Выбрать главу

– To nieważne – sucho ucięła Sorilea.

– Jak… – zaczęła Aviendha.

– To nieważne – powtórzyła tamta. – Jeżeli wizja dyktuje nam nasz los, jeśli losem tym jest… upadek… jak się wyraziłaś, to przecież i tak się nie poddamy, i tak będziemy walczyć.

W namiocie zapadła cisza. Aviendha pokręciła głową.

– Nie mamy innego wyjścia, jak wierzyć, że los z wizji da się odmienić – podjęła po chwili Sorilea. – Więc twoje pytanie, Aviendha, jest stratą czasu. Lepiej się zastanowić nad tym, co trzeba robić.

Aviendha wreszcie zrozumiała i przyłapała się na tym, że kiwa potakująco głową.

– Ja… Tak, tak, masz rację, Mądra.

– Co trzeba robić? – dopytywała się Kymer. – Trzeba robić to, co może coś zmienić. A zastanawiać się musimy, jak wygrać Ostatnią Bitwę.

– Kiedy o tym myślę – wtrąciła Amys – to omalże pragnę, żeby wizja się spełniła, ponieważ najwyraźniej wynika z niej, że wygraliśmy tę bitwę.

– Nie wynika – sprzeciwiła się Sorilea. – Zwycięstwo Odbierającego Wzrok zniszczy Wzór, a tym samym żadna wizja przyszłości nie będzie wiarygodna. Nawet proroctwa dotyczące przyszłych Wieków staną się bezprzedmiotowe, gdy On wygra.

– Moja wizja miała jakiś związek z tym, co planuje Rand – oznajmiła znienacka Aviendha.

Głowy wszystkich odwróciły się w jej stronę.

– Jak rozumiem – odpowiedziała – na jutro zaplanował ważne obwieszczenie.

– Car’a’carn ma skłonność do efektownych wystąpień – zauważyła Bair, ale w jej głosie pobrzmiewały ciepłe tony. – On jest niczym krokobur, który całą noc wił gniazdo, żeby potem rano śpiewać o tym wszystkim w okolicy.

O spotkaniu w Merrilorze Aviendha dowiedziała się wyłącznie poprzez więź zobowiązań łączącą ją z Randem al’Thorem, dzięki której znała miejsce jego pobytu. Zaskoczyło ją ono i skłoniło do zastanowienia, czy przypadkiem dwa wydarzenia nie są ze sobą powiązane. Kiedy na miejscu zastała tak liczne zgromadzenie, nie mogła już się opędzić od skojarzeń: może naprawdę jej wizja brała początek w wydarzeniach jutrzejszego dnia?

– Czuję się, jakbym zdobyła wiedzę dla mnie nieprzeznaczoną – powiedziała, na poły do siebie.

– Zajrzałaś głęboko w możliwą przyszłość – zauważyła Kymer. – Nie sposób, żeby to cię nie zmieniło.

– Jutro się wszystko rozstrzygnie – mówiła z coraz większym przekonaniem Aviendha. – Wszystko zależy od jego planu.

– Z tego, co mówiłaś – ciągnęła Kymer – wynika, że on ma zamiar zlekceważyć Aielów, swój własny lud. Nie pojmuję, czemuż miałby obdarzać łaskami innych, a nie tych, którzy najbardziej zasługują. Chce nas obrazić?

– Nie sądzę, aby tak sprawa wyglądała – odparła Aviendha. – Moim zdaniem w grę nie wchodzą żadne łaski, tylko żądania i wymogi.

– Wspomniał coś o cenie – dodała Bair. – O cenie, którą wymusi na wszystkich. Ale nikomu nie udało się wyjaśnić, o co chodzi.

– Wczesnym wieczorem dzisiejszego dnia podróżował przez bramę do Łzy, skąd coś przywiózł – wtrąciła Melaine. – Doniosły mi o tym Panny Włóczni, jak dotąd wywiązuje się z przysięgi, że będzie je zawsze zabierał ze sobą. Ale kiedy spytałyśmy go o cenę, powiedział, że to jest coś, o co Aielowie nie powinni się martwić.

Aviendha nachmurzyła się.

– Chce, żeby ludzie zapłacili za to, co on zrobi, i co, jak wszyscy wiemy, zrobić musi? Mam wrażenie, że zbyt dużo czasu spędza z tą ambasadorką Ludu Morza.

– Nie, moim zdaniem wszystko jest w porządku – zaprotestowała Amys. – Ludzie wiele oczekują od Car’a’carna. Ma prawo domagać się czegoś w zamian. Ludzie są słabi, być może chce ich uczynić mocniejszymi.

– I dlatego mamy wrażenie, że nas lekceważy – cicho uzupełniła Bair. – Nie interesuje się nami, ponieważ my już jesteśmy mocne.

W namiocie zapanowała kolejna chwila milczenia. Amys nalała trochę wody do kotła z gorącymi kamieniami. Poprzez unoszącą się parę Aviendha zobaczyła, że tamta ma zmartwioną twarz.

– Też tak sądzę – zgodziła się Sorilea. – Nie zamierza nas obrazić. A w swoim mniemaniu sądzi, że oddaje nam honory. – Pokręciła głową. – Ale mógłby wiedzieć lepiej.

– Car’a’carnowi często zdarza się – dołączyła do niej Kymer – przypadkowo nas urazić, jakby był dzieckiem. Jesteśmy silne, więc jego żądania… czegokolwiek dotyczą… nie są dla nas tak istotne. Jeżeli inni są w stanie zapłacić cenę, my też możemy.

– Gdyby został odpowiednio zaznajomiony z naszymi obyczajami, nie popełniałby tych błędów – mruknęła Sorilea.

Aviendha spokojnie popatrzyła jej w oczy. Nie, nie wtajemniczyła go, jak powinna – z drugiej strony Rand al’Thor był krnąbrny, o czym wszystkie doskonale wiedziały. Poza tym, teraz była im równa, więc nie miejsce na takie uszczypliwości… Choć, gdy patrzyła na wąskie usta Sorilei, zaciśnięte w grymasie dezaprobaty, jakoś nie potrafiła się poczuć równą tamtej.

Zapewne zbyt dużo czasu spędziła z mieszkańcami mokradeł – szczególnie z Elayne – ale nagle, w jednej chwili zobaczyła, jak to musi wyglądać z jego punktu widzenia. Uwolnienie Aielów od ceny, jaką będą musieli zapłacić pozostali – jeżeli faktycznie o to mu chodziło – zaiste było w oczach Randa honorowym zaszczytem. Gdyby postawił przed nimi te same wymogi, co przed pozostałymi, te same Mądre mogłyby się poczuć obrażone wkładaniem ich do jednego worka z mieszkańcami mokradeł.

Co on sobie zaplanował? W swoich wizjach znalazła rozproszone wskazówki i coraz bardziej była przekonana, że jutro nastąpi pierwszy krok Aielów na drodze do zagłady.

Za żadną cenę nie może do tego dopuścić. Takie było jej pierwsze poważne zadanie w roli Mądrej i zapewne najważniejsze w życiu. Nie mogła zawieść.

– Jej zadanie polegało nie tylko na tym, żeby go uczyć – zauważyła Amys. – Ileż bym dała za porządną kobietę, która miałaby na niego oko. – Obrzuciła Aviendhę znaczącym spojrzeniem.

– Będzie mój – oznajmiła zdecydowanie Aviendha. „Ale nie wasz ani naszego ludu”. Sama była zdumiona siłą uczucia, jakie towarzyszyło tej myśli. Przecież pochodziła z Aielów. Jej lud był dla niej wszystkim.

Jednak ten wybór nie należał do nich. Należał wyłącznie do niej.

– Chcę cię ostrzec, Aviendha – usłyszała słowa Bair. Dłoń Mądrej spoczęła na jej nadgarstku. – On się zmienił podczas twojej nieobecności. Teraz jest silniejszy.

Aviendha zmarszczyła brwi.

– W jaki sposób?

– Objął śmierć – dodała Amys, a w jej głosie zabrzmiały nuty dumy. – I choć wciąż nosi miecz i ubiera się jak mieszkaniec mokradeł, to już jest nasz, ostatecznie nieodwołalnie.

– Muszę się z nim zobaczyć – oświadczyła Aviendha, wstając. – Może uda mi się czegoś dowiedzieć na temat jego planów.

– Czasu nie zostało wiele – ostrzegła Kymer.

– Została cała noc – odparła Aviendha. – To wystarczy.

Pozostałe pokiwały głowami. Aviendha zaczęła się ubierać. Niespodziewanie tamte poszły jej śladem. Najprawdopodobniej uznały jej wieści za dostatecznie ważne, żeby, nie kończąc aktualnego zebrania, zaraz podzielić się nimi z innymi Mądrymi.

Aviendha pierwsza wyszła w noc, chłodne powietrze przyjemnie owionęło rozgrzaną skórę. Odetchnęła głęboko. W oczach ćmiło jej się ze zmęczenia, ale sen będzie musiał poczekać.

Klapy namiotu szeleściły, gdy kolejne Mądre wychodziły za nią. Melaine i Amys wymieniły kilka słów, potem szybko rozeszły się w mrok. Kymer zdecydowanie ruszyła w stronę obozu zajmowaną przez Tomanelle. Zapewne chciała jak najszybciej porozmawiać ze swoim siostrzanym ojcem, Hanem, wodzem Tomanelle.