybywajcie.
Spójrzcie na moje rozpostarte pola, na moje bezgraniczne granice. Jestem dostatecznie rozległy, żeby was pomieścić.
Zrywa się wiatr — gorący, niosący pył, pachnący solą. Kilometry nagiej skóry okrywa gęsia skórka.
Podziękowania
Ta książka jest winna podziękowania wielu ludziom, ale ponieważ — jak to książka — jest z natury rozrzutna, nie ona sama, lecz jej autor musi spłacać jej długi. Dlatego to mnie przyszło uregulować rachunek.
Dziękuję Ekaterinie Sedii, która kiedyś poprosiła mnie o napisanie opowieści o mieście.
Christopherowi Barzakowi, nieocenionemu przyjacielowi i pomocnikowi.
Juliet Ulman, mojej łaskawej redaktorce.
Członkom Blue Heaven Writers Workshop, w szczególności Paolo Bacigalupiemu i Darylowi Gregory’emu.
S.J. Tucker, której muzyka nieustannie objaśnia mi to, co piszę.
Wszystkim, którzy mnie wspierali — w sieci i poza nią; którzy wpuścili mnie do swoich serci domów, podtrzymywali mnie na duchu, parzyli mi herbatę, słuchali moich bzdur (i je czytali). Wszyscy tworzymy Palimpsest — niezwykłe, cudowne miasto, które powstaje tylko wówczas, gdy jesteśmy razem.
Na koniec — i na zawsze — dziękuję Dmitrijowi Zagidulinowi, który nie lubi, kiedy nazywa się go muzą.
O Autorce
Catherynne M. Valente, urodzona w 1979 roku na północno-zachodnim wybrzeżu USA, jest autorką cyklu Opowieści sieroty oraztrzech innych powieści i pięciu tomików poezji. Obecnie mieszka na południu Maine ze swoim partnerem i dwoma psami.
Catherynne M. Valente
Palimpsest
Przełożył: Wojciech Szypuła
2010
Tytuł oryginału: Palimpsest
Wydanie I
ISBN 978-83-7480-176-8
Redakcja: Joanna Figlewska
Projekt graficzny serii: Piotr Chyliński
Przełożył: Wojciech Szypuła
Wydawca: Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax (0-22) 813 47 43
e-maiclass="underline" kurz@mag.com.pl
http://www.mag.com.pl