Выбрать главу

Są pewne oczywistości, które można by wypowiedzieć na głos, lecz żadne z nich nie potrafi dobyć pogrzebanego pod żebrami głosu. Długo zamierzacie tak stać? Chcecie się zmienić w grupę posągów, po których będą się piąć dzieci i bluszcz?

Ale nie… Oto nadjeżdża złocony powóz zaprzężony w parę czapli; ich długie czarne nogi roztrącają szeleszczące liście. Z przysłoniętego zielonymi firankami okna wychyla się głowa trzeciej czapli, efektownie turkusowa, z oczami po ptasiemu zwężonymi w szparki.

— Z drogi! Z drogi, bo rozjadę!

Czaple w zaprzęgu skrzeczą chrapliwie, gwałtownym manewrem wymijają czwórkę przybyszów i wyciągniętym, wdzięcznym krokiem pędzą Szesnastą przed siebie. Osiem rąk się rozdziela. Podenerwowani mężczyźni chwytają się za łokcie. Dziewczyna o niebieskich włosach wpatruje się w nich ciemnymi oczami.

— Którędy do pociągu? — pyta szeptem.

To złe pytanie, moje dziecko! Chciałaś powiedzieć „Gdzie jestem? Kim jesteście? Co się z nami stało?” ale nikt nigdy nie zadaje sensownych pytań. Tamci kręcą głowami; nie umieją jej pomóc. Zaczyna więc biec w kierunku, który wydaje jej się najlepszy. Skręca ostro, jak czaple, i wypada na lśniącą aleję, która jak złamana gałąź odchodzi w bok od Hieratycznej.

* * *

Porzucona trójka rozprasza się jak rozwiany popiół. Droga ciągnie się w przód i w tył, oświetlona latarniami z pękatymi kloszami w kształcie dyń.Rynsztokami spływa nagły, obfity deszcz.

Część I

Incipit liber de naturis bestiarum

Jeden

Koń Bez Skóry

Sei obudziła się z twarzą mokrą od łez i nozdrzami wypełnionymi trawiastą, gnilną wonią ryokan-tatami. Próbowała znów zasnąć, dogonić rozpływające się na jawie czaple, ale niestety! Nie sposób odzyskać utracone sny. Poczuła jakieś brzemię na nadgarstkach, jakby wspomnienie ciężkich bransolet. Przyszło jejdo głowy, żeby odszukać Sato Kenjiego, potrząsnąć nim, ukąsić go w wargę i zapytać, czy napisał także książkę o mieście i czy mogłaby ją dorzucić do tamtej, czarnej i zimnej, spoczywającej u niej w plecaku. Kiedy będzie leciał do Tokio na grzbiecie ich smukłego białego węża? Jutro? Nigdy? W którym wagonie mógłby na nią czekać? Uznała, że nie ma sensu zadawanie takich pytań.

Ubrała się bez specjalnego namysłu, zabrała ze sobą dwie kulki ryżowe (jedną z soloną śliwką, drugą z łososiem) i książkę Sato Kenjiego i uciekła z zatłoczonego, hałaśliwego schroniska do miasta. Plan Kioto — dzieło figlarnych i pełnych polotu urbanistów, zapewne obficie zakrapiane alkoholem — był wzorowany na planszy do gry w go. Podążając z placu na plac i prześlizgując się wzrokiem po krytych grubą cyprysową korą dachach i szczerzących zęby psach fu, miała dziwne wrażenie szybowania w powietrzu. Była gładkim białym krążkiem, bezradnie odbijającym niebo i zewsząd otoczonym przez śliskie czarne kamienie. Z jednej strony miała linię shinkansena, z drugiej niekończące się szeregi pawilonów.

Ze wszystkich świątyń wybrała Srebrny Pawilon. Był ulubionym pawilonem jej matki i odziedziczyła go po niej niczym spadek. Stał w cieniu jesiennych liści, tak jaskrawych, że można było odnieść wrażenie, że drzewa krwawią. Złoto persymon aż biło w oczy, przenikające owoce słońce oślepiało. W ustach, miała paskudny, suchy posmak, jakby za dużo wypiła, mimo że od Tokio piła wyłącznie wodę.

Na terenie świątyni nikogo nie było. Usiadła na trawie z dala od pawilonu i patrzyła na jego srebrne ściany pokryte czarnymi plamami, wiekowym nalotem, którego mnisi w swych niezbadanych wędrówkach nigdy nie próbowali zetrzeć, zadowalając się świętością spatynowanego metalu. Przypominał jej groźnie przycupnięty dom sukuba z jednej z należących do matki książek. Miała wrażenie, że niewiele brakuje, by jakiś żółtooki potwór o skrzydłach utkanych z grzechu otworzył z impetem drzwi i wyskrzeczał jakiś piekielny koan. Lubiła jednak tę omszałą, przesadnie wrażliwą świątynię; wydawała się jej szczera i niewzruszona, jak stary, zgarbiony słoń.

Otworzyła trzymaną na kolanach książkę Kenjiego i zaczęła ją kartkować. Nie chciała jej czytać od deski do deski; książka mogłaby tego nie chcieć. Postanowiła więc spróbować sztuki bibliomancji i zdać się na książkę, żeby ta sama udzieliła jej odpowiedzi.

W Osace usłyszałem niezwykłą opowieść o prastarym rytuale inicjacyjnym wśród maszynistów. Pewien emerytowany pracownik kolei (nalegał, abym pod żadnym pozorem nie podawał jego nazwiska) mówił mi, że przed wojną, kiedy nowemu maszyniście przydzielano pierwszy pociąg, wprowadzano go do lokomotywy w lodowatą zimową noc, kiedy pociąg stał i nikt nie kręcił się po pustych wagonach. W ciasnej kabinie zbierali się wszyscy starsi maszyniści. Kazali młodemu kandydatowi położyć ręce na pulpicie sterowniczym, smarowali mu je lepkim olejem silnikowym, a następnie wyrywali kilka przewodów z pulpitu i obwiązywali mu nimi palce. Wtedy zdradzali mu tajemne imię pociągu, którego nikomu nie wolno było mu powtórzyć. Nacinali mu również palec środkowy lewej dłoni i mieszali jego krew z olejem, który następnie wracał do obiegu w silniku. W ten sposób pociąg stawał się wybranką maszynisty. Człowiek, który mi o tym opowiadał, twierdził, że ceremonia do złudzenia przypominała uroczystość zaślubin.

Sei zadrżała, czując fantomowy dotyk gołych, umazanych olejem przewodów i ożywającego pod jej dłońmi pulpitu. Wiatr się wzmógł; tarmosił jej niebieskie włosy i zwiewał je na policzki. Pewnie trwałaby w tej samej, niezmienionej pozie, z rękami znieruchomiałymi na książce, do chwili, gdy słońce osunie się poniżej poziomu blaszanych dachów, gdyby nagle obok niej nie usiadła młoda kobieta w szkolnym mundurku, z długim, luźno splecionym warkoczem. Sei drgnęła i zmarszczyła brwi, ale — jak wymagały tego dobre maniery — nic nie powiedziała.

— Zabawne… — odezwała się młoda uczennica autorytatywnym, zapalczywym tonem miejscowej dziewczyny zagadującej turystkę. Mówiła z typowym dla Kioto akcentem. Spojrzała na Sei ze szczerym zainteresowaniem, jak kot. — To Złoty Pawilon jest tym sławnym, ale mnie zawsze wydawał się po prostu żółty. I brzydki, taki… krzykliwy. Tyle złota, a wygląda po prostu jak żółta farba. Tymczasem Srebrny Pawilon… Nikogo nie interesuje. Nie jest wielką atrakcją turystyczną i w ogóle nie wygląda na srebrny: czarna patyna jest tak gruba, że upodabnia ściany do pokrytego korą dachu. Czy przez to nie wydaje się smutny i zaniedbany? Dla mnie jednak jest rzeczywisty, podczas gdy Złoty… Jest taki agresywny, kiedy uważa się za piękny. Jak stara, arogancka zdzira.

Sei zamrugała ze zdziwienia.

— Jestem Yumiko — powiedziała nieznajoma.

Sei jeszcze bardziej zmarszczyła brwi.

— Nie byłam dotąd w Złotym Pawilonie — powiedziała, przekazując odpowiedź niechętnie jak opłatę za bilet w autobusie.

— Kiedy tam pójdziesz, przekonasz się, o co mi chodzi.

I Yumiko umilkła. Długą chwilę wpatrywała się w Sei, zanim w końcu uśmiechnęła się szeroko, wytarła ręce w kraciastą niebieską spódniczkę i wystawiła język — najdalej jak się dało, aż koniuszkiem prawie dotknęła podbródka.

Sei zamurowało. Oblała się rumieńcem, kiedy zobaczyła je na czerwonym, smaganym wiatrem języku dziewczyny: znamię Kenjiego, jaskrawoniebieska siatka linii, plan miasta.