– W tym czasie miał już w sobie z siedemnaście grotów.
– Nieważne. – Melten poklepał go po ramieniu. – Pogromca Grozy. Kiedy nie będziesz mógł już nieść bólu, wyciągnij w moją stronę dłonie zaciśnięte w pięści. Ja już zajmę się resztą.
Talmanes podniósł się. Przeszył go ból tak silny, że nie zdołał stłumić jęku. Rozumieli się bez słów. Zresztą kilku Pograniczników walczących w Legionie potwierdziło diagnozę – rany od klingi Thakan’dara zachowywały się nieprzewidywalnie. Niektóre ropiały szybko, inne przyprawiały człowieka o długą chorobę. Natomiast takie, jak odniesiona przez Talmanesa, takie, które czerniały… te były najgorsze. Nic go nie uratuje, chyba że w ciągu następnych kilku godzin znajdzie gdzieś jakąś Aes Sedai.
– Rozumiem – mruknął Talmanes. – Dobrze, że nie mam poczucia humoru, bo musiałbym dojść do wniosku, że Wzór stroi sobie ze mnie żarty. Dennel! Masz gdzieś plan pod ręką? – Światłości, ależ mu brakowało Vanina.
– Mój panie – wołał już z daleka Dennel, spiesząc przez ciemną ulicę z pochodnią i pośpiesznie wyrysowanym planem. Dennel był jednym z kapitanów formacji smoków Legionu. – Wydaje mi się, że znalazłem krótszą drogę do miejsca, gdzie Aludra trzymała smoki.
– Najpierw przebijemy się do pałacu – uciął Talmanes.
– Mój panie. – Tym razem szerokie usta Dennela ciszej wymawiały słowa. Szarpał palcami mundur, jakby ten go uwierał. – Jeżeli smoki wpadną w łapy Cienia…
– Doskonale zdaję sobie sprawę z zagrożenia, choć dzięki, Dennel, że mi je zechciałeś uświadomić. Zakładając, że do nich dotrzemy, jak szybko da się je wprawić w ruch? Obawiam się, żebyśmy za bardzo nie rozciągnęli sił, a pożar ogarnia miasto szybciej, niż płoną nasączone pachnącymi olejkami listy miłosne kochanki Wysokiego Lorda. Chciałbym jak najszybciej wyprowadzić broń z miasta.
– Jedną, dwoma salwami mogę zmieść barykadę, ale smoki nie poruszają się szybko. Są mocowane na wozach i to określa tempo ich poruszania. Nie szybciej niż… powiedzmy, kolumna wozów taboru. Poza tym trochę czasu zajmuje ich odpowiednie rozstawienie i przygotowanie do oddania strzału.
– Wobec tego idziemy na pałac – skwitował Talmanes.
– Ale…
– W pałacu – powiedział zdecydowanie – możemy znaleźć kobietę, która otworzy nam bramę prosto do składu Aludry. Poza tym, gdyby się miało okazać, że Gwardia wciąż walczy, ktoś będzie nam ubezpieczał tyły. Odzyskamy te smoki, ale nie tracąc przy tym rozumu.
W tej samej chwili zobaczył Ladwina i Mara, którzy zbiegali z góry.
– Tam jest pełno Trolloków! – mówił Mar, spiesząc ku Talmanesowi. – Setka, co najmniej, przyczajonych na ulicy.
– Równać szeregi, ludzie! – krzyknął Talmanes. – Ruszamy na pałac!
W namiocie parowym zapanowała całkowita cisza.
Wiedząc, co ma im do powiedzenia, Aviendha spodziewała się niedowierzania, na pewno pytań, lecz nie tej bolesnej ciszy.
Jednak choć jej nie oczekiwała, rozumiała to. Sama czuła się podobnie, gdy w wizji nękały ją obrazy Aielów, z czasem gubiących ji’e’toh. Była świadkiem śmierci, dyshonoru i upadku swego ludu. Przynajmniej teraz miała z kim podzielić się swym ciężarem.
Rozgrzane kamienie w kotle cicho syczały. Któraś powinna dolać wody, ale żadna z sześciu obecnych w środku kobiet nawet nie drgnęła. Wszystkie oprócz Aviendhy były Mądrymi, wszystkie – z Aviendhą włącznie – były nagie, jak to w namiocie parowym. Sorilea, Amys, Bair, Melaine i Kymer z Aielów Tomanelle. Spojrzenia wszystkich były puste, każda pozostawała sama ze swoimi myślami.
W końcu jedna po drugiej unosiły głowy, siadały prosto, jakby pogodzone z nowym brzemieniem. To uspokoiło Aviendhę; nie spodziewała się, że jej wieści okażą się tak załamujące. Przecież takie właśnie były i takimi chciała je widzieć: wychodzące naprzeciw niebezpieczeństwu, a nie lękliwie odwracające wzrok.
– Ten Który Odbiera Wzrok już prawie wydostał się na świat – oznajmiła Melaine. – Wzór został jakimś sposobem wypaczony. W snach widujemy wiele rzeczy, które mogą, ale nie muszą się wydarzyć, jednak tych możliwości wciąż jest zbyt wiele, żeby stwierdzić coś konkretnego. Los naszego ludu pozostaje ukryty przed spacerującymi po snach, podobnie jak los Car’a’carna, który dopełni się, gdy przebije oko Odbierającemu Wzrok w Tym Dniu Ostatnim. Nie umiemy zważyć prawdy tego, co zobaczyła Aviendha.
– Ale musimy – rzekła Sorilea, a jej oczy były niczym dwa kamyki. – Musimy wiedzieć. Trzeba przeprowadzić kolejne próby. Przekonać się, czy następnym kobietom też zostanie zesłana ta wizja, czy też pozostanie ona przeżyciem jednostkowym.
– Następna będzie Elenar z Daryne – wyjaśniła Amys. – Jej szkolenie jest już właściwie na ukończeniu. Wkrótce będzie mogła odwiedzić Rhuidean. Poprosimy Hayde i Shanni, żeby ją odpowiednio zachęciły.
Aviendha stłumiła przeszywający ją dreszcz. Aż za dobrze wiedziała, co znaczy w ustach Mądrych „odpowiednie zachęcanie”.
– Tak też uczynimy – podsumowała Bair, pochylając się lekko. – Nie wiemy na razie, czy przypadkiem taka wizja nie jest skutkiem kolejnego przejścia między szklanymi kolumnami. Może właśnie dlatego jest to zabronione?
W tym momencie żadna nie patrzyła na Aviendhę, ale całkiem jasne dla niej było, co sobie myślą. Dopuściła się czynu zabronionego. Niejednego – mówienie o tym, co się przeżyło w Rhuidean, też objęte było tabu.
Ale oczywiście żadna nic nie powie. Rhuidean jej nie zabiło, to znaczy, że jej los zdecydował się w zgodzie z obrotami Koła. Bair wciąż patrzyła pustym wzrokiem przed siebie. Pot spływał po twarzy i piersiach Aviendhy.
„Wcale nie tęsknię za kąpielami w wodzie” – przyplątała się nie wiadomo skąd myśl. A za nią następne: przecież nie była słabą i miękką mieszkanką mokradeł. Z drugiej strony, po tej stronie gór namiot parowy bynajmniej nie był koniecznością. Wręcz przeciwnie, ponieważ noce były tu znacznie cieplejsze, gorąco namiotu parowego przytłaczało, zamiast dawać wytchnienie. A wody przecież było dość na kąpiel…
Nie. Zagryzła zęby.
– Mogę przemówić?
– Nie wygłupiaj się, dziewczyno – żachnęła się Melaine. Jej brzuch był już mocno zaokrąglony, rozwiązanie miało nastąpić niebawem. – Jesteś już jedną z nas. Nie musisz o nic prosić.
Dziewczyno? Trochę jeszcze czasu im zabierze, zanim będzie w pełni jedną z nich, niemniej trzeba im było oddać, że się starały. Żadna nie kazała jej parzyć herbaty, nosić wody w kociołku… Pod nieobecność uczennic i kiedy pod ręką nie było żadnego gai’shain, na przemian zajmowały się tego rodzaju rzeczami.
– Mniej mnie interesuje ewentualność nawracającej wizji niż jej treść – oznajmiła Aviendha. – Czy taki los jest nam pisany? Czy nie mogłybyśmy go jakoś oddalić?
– Rhuidean zsyła dwa rodzaje wizji – wyjaśniła Kymer. Była młoda, być może ledwie dziesięć lat starsza od Aviendhy; miała pociągłą smagłą twarz, okoloną rudymi włosami o głębokim odcieniu. – Pierwsza dotyczy tego, co może się wydarzyć, druga, po przejściu między kolumnami, tego, co się zdarzyło.
– Więc trzecia może ukazywać zarówno możliwość, jak i fakt – stwierdziła Amys. – Lecz ponieważ kolumny zawsze ukazują rzeczywistość wiernie, być może dotyczy to w takim samym stopniu przyszłości, co przeszłości?
Aviendha poczuła, jak upada w niej duch.
– Po cóż jednak – cicho rzuciła Bair – kolumny miałyby ukazywać tragedię, której nie da się odwrócić? Nie. Nie potrafię w to uwierzyć. W Rhuidean wszystkie widziałyśmy to, co miałyśmy zobaczyć. To, co mogło nam pomóc, a nie załamać nas i zniszczyć. Za tą wizją też musi stać jakiś cel. Może chodzi o to, abyśmy jeszcze bardziej starały się żyć w zgodzie z wymogami honoru?