Uniosła drugą dłoń, przykryła nią tamtą. A jeśli spadnie, jeśli ktoś ją znajdzie? Nie, nie może jej zgubić. Nie zgubi.
„Tym się właśnie stałam?” – Zemdliło ją na samą myśl. – „Muszę jakoś dojść do siebie. Jakoś”. Zmusiła się, żeby oderwać myśli od duszołapki.
Ostatnia Bitwa zbliżała się wielkimi krokami; już trwała ofensywa Trolloków przeciwko krajom południa. W jej przekonaniu oznaczało to po prostu drugą Wojnę Cienia, z tym, że tym razem tylko ona i pozostali Wybrani byli wtajemniczeni w głębokie arkana Jedynej Mocy. Przecież nie wszystko wydarły z niej tamte makabryczne kobiety.
„Nie, nie myśl o tym”. Ból, cierpienie, porażka.
W tej wojnie nie mieli przeciwko sobie żadnych Stu Towarzyszy, żadnych Aes Sedai bogatych w stulecia teorii i praktyki. Dowiedzie, ile jest warta, a wtedy wszystkie błędy przeszłości zostaną zapomniane.
Moridin wciąż wbijał wzrok w ten niemożliwy ogień. Wszechobecną ciszę zakłócał jedynie syk płomieni i kipiącej wody. W końcu będzie musiał wyjaśnić, dlaczego ją wezwał, nieprawdaż? Ostatnimi czasy zachowywał się coraz dziwniej. Być może to kolejny nawrót szaleństwa. Niegdyś człowiek noszący imię Moridin – albo Ishamael, albo Elan Morin Tedronai – delektowałby się posiadaniem cour’souvra swojej rywalki. Wymyślałby nowe tortury, rozkoszując się jej agonią.
I faktycznie, z początku tak było. A jednak potem stracił zainteresowanie. Coraz więcej czasu spędzał samotnie, wpatrzony w płomienie, dręczony ponurymi myślami. Kary wymierzane jej i Cyndane nabrały charakteru omalże rytualnego.
Przez co wydawał się jej znacznie bardziej groźny.
W powietrzu ponad platformą otworzyła się brama.
– Naprawdę musimy codziennie przez to przechodzić, Moridin? – zapytał Demandred, przechodząc przez bramę i wkraczając w Świat Snów. Wysoki, przystojny, o kruczoczarnych włosach, z wydatnym nosem. Obrzucił Moghedien przelotnym spojrzeniem. Oczywiście zauważył duszołapkę, niemniej nie zająknąwszy się nawet, podjął dalej: – Mam ważne rzeczy do zrobienia, a ty mi wciąż przeszkadzasz.
– Musisz spotkać się z ludźmi, Demandred – cichym głosem skarcił go Moridin. – Poza tym, o ile Wielki Władca nie uczynił cię Nae’blis, nie informując mnie o tym, będziesz wykonywał moje polecenia. Twoje zabawki mogą poczekać.
Twarz Demandreda pociemniała, ale już nie protestował. Zamknął bramę, a potem podszedł do skraju platformy i spojrzał w morze. Zmarszczył brwi. Co tam zobaczył? Jej samej nie przyszło na myśl, żeby zerkać w toń. Co się stało z jej ostrożnością?
Potem podszedł do jednego z foteli, ale nie zasiadł w nim. Stał, przyglądając się odwróconemu Moridinowi. Czym się zajmował Demandred? Gdy pozostawała uwięziona w duszołapce, wykonywała plecenia Moridina, ale nigdy nie odkryła nic, z czego można by wnosić o poczynaniach Demandreda.
Na myśl o wszystkich tych miesiącach spędzonych we władzy Moridina znów zadrżała. „Jeszcze się zemszczę”.
– Uwolniłeś Moghedien – zauważył Demandred. – A co z tą… Cyndane?
Uwagi Moghedien nie umknęło, że Moridin wciąż nosił na szyi duszołapkę Cyndane.
Cyndane. W Dawnej Mowie znaczyło to „ostatnia szansa”, ale prawdziwą naturę tej kobiety Moghedien akurat odkryła. Moridin osobiście uwolnił Lanfear z Sindhol, ratując przed istotami, które karmiły się jej zdolnością przenoszenia Mocy.
Aby ją uratować, a potem, oczywiście, ukarać, Moridin musiał ją zabić. Dzięki temu Wielki Władca mógł schwytać jej duszę i umieścić w nowym ciele. Rozwiązanie brutalne, acz skuteczne. Dokładnie takie, jakie Wielki Władca preferował.
Moridin wciąż nie odrywał wzroku od płomienia, a Demandred od niego, więc Moghedien skorzystała z okazji, podniosła się i podeszła na skraj pływającej kamiennej platformy. Woda u jej stóp była idealnie przejrzysta. Nie sposób było nie zauważyć ludzi. Unosili się w niej przykuci do czegoś w głębi, z rękoma związanymi za plecami. Kołysali się jak morskie glony.
Były ich tysiące, a każdy wbijał w niebo spojrzenie szeroko rozwartych, przerażonych oczu. Trwali, tonąc bez końca. Ani umarli, ani umierający, wciąż łaknący tchu, zamiast którego była tylko woda i woda. Akurat kiedy się przyglądała, coś ciemnego sięgnęło z dołu i wciągnęło jednego w głębiny. Następnie krew uniosła się niczym płatki kwiatu; pozostali zaczęli się mocniej szarpać.
Moghedien uśmiechnęła się. Miło było przyglądać się cierpieniom innym niż własne. Oczywiście były to zapewne tylko fantazmaty, ale równie dobrze ci ludzie mogli być prawdziwi – następni, którzy rozczarowali Wielkiego Władcę.
Kolejna brama otworzyła się nad powierzchnią platformy i wyszła z niej nieznajoma kobieta. Była wręcz zdumiewająco odstręczająca: jednocześnie zakrzywiony i kartoflowaty nos, blade oczy niesymetrycznie rozmieszczone w twarzy. Miała na sobie suknię z żółtego jedwabiu, która z pewnością mogła być uznana za ładną, ale w tym przypadku tylko podkreślała brzydotę postaci.
Moghedien skrzywiła się i wróciła na swoje miejsce. Dlaczego Moridin zaprosił obcą na ich spotkanie? Kobieta potrafiła przenosić, więc pewnie była jednym z tych bezużytecznych stworzeń, które w tym Wieku mieniły się Aes Sedai.
„Z drugiej strony trzeba jej oddać – myślała Moghedien, zasiadając w fotelu – że jest silna”. Jakim cudem Moghedien przeoczyła taki talent wśród Aes Sedai? Tę latawicę, Nynaeve, jej agenci zidentyfikowali niemalże od razu, czemu więc umknęła im ta wiedźma?
– Niby z nią miałem się spotkać? – zapytał Demandred, krzywiąc usta.
– Nie – z roztargnieniem odparł Moridin. – Hessalam już wcześniej spotkałeś.
Hessalam? Jak to będzie w Dawnej Mowie? „Bez przebaczenia”. Kobieta dumnie spojrzała Moghedien w oczy, a poza tym w jej postawie było coś znajomego.
– Mam dużo zajęć, Moridin – powiedziała nowo przybyła. – Więc lepiej niech to będzie coś ważnego…
Moghedien aż zaparło dech. Ten ton głosu…
– Nie mów do mnie takim tonem – uciął Moridin cicho, nawet się nie odwróciwszy. – Do żadnego z nas. W tej chwili nawet Moghedien cieszy się większą łaską niż ty.
– Graendal? – spytała Moghedien, zdjęta grozą.
– Nie wypowiadaj tego imienia! – zawołał Moridin, odwracając się ku niej; za jego plecami z sykiem wystrzelił gejzer wodnych płomieni. – Zostało jej odebrane.
Graendal, czyli Hessalam, usiadła, nawet nie spojrzawszy na Moghedien. Tak, to było to samo obejście. To była ona.
Moghedien omalże nie udławiła się z radości. Graendal zawsze posługiwała się swoją urodą z subtelnością pałki. Cóż, teraz otrzymała pałkę nieco odmiennego rodzaju. Jakżeż idealnie pomyślane! W środku pewnie cały czas się skręca. Ale co musiała zrobić, żeby zasłużyć sobie na taką karę? Pozycja Graendal – jej autorytet, mity, jakie na jej temat tworzono – wszystko to kręciło się wokół jej urody. A teraz? Czy zacznie polować na najbardziej odrażających ludzi na świecie, żeby posłużyli jej za zabawki, bo tylko na ich tle będzie się jakoś prezentować?
Ta ostatnia myśl to było już za dużo. Moghedien roześmiała się cicho, ale Graendal usłyszała i zmierzyła ją wzrokiem, od którego ocean mógłby się zagotować.
Moghedien opanowała się, powróciły spokojne spojrzenie i pewność siebie. I tym razem zdołała ujarzmić dłoń sięgającą do cour’souvra. „Rób sobie, co chcesz, Graendal” – pomyślała. – „Teraz już jesteśmy na równi. Zobaczymy, która pierwsza dobiegnie do kresu drogi”.
Zerwał się wiatr i morze zaczęło falować, lecz platforma nadal pozostawała nieruchoma. Po chwili Moridin ugasił swój wodny płomień, a fale nabrały siły. W nich Moghedien dalej widziała ciała, nieodróżnialne od niewyraźnych cieni. Niektórzy nie żyli, inni, uwolnieni z łańcuchów, szarpali się ku powierzchni, żeby nigdy do niej nie dotrzeć, ponieważ zawsze coś ściągało ich w dół.