Выбрать главу

– Nie – rzekł Perrin, kiedy mistrz Luhhan wstał, zbierając się do wyjścia. – Ja nie mam już ojca.

Mistrz Luhhan rzucił mu zbolałe spojrzenie.

– To, co zrobiły tamte Trolloki…

– Mojej rodziny nie zabiły Trolloki, tylko Padan Fain.

– Co takiego? Jesteś pewien?

– Jeden z Białych Płaszczy mi o tym powiedział. A on nie kłamał.

– Cóż, Fain… Wciąż gdzieś tam jest, prawda?

– Owszem – odparł Perrin. – On nienawidzi Randa. Jest też ktoś inny, lord Luc. Pamiętasz go? Otrzymał rozkaz zabicia Randa. Myślę… myślę, że obaj spróbują go dopaść, zanim się to wszystko skończy.

– Będziesz więc musiał zadbać o to, żeby im się nie udało, prawda?

Perrin uśmiechnął się i odwrócił w stronę drzwi na dźwięk zbliżających się kroków. W chwilę później do pokoju weszła Chiad – Perrin zwęszył jej niezadowolenie z faktu, iż wyczuł jej nadejście. Za nią szła Bain, od stóp do głów w bieli. A za nimi…

Masuri. Nie tę Aes Sedai by sobie wybrał. Perrin zasznurował usta.

– Nie lubisz mnie – zauważyła Masuri. – Wiem o tym.

– Nigdy tego nie powiedziałem – odparł Perrin. – Byłaś mi ogromnie pomocna podczas naszych podróży.

– A jednak mi nie ufasz, ale nie o to tu teraz chodzi. Chciałbyś odzyskać siły, a ja jestem chyba jedyną, która jest skłonna ci w tym pomóc. Mądre i Żółte skarciłyby cię jak dziecko za chęć odejścia.

– Wiem – odparł Perrin, siadając na łóżku. Zawahał się, po czym zapytał: – Muszę wiedzieć, dlaczego spotykałaś się z Masemą za moimi plecami.

– Przychodzę tu spełnić twoją prośbę – Masuri uśmiechnęła się rozbawiona – a ty mówisz, że pozwolisz mi na to jedynie pod warunkiem, że poddam się przesłuchaniu?

– Dlaczego to zrobiłaś, Masuri? Mów.

– Zamierzałam go wykorzystać – odparła wysmukła Aes Sedai.

– Wykorzystać?

– Wpływy u kogoś, kto zwał się Prorokiem Smoka, mogły się okazać bardzo korzystne. – Uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – To były inne czasy, Lordzie Aybaro. Zanim cię poznałam. Zanim ktokolwiek z nas cię poznał.

Perrin mruknął coś pod nosem.

– Byłam niemądra – rzekła Masuri. – Czy to chcesz ode mnie usłyszeć? Byłam głupia i teraz postąpiłabym inaczej.

Perrin spojrzał na nią i westchnął, wyciągając rękę. Odpowiedź była typowa dla Aes Sedai, ale i tak najszczersza, jaką od nich usłyszał.

– A więc zrób to – powiedział. – I dziękuję ci.

Ujęła jego ramię. Poczuł, jak zmęczenie znika nagle, zdjęte z niego niczym stary koc, który ktoś zwinął i wepchnął do małej skrzynki. Perrin był znowu silny i pełen życia. Czuł swą dawną moc, kiedy dosłownie skoczył na równe nogi.

Masuri osunęła się na jego łóżko. Perrin poruszył ręką, spoglądając na swą zaciśniętą pięść. Czuł, że mógłby teraz wyzwać każdego, nawet samego Czarnego.

– Czuję się cudownie.

– Mówiono mi, że ten splot szczególnie dobrze mi wychodzi – rzekła Masuri. – Uważaj jednak, bo…

– Tak, wiem – przerwał jej Perrin. – Ciało nadal jest przemęczone, tylko ja tego nie odczuwam.

Kiedy się nad tym zastanowił, to również nie wydało mu się do końca prawdą. Czuł swoje wyczerpanie, niczym czającego się w jamie węża, czekającego tylko, by ponownie nim zawładnąć.

To znaczyło, że musi szybko uporać się ze swoim zadaniem. Odetchnął głęboko, po czym wezwał swój młot, ten jednak ani drgnął.

„Racja” – pomyślał. – „To prawdziwy świat, a nie wilczy sen”. Podszedł do stolika i wziąwszy młot, wsunął go w nowe uchwyty przy pasie, które zrobił specjalnie z myślą o większym młocie. Odwrócił się do stojącej przy drzwiach Chiad. Wyczuwał również zapach Bain, która wycofała się do korytarza.

– Znajdę go – rzekł. – Jeżeli jest ranny, przyniosę go tutaj.

– Zrób tak – odparła Chiad. – Nas jednak już tu nie będzie.

– Udajecie na Pole Merrilora? – zapytał zdumiony.

– Część z nas musi zająć się przenoszeniem tu rannych wymagających Uzdrowienia. W dawnych czasach gai’shain by tego nie robiła, może jednak tym razem stanie się inaczej.

Perrin skinął głową i zamknął oczy. Wyobraził sobie, że zasypia, odpływa. Czas spędzony w wilczym śnie dobrze go przygotował. Przy odrobinie koncentracji potrafił świetnie oszukać sam siebie. Nie zmieniał otaczającego go świata, tylko sposób, w jaki on go postrzegał.

Tak… odpływał w sen… i oto przed nim pojawiła się ścieżka. Skręcił w stronę wilczego snu, słysząc jeszcze z oddali cichy okrzyk Masuri, kiedy poczuł, że przenosi się między światami.

Otworzył oczy, czując uderzenie porywistego wiatru. Utworzył wokół siebie obszar ciszy i opadł na ziemię, uderzając w grunt wzmocnionymi nogami. Po tej stronie z pałacu Berelain pozostało tylko parę walących się ścian, z których jedna rozsypała się na jego oczach; kamienie potoczyły się na wszystkie strony, unoszone przez wiatr. Miasta nie było już prawie wcale. Leżące tu i ówdzie kupy gruzu wskazywały miejsca, gdzie niegdyś stały budynki. Niebo jęknęło niczym gnący się metal.

Perrin przyzwał do ręki młot i rozpoczął swe ostatnie łowy.

Thom Merrilin siedział na wielkim, poczerniałym od sadzy głazie, paląc fajkę i patrząc, jak świat się kończy.

Nie od dziś wiedział, jak znaleźć doskonały punkt obserwacyjny, ten zaś uznał za najznakomitsze miejsce na całym świecie. Jego głaz znajdował się na tyle blisko wejścia do Szczeliny Zagłady, że gdy wychylił się do tyłu, mógł zerknąć do środka i dostrzec grę świateł w jaskini. Spojrzał jeszcze raz – ale w dalszym ciągu nic się tam nie zmieniło.

„Uważaj na siebie, Moiraine” – pomyślał. – „Proszę”.

Siedział też dostatecznie blisko krawędzi ścieżki, by móc obserwować dolinę poniżej. Pyknął z fajki, pocierając w zamyśleniu wąsy.

Ktoś powinien to wszystko opisać. Nie może przecież przez cały czas tylko siedzieć i się o nią martwić. Zaczął więc szukać w myślach odpowiednich słów, by odmalować to, czego był świadkiem. Od razu odrzucił „epickie” i „doniosłe” – były zbyt spowszedniałe od nadmiernego użycia.

W dolinie gwałtowne powiewy wiatru szarpały cadin’sory wojowników Aielów, walczących z przeciwnikami w czerwonych zasłonach na twarzach. Błyskawice biły w szeregi Zaprzysiężonych Smokowi broniących dostępu do wylotu jaskini, a każde oślepiająco jasne uderzenie wyrzucało paru z nich w powietrze. Potem jednak błyskawice zaczęły nagle dziesiątkować Trolloki, a chmury wysoko w górze raz rozwiewały się, raz gromadziły na powrót, w miarę jak Poszukiwaczki Wiatru przejmowały kontrolę nad pogodą lub traciły ją na rzecz Czarnego. Żadnej ze stron nie udało się na dłuższy czas uzyskać wyraźnej przewagi.

Ciemne, pokraczne bestie miotały się po dolinie, niosąc śmierć. Ogarów Ciemności nikomu nie udawało się pokonać, nawet tym, którzy atakowali je większymi grupami. Całą prawą stronę doliny zasnuwała ciężka mgła, której nie wiadomo czemu nie był w stanie rozwiać nawet sztormowy wiatr.

„Kulminacyjne?” – myślał Thom, przygryzając ustnik fajki. – „Nie, to zbyt oklepane”. Kiedy używa się słów, których każdy się spodziewa, ludzie szybko się nudzą. A wielka ballada powinna być czymś niespodziewanym.

Nigdy nie być przewidywalnym. Kiedy każdy będzie w stanie przewidzieć, co powiesz i z góry zgadnie, jakich figur retorycznych użyjesz tym razem i gdzie szukać piłeczki, którą ukryłeś zręcznym ruchem dłoni, albo też uśmiechnie się, zanim dotrzesz do zwrotnego punktu akcji – wtedy czas zwijać manatki, ukłonić się grzecznie i ruszać w drogę. Tego przynajmniej będą się najmniej spodziewać, bo przecież pozornie wszystko szło jak najlepiej.