W ogóle nie powinien już trzymać się na nogach. Brandy z manierki Meltena dawno zniknęła, wysączona do ostatniej kropli – spełniła swoją rolę, a potem sama manierka poszła jej śladem. O dalszym otępianiu się zresztą nie mogło być mowy. Zostawała tylko walka, koncentracja, na czele, obok Dennela i Londraeda. Niech krew Trolloków spłynie po kamieniach bruku w dół.
Legion dzielnie stawiał czoło, ale mieli przeciwko sobie przewagę liczebną, poza tym byli wyczerpani. Poniżej kolejny taran Trolloków dołączył do tego, który odcinał mu odwrót.
I to wszystko. Albo uderzy na tamtych – odwracając całkowicie front – albo podzieli ludzi na mniejsze oddziały i pośle bocznymi uliczkami, żeby przegrupowali się przy bramie w dole.
Otworzył usta, żeby wydać odpowiednie rozkazy…
– Naprzód, Biały Lwie! – dobiegły go skądś głosy. – Za Andor, za królową!
Talmanes odwrócił się i zobaczył, jak szeregi Trolloków na szczycie wzgórza rozbijają sylwetki mężczyzn w czerwieni i bieli. Z bocznej uliczki wychynął tymczasem kolejny oddział andorańskich pikinierów i zaatakował otaczającą go hordę. Szeregi stworów prysły pod natarciem i po chwili cała skłębiona masa pękła niczym pęcherz wypełniony ropą i poszła w rozsypkę.
Talmanes zatoczył się. Musiał oprzeć się na wbitym w ziemię mieczu. Podczas gdy Madwin objął – z niezłym skutkiem zresztą – dowództwo kontrnatarcia.
Z góry zeszła szybkim krokiem grupa oficerów w skrwawionych mundurach Gwardii Królowej; wyglądali nie lepiej niż Legion. Guybon szedł na czele.
– Najemniku – zwrócił się do Talmanesa – dziękuję ci, że nas nie zawiodłeś.
Talmanes zmarszczył czoło.
– Mówisz, jakbyśmy to my was uratowali. Z mojej perspektywy rzecz wyglądała odwrotnie.
Guybon skrzywił się, migoczące płomienie pożaru położyły na jego twarz dziwne cienie.
– Dzięki wam mogliśmy złapać drugi oddech, te Trolloki szturmowały bramę pałacu. Przepraszam, że tak długo zajęło nam przygotowanie kontrataku: z początku nie mieliśmy pojęcia, co je odciągnęło w waszą stronę.
– Światłości. Więc pałac wciąż się broni?
– Tak – potwierdził Guybon. – Tyle że mamy mnóstwo uchodźców.
– A co z przenoszącymi Moc? – zapytał Talmanes, zdjęty nagłym przypływem nadziei. – Dlaczego andorańskie wojska nie wróciły wraz z królową?
– Sprzymierzeńcy Ciemności. – Guybon zmarszczył brwi. – Jej Wysokość zabrała ze sobą większość Kuzynek, a przynajmniej większość tych, które dobrze władają Mocą. Zostawiła cztery zdolne do stworzenia bramy, ale nastąpił atak i zabójca zabił dwie z nich, zanim pozostałe dwie zdołały go powstrzymać. Same jednak nie miały dość Mocy, żeby wezwać pomoc, więc teraz zajmują się tylko Uzdrawianiem.
– Krew i krwawe popioły – zaklął Talmanes, choć w istocie właśnie obudziła się w nim nadzieja. Może te kobiety nie są w stanie stworzyć bramy, ale niewykluczone, że przynajmniej spróbują Uzdrowić jego ranę. – Powinieneś wyprowadzić uchodźców z miasta, Guybon. Południowa brama jest w rękach moich ludzi.
– Świetnie – oznajmił Guybon, wyraźnie uspokojony. – Ale ty wyprowadzisz uchodźców. Ja muszę bronić pałacu.
Talmanes spojrzał na niego spod uniesionych brwi – nie przyjmował rozkazów od Guybona. Legion miał własną strukturę dowodzenia, a jej zwierzchnikiem była królowa we własnej osobie. Podpisując z nią kontrakt, Mat zagwarantował to sobie w sposób nie pozostawiający wątpliwości.
Nieszczęśliwie się składało, że Guybon również nie podlegał Talmanesowi. Co robić? Talmanes wciągnął głęboki oddech, ale zaraz zakręciło mu się w głowie, zachwiał się. Nie upadł tylko dzięki temu, że Melten schwycił go za ramię.
„Światłości, co za ból. Czy ta rana nie mogła zachować się przyzwoicie i zdrętwieć do reszty? Krew i krwawe popioły. Trzeba dostać się do tych Kuzynek”.
Zapytał z nadzieją w głosie:
– Te kobiety, które potrafią Uzdrawiać…?
– Już po nie posłałem – odparł Guybon. – Zaraz, gdy tylko zobaczyliśmy gromadzące się siły.
Cóż, to już coś.
– Ja tu zostaję – upierał się Guybon. – Nie opuszczę posterunku.
– Po co? Miasto jest stracone, człowieku!
– Królowa rozkazała, żeby ją na bieżąco informować przez bramy – odparł Guybon. – W końcu zacznie się zastanawiać, dlaczego posłańcy się nie pojawiają. Wyśle kogoś przenoszącego Moc, a on pojawi się na wydzielonym terenie pałacu służącym do Podróżowania. A wtedy…
– Mój panie! – rozległ się czyjś głos. – Lordzie Talmanesie!
Guybon urwał, a Talmanes odwrócił się i zobaczył Filgera – jednego ze zwiadowców – jak ślizgając się na zakrwawionym bruku, niezgrabnie idzie pod górę. Filger był szczupły, z przerzedzonymi włosami, ewidentnie nie mył się od kilku dni, a jego widok napełnił Talmanesa zgrozą, ponieważ należał do obsady zdobytej bramy.
– Mój panie – wydyszał Filger. – Trolloki zdobyły mury miasta. Pełno ich na parapetach, rażą strzałami i włóczniami każdego, kto podejdzie bliżej. Porucznik Sandip chciał, żebyś się dowiedział.
– Krew i popioły! A co z bramą?
– Trzymamy się – odparł Filger. – Na razie.
– Guybon – zwrócił się do tamtego Talmanes. – Okaż trochę litości, człowieku. Ktoś musi bronić bramy. Proszę, sprowadź uchodźców na dół i wzmocnij moją załogę. Nie ma i długo nie będzie innego wyjścia z miasta niż ta brama.
– Ale posłaniec królowej…
– Kiedy królowa zacznie się zastanawiać, domyśli się, co tu, cholera, mogło zajść. Zastanów się, jak wygląda sytuacja! Próby obrony pałacu to szaleństwo. Nie masz już miasta, to jest jeden wielki stos całopalny.
Na twarzy Guybona odbijały się targające nim sprzeczne uczucia, zacisnął mocno wargi.
– Sam widzisz, jak jest – przekonywał go Talmanes, każde kolejne słowo było zmaganiem z bólem palącej rany. – Jedyną rzeczą, którą możesz zrobić, to wesprzeć moich ludzi przy południowej bramie, a potem utrzymać ją, jak najdłużej się da, żeby jak najwięcej ludzi wyszło z miasta.
– Może i tak… – stwierdził Guybon. – Ale… mam pozwolić, żeby pałac spłonął?
– Pałac jest stracony, niemniej bronić go można dalej – zaproponował Talmanes. – Mógłbyś zostawić trochę żołnierzy w pałacu. Niech się trzymają, jak długo dadzą radę. Dzięki temu odciągną Trolloki od masakrowania ludności, która będzie uciekać z miasta. Gdy już dłużej się nie da, wycofają się z przeciwnej strony i okrężną drogą dotrą do południowej bramy.
– Niezły plan – niechętnie przyznał Guybon. – Zrobię, jak mówisz, a ty?
– Ja muszę dostać się do smoków – wyjaśnił Talmanes. – Za żadną cenę nie można dopuścić, żeby wpadły w ręce Cienia. Znajdują się w jednym z magazynów na skraju Wewnętrznego Miasta. Królowa nie chciała się z nimi afiszować, zwłaszcza w obecności tych wszystkich najemników koczujących pod miastem. Muszę je znaleźć. Wyprowadzić, jeżeli się da. Zniszczyć, jeśli to będzie niemożliwe.
– No, dobrze – skonstatował Guybon, z rezygnacją akceptując nieuniknione. – Moi żołnierze postąpią zgodnie z twoim planem. Połowa wyprowadzi uchodźców, a potem zasili twoich przy południowej bramie. Druga połowa będzie dalej bronić pałacu, potem się wycofa. Ale ja idę z tobą.
– Naprawdę musi być tu tyle światła? – zapytała Aes Sedai, siedząca na taborecie pod odległą ścianą pomieszczenia. Gdyby wnioskować z jej postawy, równie dobrze mógłby to być tron. – Pomyśl, ile oliwy się marnuje.
– Lampy są mi niezbędne – mruknął Androl. Nocny deszcz dzwonił o okna, ale on ignorował jednostajny dźwięk, próbując się bez reszty skoncentrować na zszywanej skórze. Miało z niej być siodło. Aktualnie pracował nad popręgiem, który zepnie je pod końskim brzuchem.