Tamci pokiwali głowami i tylko Pevara przyglądała mu się z zaciśniętymi ustami, nieodgadnionym wzrokiem. Androl nie potrafił się opędzić od uczucia, że robi z siebie głupca. Ani przez moment nie sądził, że tamci upatrzą sobie w nim przywódcę, zamiast wybrać kogoś niepospolitego jak Emarin lub silnego Mocą jak Nalaam.
Wtedy kątem oka dostrzegł, jak cienie zalegające pod stołem wydłużają się, sięgają ku niemu. Zacisnął zęby. Przecież nie ośmielą się w obecności wszystkich tych ludzi? Gdyby cienie miały zamiar go pożreć, zaczekałyby, aż będzie sam, aż położy się spać.
Noce niosły ze sobą grozę.
„Teraz przychodzą już nawet wtedy, gdy nie dzierżę saidina” – pomyślał. – „Żebym sczezł, przecież Źródło zostało oczyszczone! Obłęd miał się skończyć!”
Wpijał palce w siedzisko swego stołka, póki nie minęła trwoga, póki cienie nie wycofały się. Tymczasem Canler – dziwnie wesoły – zaoferował, że zrobi im coś do picia. I ruszył w stronę kuchni, żeby zaraz się zawahać, gdyż przypomniało mu się, że obiecali sobie nigdzie nie ruszać się samemu.
– Cóż, tak sobie myślę, że też bym się chętnie czegoś napiła – z westchnieniem oznajmiła Pevara i dołączyła do niego.
Androl zasiadł do swej roboty. Emarin przysunął sobie stołek i usiadł obok niego. Wszystko to mimochodem, jakby po prostu szukał odpowiedniego miejsca na spoczynek, najlepiej z widokiem przez okno.
Emarin wszakże nie był człowiekiem, który robił cokolwiek mimochodem przypadkowo.
– A więc walczyłeś w Buncie Knoks – rzekł.
– Powiedziałem coś takiego? – Androl powrócił do roboty ze skórą.
– Powiedziałeś, że najemnicy przeszli na „waszą” stronę. I jeszcze użyłeś formy „my”, mówiąc o buntownikach.
Androl poczuł się zbity z tropu.
„Żebym sczezł. Naprawdę muszę na siebie uważać”. Z całą pewnością ta gafa nie umknęła też Pevarze.
– Byłem przejazdem w tamtych stronach – oświadczył – i wciągnął mnie nieoczekiwany splot zdarzeń.
– Masz za sobą dziwną i barwną przeszłość, przyjacielu – stwierdził Emarin. – Im więcej dowiaduję się na jej temat, tym bardziej mnie to interesuje.
– Chyba nie tylko ja mam w tym towarzystwie interesującą przeszłość – cicho odparował Androl. – Lordzie Algarin z Domu Pendaloan.
Emarin szarpnął się w tył, oczy mu się rozszerzyły.
– Skąd wiesz?
– Fanshir miał książkę, w której wymieniano taireńskie rody szlacheckie – wyjaśnił Androl. Przed przybyciem do Wieży Fanshir, teraz jeden z Asha’manów, był uczonym. – Znalazłem w niej ciekawą uwagę. Otóż na męskiej linii Domu, o którym wspominam, ciąży rzekomo przekleństwo, o którym szacowne źródła milczą, a które dotknęło kilkadziesiąt lat temu jednego z jej członków, okrywając hańbą cały ród.
– Rozumiem. Cóż, nietrudno się domyślić, że jestem szlachetnego rodu.
– Na dodatek obytym z Aes Sedai – ciągnął Androl – i znającym etykietę postępowania i stosującym się do niej, mimo, a może właśnie z powodu tego, co uczyniły jego rodzinie. Zwracam uwagę, że mówimy tu o taireńskim szlachcicu, któremu nie przeszkadza służba pod rozkazami… jakby to można nazwać… dajmy na to, parobków, i który sympatyzuje z ludowymi buntownikami. Gdyby mnie spytać, przyjacielu, powiedziałbym, że jest to postawa niezbyt powszechnie spotykana wśród twoich ziomków. Co więcej, nie zawahałbym się zaryzykować stwierdzenia, że ty również masz interesującą przeszłość.
Emarin uśmiechnął się.
– Punkt dla ciebie. Szłoby ci znakomicie w Grze Domów, Androl.
– Nie wydaje mi się – Androl skrzywił się. – Ostatnim razem, gdy tego próbowałem, omalże… – Urwał w pół zdania.
– Co?
– Wolę nie mówić – Androl zarumienił się. Nie miał zamiaru opowiadać o tym okresie swego życia. „Światłości, jeżeli dalej tak to będę ciągnął, ludzie uznają mnie za fantastę w rodzaju Nalaama”.
Emarin odwrócił się do okna i przyglądał kroplom deszczu spływającym po szybie.
– Jeżeli dobrze pamiętam, okres triumfu Buntu Knoks trwał krótko. W ciągu dwóch lat ród odzyskał swe pierwotne ziemie, a dysydenci zostali zgładzeni lub wygnani.
– Tak – cicho przyznał Androl.
– A więc mam nadzieję, że tu poradzimy sobie lepiej – powiedział Emarin. – Idę pod twój sztandar, Androl. Wszyscy idziemy.
– Nie – sprzeciwił się tamten. – Wszyscy jesteśmy ludźmi Czarnej Wieży. Poprowadzę was, jeżeli nie da się inaczej, ale tu nie chodzi o mnie, nie chodzi o ciebie, o żadnego z nas w pojedynkę. Gdy tylko wróci Logain, zrzekam się przywództwa.
„Jeśli wróci” – dodał w myślach. – „W Czarnej Wieży bramy już nie działają. A co, jeśli stara się wrócić, ale nie może się przedostać?”
– Świetnie – ucieszył się Emarin. – Więc co robimy?
Z zewnątrz dobiegł łoskot grzmotu.
– Dajcie mi się zastanowić – powiedział Androl, sięgając po pas skóry i narzędzia. – Dajcie mi godzinę.
– Tak mi przykro – powiedziała Jesamyn, klęcząca obok Talmanesa. – Nic nie mogę zrobić. Uzdrowienie tej rany dalece przekracza moje możliwości.
Talmanes skinął głową i z powrotem nasunął bandaż. Skóra na jego boku nabrała czarnej barwy, jakby od straszliwego odmrożenia.
Kuzynka spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi. Z pozoru była młoda, wrażenie pogłębiały piękne, złote włosy, ale w przypadku przenoszących kobiet tego rodzaju wrażenie mogło mylić.
– Dziwię się, że w ogóle jeszcze trzymasz się na nogach.
– Nie jestem pewien, czy to zasługuje na miano „trzymania się” – zakpił Talmanes i pokuśtykał w stronę, gdzie stali jego żołnierze. Zasadniczo jeszcze chodził, lecz zawroty głowy następowały coraz częściej i wtedy faktycznie „nie trzymał się” na nogach.
Guybon i Dennel kłócili się, ten drugi wciąż wskazywał na coś na swoim planie i żywo gestykulował. Powietrze było tak gęste od dymu, że wielu żołnierzy przewiązało twarze chustkami, przez co wyglądali jak banda przeklętych Aielów.
– …nawet Trolloki wycofują się z tej dzielnicy – usłyszał słowa Guybona. – Pożary szaleją tam już na dobre.
– Trolloki wycofują się ze wszystkich obszarów miasta i zmierzają pod mury – odparował Dennel. – Najwyraźniej chcą, aby paliło się przez całą noc. Nie palą się tylko tereny wokół Portalu. Tam Cień zburzył wszystkie budynki, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się ognia.
– Użyli Jedynej Mocy – z tyłu dobiegł Talmanesa głos Jesamyn. – Poczułam to. Czarne siostry. Proponowałabym unikać tego miejsca.
Jesamyn była jedyną ocalałą z Rodziny, drugą z Kuzynek, które przeżyły atak zabójcy. Nie potrafiła zaczerpnąć dość Mocy, żeby stworzyć bramę, ale to jeszcze nie czyniło jej bezużyteczną. Talmanes na własne oczy widział, jak spaliła sześć Trolloków, które przebiły się przez jego szeregi.
Ostatnią potyczkę przetrwał na uboczu, obezwładniony bólem. Na szczęście Jesamyn dała mu do żucia jakieś zioła. Od nich jeszcze bardziej kręciło mu się w głowie, ale na ból nieco pomogły. Miał wrażenie, jakby jego ciało trafiło do imadła, które je powoli zgniata, niemniej łatwiej było mu utrzymać się na nogach.