Выбрать главу

„Jeżeli to Cień cię przyciąga, przyjacielu – pomyślał – modlę się, żebyś przebił oko Odbierającemu Wzrok, zanim się obudzisz”.

Zabójca pojawił się na skałach znowu, ale Gaul nie popełznął naprzód. Tamten wysyłał przedtem przynęty zrobione z kamienia. Ta postać się nie ruszała. Gaul rozejrzał się ostrożnie i powoli, gdy kilka wilków zbliżyło się do przynęty. Obwąchały ją.

A ona zaczęła je zabijać.

Gaul zaklął, wypadając z ukrycia. Na to najwidoczniej czekał Zabójca. Cisnął włócznią – jedną z włóczni Gaula. Uderzyła mężczyznę w bok. Jęknął, padając na kolana.

Zabójca zaśmiał się, a potem podniósł ręce. Wystrzelił z niego podmuch powietrza, zmiatając wilki. Gaul ledwie słyszał ich skowyty w porywistym wietrze.

– Tutaj – wrzeszczał Zabójca w burzę – jestem królem! Tu jestem większy niż Przeklęty. To miejsce jest moje i będę…

Być może ból od rany oszołomił Gaula, bo pomyślał, że wiatr zaczyna przygasać.

– Tu będę…

Wiatr ustał.

W dolinie zaległa cisza. Zabójca zesztywniał, a potem zwrócił zatroskane oczy ku jaskini za sobą. Nic tam się nie zmieniło.

– Nie jesteś królem – powiedział czyjś cichy głos.

Gaul obrócił się. Ktoś stał na skalnym występie za jego plecami. Ubrany był w zieleń i brąz leśnika Dwóch Rzek. Jego ciemnozielony płaszcz marszczył się lekko w cichnącym wietrze. Perrin stał z zamkniętymi oczami i podbródkiem lekko uniesionym, jakby ku słońcu, choć gdyby świeciło, zasłaniałyby je chmury.

– To miejsce należy do wilków – powiedział. – Nie do ciebie i nie do mnie ani do żadnego człowieka. Nie możesz tu być królem, Zabójco. Nie masz żadnych poddanych i nigdy nie będziesz miał.

– Bezczelny szczeniak – warknął Zabójca. – Ile razy mam cię zabijać?

Perrin nabrał tchu.

– Śmiałem się, gdy się dowiedziałem, że Fain zabił twoją rodzinę! – wrzasnął Zabójca. – Śmiałem się. Miałem go zabić, wiesz? Cień uważa go za szalonego i łajdaka, ale to on pierwszy zrobił coś na tyle ważnego, żeby sprawić ci ból.

Perrin milczał.

– Luc chciał uczestniczyć w czymś ważnym – krzyknął Zabójca. – W tym jesteśmy tacy sami, chociaż ja szukałem możliwości do przenoszenia. Czarny nie może tego dać, ale znalazł dla nas coś innego, coś lepszego. Coś, co wymaga, by dusza stopiła się z czymś innym. Jak to się stało z tobą, Aybaro. Jak z tobą.

– Nie jesteśmy w niczym do siebie podobni, Zabójco – powiedział cicho Perrin.

– Ależ jesteśmy! Dlatego się śmiałem. Czy wiesz, że istnieje proroctwo o Lucu? Że odegra ważną rolę w Ostatniej Bitwie? Dlatego tu jesteśmy. Zabijemy ciebie, a potem zabijemy al’Thora. Tak, jak zabiliśmy twojego wilka.

Stojąc na skalnym występie, Perrin otworzył oczy. Gaul wycofał się. Te złociste oczy jarzyły się niczym światła ostrzegawcze.

Znowu zaczęła się burza. Tamta wydawała się jednak łagodna w porównaniu z tą, którą Gaul widział w oczach Perrina. Czuł nacisk ze strony przyjaciela, niczym nacisk słońca w południe po czterech dniach bez wody.

Patrzył przez kilka chwil na Perrina, a potem przyłożył rękę do rany i pobiegł.

Wiatr chłostał Mata, gdy ten czepiał się siodła skrzydlatej bestii na wysokości stu stóp.

– Krew i krwawe popioły! – wrzeszczał, przytrzymując jedną ręką kapelusz, a drugą czepiając się siodła. Przywiązali go rzemykami. Dwoma cienkimi skórzanymi rzemykami. Czy nie mogli użyć dziesięciu albo dwudziestu? Nie miałby nic przeciw stu.

Morat’to’raken byli niepoczytalni. Wszyscy co do jednego. Robili to codziennie. Co było z nimi nie tak?

Olver, uwiązany do siodła przed Matem, śmiał się z radości.

„Biedny chłopak” – pomyślał Mat. – „Jest tak przerażony, że zaczyna szaleć. Brak powietrza daje mu się we znaki”.

– To tam, książę! – zawołała do niego morat’to’raken, Sulaan ze swego miejsca z przodu latającej bestii. Była śliczna, ale również całkiem niepoczytalna. – Dotarliśmy do doliny. Czy na pewno chcesz tu wysiąść?

– Nie! – krzyknął Mat.

– Dobra odpowiedź! – Zmusiła bestię do pikowania w dół.

– Krew i krwawe…

Olver śmiał się.

To’raken zniósł ich w dół nad dolinę ogarniętą szaleńczą bitwą. Mat usiłował skupić uwagę raczej na walce niż na tym, że leci w powietrzu na skrzydlatym jaszczurze z dwojgiem przeklętych oszołomów.

Stosy ciał Trolloków opowiadały historię bitwy znacznie lepiej, niż mogłaby to zrobić mapa. Trolloki przedarły się przez szeregi żołnierzy broniących wylotu doliny. Mat ominął to miejsce i popędził ku Shayol Ghul, mając po lewej i prawej stronie zbocza doliny.

Bitwa była jednym wielkim chaosem. Błąkające się bandy Aielów i Trolloków poruszały się po dolinie, uderzając na siebie tu i tam. Grupa żołnierzy, nie Aielów, broniła drogi do Szczeliny Zagłady, ale była to jedyna zorganizowana formacja, jaką dostrzegł.

Ze zbocza doliny zaczęła spływać na jej dno gęsta mgła. Mat pomyślał z początku, że to dzieło bohaterów Rogu, ale tak nie było. Róg był przywiązany do jego siodła wraz z ashandarei. A ta mgła była zbyt… srebrzysta, o ile to było właściwe słowo. Chyba już widział kiedyś taką mgłę.

Potem poczuł coś. Z tamtej mgły. Jakieś kłujące chłodem doznanie, za którym szło coś, co szeptało w jego umyśle, mógłby na to przysiąc. Zrozumiał natychmiast, co to było.

Ach, Światłości!

– Mat, patrz! – zawołał Olver, wskazując. – Wilki!

Grupa kruczoczarnych zwierząt, prawie tak wielkich jak konie, atakowała żołnierzy broniących drogi do Shayol Ghul. Te wilki szybko uporały się z ludźmi. Światłości! Jakby nie dość było trudności.

– To nie wilki – powiedział ponuro Mat. Dziki Gon przybył do Thakan’daru.

Być może one i Mashadar zniszczą się nawzajem? Chyba można mieć taką nadzieję? Mat nie stawiałby na to, z tymi kośćmi do gry tłukącymi mu się w głowie. Siły Randa – to, co zostało z Aielów, Domani, Zaprzysiężonych Smokowi i żołnierzy Tairenu, którzy tu przybyli – zostaną skruszone przez Ogary Ciemności. Jeśli przeżyją, przejmie ich Mashadar. Oni nie będą walczyć ze sobą.

Tamten głos we mgle… To nie był tylko Mashadar, bezmyślna mgła. Był tam gdzieś także Fain. I ten sztylet.

Shayol Ghul majaczył w górze nad nimi. Wysoko w powietrzu kłębiły się chmury. O dziwo, kilka białych chmur burzowych wtaczało się z południa, zderzając się z czarnymi i wirując razem. Właściwie wyglądały bardzo podobnie do…

To’raken skręcił i poszybował wokoło, a potem zleciał niżej, zaledwie stu stóp nad ziemią.

– Uważaj! – wrzasnął Mat, przytrzymując kapelusz. – Chcesz nas pozabijać?

– Wybacz mi, książę – odkrzyknęła kobieta. – Muszę znaleźć bezpieczne miejsce, żeby was wysadzić.

– Bezpieczne miejsce? Powodzenia.

– To zaczyna być trudne. Dhana jest silny, ale ja…

Czarno upierzona strzała, wystrzelona skądś z dołu, zadrasnęła skroń Sulaan, a dziesięć innych świsnęło obok Mata. Jedna trafiła w skrzydło to’rakena.

Mat zaklął, upuszczając swój kapelusz i sięgając po Sulaan, gdy Oliver krzyknął w szoku. Sulaan opadła w siodle i wypuściła z rąk wodze. Pod nimi grupa Aielów w czerwonych zasłonach szykowała się do oddania następnej serii.

Mat odpiął swoje rzemyki. Przeskoczył – a raczej przeczołgał się nad Olverem i nieprzytomną kobietą, i chwycił wodze spłoszonego to’rakena.To chyba nie mogło być trudniejsze niż jazda konno, czyż nie? Ściągnął wodze, jak to robiła Sulaan, skręcając, gdy za nimi strzały świstały w powietrzu, a kilka trafiło w skrzydła bestii.

Skręcali wprost na skalną ścianę, a Mat przekonał się nagle, że stoi w siodle i ściąga mocno wodze, próbując powstrzymać ranną bestię przed pozabijaniem ich wszystkich.