Выбрать главу

„Światłości”.

Wyprostowała się gwałtownie, czując wzbierającą falę mocy bijącą od Randa. Jej umysł pomknął w dal, daleko od Wzniesień, skupiając się tylko na nim. Poczucie nieprawdopodobnej siły, piękno doskonałej samokontroli i dominacji. Daleko na północy w niebo wystrzelił snop światła tak olśniewająco jasny, że aż krzyknęła ze zdumienia.

Oto wreszcie nadszedł koniec.

Thom zatoczył się, cofając się od wejścia do Szczeliny Zagłady i osłaniając ramieniem oczy, kiedy światło, oślepiające niczym słońce, rozbłysło wewnątrz jaskini. Moiraine!

– Światłości – wyszeptał Thom.

Zaiste bowiem czysta światłość biła ze szczytu Shayol Ghul, niczym kolumna promiennego blasku, która rozerwała wierzchołek góry, strzelając prosto w niebo.

Min położyła dłoń na piersi, odwracając się od długich szeregów rannych, którym właśnie zmieniała prześcieradła.

„Rand” – pomyślała, czując jego niezłomną determinację. Daleko na północy wielki słup światła wznosił się ku niebu, tak jasny, że jego blask opromienił nawet odległe Pole Merrilora. Zarówno ranni, jak i ich opiekunowie podnosili się, mrugając i osłaniając oczy.

Światło, niczym promienista lanca, rozpędziło powłokę chmur, odsłaniając czyste niebo.

Aviendha zamrugała, oślepiona światłem, w którym rozpoznała Randa.

Jasność sprowadziła ją z powrotem z krawędzi otchłani ciemności, przepełniając ją falą ciepła. Wygrywał. Naprawdę wygrywał. Był taki silny. Teraz widziała w nim prawdziwego wojownika.

Obok niej Graendal upadła na kolana, a jej oczy zasnuła dziwna mgła. Rozplatająca się brama eksplodowała, choć nie tak potężnie jak ostatnio, wyrzucając przed siebie pojedyncze sploty i Jedyną Moc dokładnie w chwili, w której Graendal spróbowała spleść Przymus.

Przeklęta odwróciła się w stronę Aviendhy z pełnym uwielbienia spojrzeniem. Skłoniła się nisko, jak gdyby oddając jej cześć.

„To ta eksplozja” – zrozumiała oniemiała Aviendha. Wybuch musiał jakoś przekształcić splot Przymusu. Była pewna, że siła odrzutu ją zabije, ona tymczasem dokonała czegoś zupełnie innego.

– Proszę, o wspaniała – rzekła Graendal – powiedz tylko, czego sobie życzysz. Pozwól, że będę ci służyć!

Aviendha obejrzała się za siebie – ujrzała słup światła, które było Randem, i wstrzymała oddech.

Logain wyszedł spomiędzy ruin, niosąc w ramionach dziecko, mające nie więcej niż dwa lata. Jego zapłakana matka wzięła od niego synka.

– Dziękuję. Bądź błogosławiony, Asha’manie. Niech Światłość cię błogosławi.

Logain zatoczył się i zatrzymał pośrodku grupy ludzi. Powietrze cuchnęło spalonym mięsem i trupami Trolloków.

– Wzniesienia zniknęły? – zapytał.

– Owszem – odparł z ociąganiem Androl, stojący nieco z tyłu. – Trzęsienie ziemi całkowicie je unicestwiło.

Logain westchnął. Jego nagroda… była więc chyba stracona? Czy uda mu się kiedykolwiek ją stamtąd wydostać?

„Jestem głupcem” – pomyślał. Zrezygnował z takiej władzy w zamian za co? By ocalić tych paru uchodźców? Ludzi, którzy nim wzgardzą i będą go nienawidzić? Ludzi, którzy…

…patrzyli na niego z uwielbieniem.

Logain zmarszczył brwi. To byli prości ludzie, niepodobni do tych z Czarnej Wieży, którzy przywykli do potrafiących przenosić. W tej chwili zaś nie byłby w stanie odróżnić jednych od drugich.

Oniemiały patrzył, jak ludzie zaczęli gromadzić się wokół Asha’manów, płacząc z wdzięczności za ocalenie. Starcy ściskali ich dłonie, wychwalając ich pełnymi wzruszenia głosami.

Stojący niedaleko młody chłopak spoglądał na Logaina z uwielbieniem. Kilkunastu chłopców. Światłości, prawie setka. A w ich oczach nie było nawet śladu strachu.

– Dziękuję – powtarzała wciąż młoda matka. – Dziękuję.

– Czarna Wieża was chroni – Logain usłyszał swoje własne słowa. – Zawsze.

– Kiedy dorośnie, poślę go do was, żebyście poddali go próbie – obiecała kobieta, tuląc do siebie synka. – Chciałabym, żeby do was dołączył, jeśli okaże się, że ma talent.

Talent. Nie klątwa. Talent.

Światłość ich oczyściła.

Zatrzymał się. Kolumna jasnego światła na północy… przenoszenie tak potężne, jakiego nie czuł jeszcze nigdy dotąd, nawet podczas oczyszczenia. Co za moc.

– Zaczęło się – powiedziała Gabrelle, stając u jego boku.

Logain sięgnął do pasa i wyjął z sakiewki trzy przedmioty – niewielkie krążki, w połowie czarne, w połowie zaś białe. Znajdujący się w pobliżu Asha’mani zwrócili się ku niemu, przerywając Uzdrawianie i doglądanie ocalałych.

– Dalej – rzekła Gabrelle. – Zrób to, Łamiący Pieczęcie.

Logain przełamał niezniszczalne niegdyś pieczęcie, jedną po drugiej, upuszczając ich szczątki na ziemię.

49

Światło i Cień.

Wszystko było martwe. Pogrążony w wilczym śnie Perrin szedł, potykając się, przez skaliste pustkowie, pozbawione jakiejkolwiek roślinności. Niebo było całkiem czarne, znikły nawet ciemne chmury, które je dotąd zasnuwały. Kiedy wspinał się na szczyt wzniesienia, cała połać skał za jego plecami zatrzęsła się, wprawiając w gwałtowne drżenie nawet kamienie, na których właśnie stał, po czym uniosła się w powietrze.

Pod spodem była jedynie pustka.

W wilczym śnie wszystko było stopniowo pochłaniane. Perrin szedł dalej w kierunku Shayol Ghul. Widział ją przed sobą, niczym latarnię, płonącą jasnym światłem. Za nią majaczyła również Góra Smoka, co go zdziwiło, bo znajdowała się przecież zbyt daleko, by mógł ją dostrzec. Świat zdawał się kurczyć, w miarę jak całe jego fragmenty zapadały się i znikały.

Dwa wierzchołki zbliżały się do siebie, gdy dzielące ich przestrzenie ulegały unicestwieniu. Perrin przeniósł się do wylotu tunelu wiodącego do Szczeliny Zagłady, po czym wszedł do środka, przechodząc przez fioletową barierę, którą poprzednio wzniósł.

Lanfear już tu była. Włosy miała kruczoczarne, tak jak wtedy, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Rozpoznał też jej twarz – wyglądała tak jak dawniej.

– Ta szpila snów mnie denerwuje – rzekła. – Musiałeś ją tu umieścić?

– Utrzymuje z daleka pozostałych Przeklętych – odparł Perrin obojętnie.

– Chyba masz rację – zgodziła się, splatając ramiona.

– Czy on nadal tam jest?

– To już koniec. Zdarzyło się właśnie coś niezwykłego. – Zmrużyła oczy i dodała:

– To może być najważniejsza rzecz w historii ludzkości od czasu, gdy otworzyliśmy Sztolnię.

– Dopilnujmy zatem lepiej, żeby wszystko poszło jak należy – stwierdził Perrin, ruszając kamiennym korytarzem. Lanfear szła u jego boku.

Na końcu tunelu natknęli się na nieoczekiwaną scenę: ktoś inny trzymał w dłoni Callandora, ktoś, z kim Rand poprzednio walczył. Demandred? Perrin nie był pewien, wiedział jedynie, że to któryś z Przeklętych.

Mężczyzna klęczał, a na jego ramieniu spoczywała dłoń Nynaeve. Stała nieco za Randem, po jego lewej stronie. Po prawej była Moiraine; cała trójka stała nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w pustkę przed sobą.

Góra zatrzęsła się.

– Świetnie – szepnęła Lanfear. – Nie śniłam nawet, że wszystko tak doskonale się ułoży. – Przyjrzała się dwóm kobietom i powiedziała: – Musimy uderzyć błyskawicznie. Ja zabiję tę wysoką, a ty tę niższą.

Perrin zmarszczył brwi. Coś było nie tak.

– Zabiję…?

– Naturalnie – odparła Lanfear. – Jeśli uderzymy szybko, zdążę przejąć kontrolę nad Moridinem, dopóki jeszcze trzyma ten miecz. A wtedy będę mogła zmusić Lewsa Therina, by mi się pokłonił. – Zmrużyła oczy. – On ma Czarnego w garści, wystarczy tylko, by lekko ścisnął, a zakończy jego żywot – o ile można tak to w ogóle nazwać. Tylko jedna dłoń może teraz ocalić Pana Wielkiego. Teraz zasłużę na swoją nagrodę. Zostanę wyniesiona ponad wszystkich innych.