Światłości! Ogary były naprawdę olbrzymie. Dziesiątki czarnych jak smoła, zdeprawowanych złem wilków wdarły się pomiędzy szeregi broniących się ludzi, odrzucając na boki żołnierzy Tairenian i Domani niczym szmaciane lalki. Wilki rzucały się na Ogary Ciemności, nie były jednak w stanie nic zdziałać. Ginęły, wyjąc i ujadając.
Perrin wzniósł okrzyk, dołączając do ich przedśmiertnej skargi własne wściekłe wycie. W tej chwili nie mógł się pohamować, kierował się wyłącznie instynktem i emocjami. Zabójca. Musiał pokonać Zabójcę. Jeżeli Perrin go nie powstrzyma, tamten przeniesie się do Świata Snów i zabije Randa.
Odwrócił się i pomknął pomiędzy walczącymi, ścigając sylwetkę majaczącą w oddali. Zabójca zyskał nad nim dużą przewagę w czasie, kiedy uwaga Perrina była odwrócona, teraz jednak zwolnił nieco. W dalszym ciągu nie zorientował się jeszcze, że Perrin potrafi przenosić się ze Świata Snów.
Zabójca stanął i rozejrzał się po polu bitwy. Spojrzawszy do tyłu, zauważył Perrina – i jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Perrin nie słyszał jego słów w panującym wokół zgiełku, z ruchu warg odczytał jednak wyszeptane przez niego słowa:
– Nie. To niemożliwe.
„O tak” – pomyślał. – „Teraz potrafię już za tobą podążyć, gdziekolwiek byś uciekł. To moje łowy i nareszcie ty jesteś zwierzyną”.
Zabójca zniknął, a Perrin przeniósł się w ślad za nim do wilczego snu. Walczący dookoła niego ludzie stali się nagle zaledwie cieniami na piasku o rozmywających się, zmiennych kształtach. Zabójca na jego widok krzyknął ze strachu i przeniósł się z powrotem do realnego świata.
Perrin zrobił to samo. Wywęszył jego ślad, ciężki od potu i przerażenia. Znowu do snu, potem znów do rzeczywistego świata. We śnie Perrin sadził na czterech łapach w postaci Młodego Byka, na jawie zaś, znów jako Perrin, unosił nad głową swój młot.
Przemieszczał się teraz pomiędzy światami w okamgnieniu, przez cały czas ścigając Zabójcę. Kiedy natrafiał na grupę walczących, przeskakiwał do wilczego snu i przebiegał przez postacie na swojej drodze, nie bardziej materialne niż niesiony wiatrem piasek i pył, a potem wracał z powrotem do realnego świata, żeby nie zgubić tropu. Przemieszczał się z taką szybkością, że zmieniał światy z każdym dudniącym uderzeniem serca.
Łup! Perrin uniósł młot, skacząc ze skały w pogoni za umykającym kształtem.
Łup! Młody Byk zawył, przywołując stado.
Łup! Perrin był coraz bliżej, ledwie parę kroków za ofiarą. Czuł ostry, gryzący odór Zabójcy.
Łup! Wokół Młodego Byka pojawiły się duchy wilków, ujadając z łowieckim zapałem. Nigdy jeszcze żadna ofiara bardziej sobie na to nie zasłużyła, nigdy żadna nie wyrządziła wilczym watahom większych szkód. Żadnego człowieka jeszcze tak się nie bały.
Łup! Zabójca potknął się. Upadając, skręcił ciało w bok, odruchowo przeskakując do wilczego snu.
Łup! Perrin zamachnął się Mah’alleinirem, zdobionym wizerunkiem skaczącego wilka. Ten, który lata.
Łup! Młody Byk skoczył do gardła mordercy swoich braci. Zabójca umknął.
A młot uderzył w cel.
Coś związanego z tym miejscem i czasem sprawiło, że Perrin i Zabójca wpadli w wirujący rytm naprzemiennych skoków, migocząc pomiędzy światami. Tam i z powrotem, tam i z powrotem, rozbłyski myśli i czasu. Skok, skok, skok.
Wokół nich ginęli ludzie. Jedni w cielesnej powłoce, inni pod postacią pyłu. Ich świat sunął obok cieni innych światów. Ludzi w dziwacznych szatach i zbrojach, walczących z bestiami najróżniejszego kształtu i rozmiaru. Chwilami Aielowie zmieniali się w Seanchan, ci zaś w wojowników łączących cechy obu tych ludów, z włóczniami i jasnymi oczami, ale w hełmach przypominających głowy monstrualnych owadów.
Przez cały ten czas i we wszystkich miejscach młot Perrina uderzał, a kły Młodego Byka zagłębiały się w kark Zabójcy. Perrin czuł w ustach słony smak jego ciepłej krwi. Czuł wibracje uderzającego w cel młota i słyszał trzask pękających kości. Światy migotały niczym błyskawice.
Wszystko zadrżało, zatrzęsło się, po czym zlało się znów w jedną całość.
Perrin stał na skalistym dnie doliny Thakan’dar, a ciało Zabójcy leżało rozciągnięte u jego stóp ze zmiażdżoną czaszką. Perrin dyszał ciężko, a emocje związane z pościgiem nadal kłębiły się w jego wnętrzu.
Było już po wszystkim. Odwrócił się, zaskoczony, widząc, że otaczają go Aielowie. Zmarszczył czoło i zapytał:
– Co tu robicie?
Jedna z Panien roześmiała się.
– Wyglądało, jakbyś ruszał do wielkiego tańca, Perrinie Aybaro. Warto szukać podczas bitwy takich wojowników i iść za nimi. Oni mają zawsze najlepszą zabawę.
Perrin uśmiechnął się ponuro, rozglądając się po polu bitwy. Sprawy nie miały się dobrze. Ogary Ciemności, opętane bezlitosnym szałem, rozszarpywały szeregi obrońców.
Droga prowadząca do Randa była całkowicie odsłonięta.
– Kto dowodzi tą bitwą? – zapytał.
– Teraz już nikt – odparła Panna. Nie znał jej imienia. – Z początku przewodził nam Rodel Ituralde. Po nim Darlin Sisnera, ale jego stanowisko dowodzenia zostało rozniesione przez draghkary. Od wielu godzin nie widziałam już żadnej Aes Sedai ani plemiennego wodza – dodała ponurym tonem.
Nawet nieugięci Aielowie opadli w końcu z sił. Szybki ogląd pola bitwy uświadomił Perrinowi, że niedobitki Aielów walczyły jeszcze tu i tam w niewielkich grupach, starając się przed śmiercią wyrządzić nieprzyjacielowi tyle szkód, ile tylko zdołały. Stada walczących tu wcześniej wilków zostały rozbite i słały teraz ku niemu fale bólu i strachu. Nie wiedział w dodatku, co znaczyło pojawienie się dziwnego Pomiotu Cienia o poznaczonych dziurami twarzach.
Bitwa była skończona, a siły Światłości przegrały.
Niedaleko nich Ogary Ciemności wdarły się pomiędzy szeregi Zaprzysiężonych Smokowi, rozbijając ostatnią grupę, która stawiała jeszcze zorganizowany opór. Kiedy paru ludzi próbowało uciekać, jeden z Ogarów rzucił się na nich, przewracając kilku na ziemię i wbijając kły w ostatniego. Jego spieniona ślina trysnęła na pozostałych, którzy skonali natychmiast, wstrząsani gwałtownymi drgawkami.
Perrin odłożył młot i przyklęknął, ściągając z ciała Zabójcy płaszcz. Owinął nim sobie dokładnie dłonie po czym znowu podniósł broń.
– Nie pozwólcie, żeby ich ślina dotknęła waszej skóry. Jest zabójcza.
Aielowie skinęli głowami i ci, którzy mieli gołe ręce, pośpiesznie je czymś owinęli. Bił od nich zapach determinacji, ale też i rezygnacji. Aielowie zawsze biegli na spotkanie śmierci ze śmiechem, kiedy nie było już żadnego innego wyjścia. Mieszkańcy wilgotnych krain uważali to za szaleństwo, Perrin jednak wyczuwał ich szczerość i autentyczność. Nie byli szaleni. Nie szukali śmierci, ale też się jej nie bali.
– Dotknijcie mnie wszyscy – rzekł.
Aielowie usłuchali, on zaś przeniósł ich do wilczego snu. Zabranie tak wielu osób było olbrzymim wysiłkiem, czuł się tak, jak gdyby zginał metalową sztabę, udało mu się jednak. Przeskoczyli od razu na ścieżkę wiodącą do Szczeliny Zagłady, gdzie zebrały się już setki milczących wilczych duchów.
Perrin przeniósł Aielów z powrotem do realnego świata, dzięki czemu jego niewielki oddział stanął pomiędzy Randem a Ogarami Ciemności. Uniosły łby, a ich przesycone złem ślepia utkwione w Perrinie zalśniły srebrzyście.
– Zostaniemy tutaj – rzekł do Aielów – i będziemy mieć nadzieję, że ktoś przyjdzie nam z pomocą.
– Będziemy walczyć – odparł jeden z Aielów, wysoki mężczyzna noszący na czole wstęgę ze znakiem Randa.