Выбрать главу

– Kilka Poszukiwaczek Wiatru otworzyło bramę pomiędzy tym miejscem a Merrilorem – powiedział Lan do Perrina. – Czarny jest znowu zamknięty. Spustoszone Ziemie kwitną i znów można tu otwierać bramy.

– Dzięki ci – powiedział Perrin, mijając go. – Czy ktoś… słyszał coś o Faile?

– Nie, kowalu. Dmący w Róg widział ją jako ostatni, ale zostawiła go i wróciła na pole bitwy, żeby odciągnąć od niego Trolloki. Przykro mi.

Perrin skinął głową. Rozmawiał już z Matem i Olverem. Wydawało się, że… powinien unikać zastanawiania się nad tym, co musiało się zdarzyć.

„Nie myśl o tym” – powiedział sobie. – „Nie waż się”.

Przygotował się na to, a potem poszedł szukać bramy, o której wspomniał Lan.

– Wybaczcie, proszę – zwrócił się Loial do Panien siedzących przy namiocie. – Czy nie widziałyście Mata Cauthona?

– Oosquai? – zapytała jedna z nich, śmiejąc się i podnosząc bukłak.

– Nie, nie – powiedział. – Muszę znaleźć Mata Cauthona i usłyszeć jego opis bitwy świeżo zapamiętany. Chciałbym, żeby każdy powiedział mi, co widział, żebym mógł to zapisać. Nie będzie lepszej okazji.

I sam przed sobą przyznał, że chce zobaczyć Mata i Perrina. Zobaczyć, jak się mają. Tyle się wydarzyło. Pragnął pomówić z przyjaciółmi i upewnić się, że wszystko u nich w porządku. Po tym, co się przydarzyło Randowi…

Podpita Aielka uśmiechnęła się do niego. Loial westchnął, a potem ruszył dalej przez obóz. Dzień miał się ku końcowi. Dzień Ostatniej Bitwy! Teraz była już Czwarta Era, czyż nie? Czy jakaś era może się zacząć w środku dnia? Wszyscy się jednak zgadzali, że Rand zamknął Sztolnię w samo południe.

Loial szedł dalej przez obóz. Nie przeniesiono go z podnóża Shayol Ghul. Nynaeve mówiła, że boi się ruszać Randa z tego miejsca. Loial szukał dalej, zaglądał do namiotów. W kolejnym znalazł posiwiałego generała Ituralde otoczonego przez cztery Aes Sedai.

– Przez całe życie służyłem królom Arad Doman – mówił. – Przysięgałem.

– Alsalam nie żyje – powiedziała Saerin Sedai stojąca za jego krzesłem. – Ktoś musi objąć tron.

– Jest też zamęt w Saldaei – dodała Elswell Sedai. – Są komplikacje z następstwem tronu przy obecnych związkach z Andorem. Arad Doman nie może sobie pozwolić na bezkrólewie. Ty musisz objąć tron, Rodelu Ituralde. Musisz to zrobić szybko.

– Rada Kupców…

– Nie żyją albo zaginęli – powiedziała inna Aes Sedai.

– Przysięgałem…

– A co zrobiliby twoi królowie? – zapytała Yukiri Sedai. – Czy pozwoliliby królestwu się rozpaść? Musisz być silny, lordzie Ituralde. To nie czas, by Arad Doman nie miał przywódcy.

Loial wymknął się, kręcąc głową i żałując tego człowieka. Cztery Aes Sedai! Ituralde będzie ukoronowany przed końcem tego dnia.

Przystanął przy głównym namiocie Uzdrawiania, żeby spytać, czy ktoś widział Mata. Był on wcześniej na tym polu bitwy i ludzie mówili, że był uśmiechnięty i zdrów, ale Loial chciał to sam zobaczyć. Chciał z nim mówić.

Wewnątrz namiotu musiał się pochylić, by nie zawadzać głową o dach. Namioty duże dla ludzi, były jednakże za małe jak na wymagania Ogirów.

Zajrzał do Randa. Jego przyjaciel wyglądał gorzej. Lan stał przy ścianie. Nosił koronę – była to zwykła srebrna wstęga – tam, gdzie zwykle spoczywało hadori. Nie było w tym nic dziwnego, ale dawało do myślenia w zestawieniu z tą, którą nosiła Nynaeve.

– To nie fair – szepnęła Nynaeve. – Dlaczego miałby umrzeć, kiedy ten drugi czuje się lepiej?

Nynaeve wydawała się zatroskana. Miała czerwone oczy, ale przedtem przeganiała każdego, kto o tym wspomniał, więc Loial nic nie powiedział. Ludzie często zdawali się woleć, żeby nic nie mówił, co go dziwiło w tych, którzy żyli tak szybko i krótko.

Spojrzała na Loiala, a on pochylił przed nią głowę.

– Jak tam twoje poszukiwania, Loialu?

– Niezbyt dobrze – odpowiedział, krzywiąc się. – Perrin mnie zignorował, a Mata nie mogę znaleźć.

– Twoja historia może poczekać kilka dni, Budowniczy – powiedział Lan.

Loial nie spierał się. Pomijając wszystko, Lan był królem. Ale… opowieści nie mogły czekać. Powinny być tworzone na gorąco, tak by cała historia była wierna prawdzie.

– To straszne – powiedział Flinn, wciąż patrząc na Randa. – Ale, Nynaeve Sedai… To takie dziwne. Żaden z tej trójki nie wydaje się wcale przejęty. Czy nie powinno się okazać więcej troski…?

Loial opuścił ich, choć nie omieszkał zajrzeć do pobliskiego namiotu, do Aviendhy. Aviendha siedziała, a parę kobiet zajmowało się jej połamanymi, krwawiącymi stopami. Straciła kilka palców u nogi. Skinęła Loialowi głową; Uzdrowienie dokonane dotychczas zniwelowało ból i choć Aviendha wyglądała na zmęczoną, nic nie wskazywało na to, by miała umierać.

– Mat? – zapytał Loial z nadzieją.

– Nie widziałam go, synu Arenta syna Halana – odparła Aviendha. – A przynajmniej nie widziałam go od chwili, gdy o niego pytałeś nie tak dawno temu.

Loial zaczerwienił się, po czym opuścił namiot. Na zewnątrz minął Elayne i Min. Zebrałby ich opowieści – zadał już im wcześniej parę pytań – ale trzech ta’veren… oni byli najważniejsi! Dlaczego ludzie wciąż gdzieś biegali i nigdy nie usiedli w spokoju? Nigdy nie mieli czasu, by pomyśleć. To był ważny dzień.

To było dziwne. Min i Elayne. Czy nie powinny być przy boku Randa? Elayne zdawała się zajęta przyjmowaniem meldunków o ofiarach i zaopatrzeniu dla uchodźców, zaś Min patrzyła na Shayol Ghul, a jej oczy wskazywały, że myślami jest gdzieś daleko. Żadna jednak nie weszła, by ująć rękę Randa, gdy zbliżał się ku śmierci.

„Cóż” – pomyślał Loial – „może Mat przemknął się gdzieś za moimi plecami i wrócił do Merriloru”. Ci ludzie. Nigdy nie usiedzą na miejscu. Zawsze im się śpieszy…

Mat Cauthon przechadzał się po obozie Seanchan po południowej stronie Pola Merrilora, z dala od stosów martwych ciał.

Wszędzie wokół Seanchanie oddychali z trudem, zakrywając usta dłońmi. Kłaniał się im kapeluszem.

– Książę Kruków! – Stłumione głosy wyprzedzały go, przechodząc z ust do ust, niczym ostatnia flaszka brandy w zimną noc.

Poszedł wprost do Tuon, która stała przy wielkim stole z mapami w samym środku obozu, rozmawiając z Selucią. Zauważył, że Karede przeżył. Musiał chyba czuć się winny z tego powodu.

Tuon spojrzała na Mata i zmarszczyła brwi.

– Gdzie się podziewałeś?

Mat wzruszył ramionami, a Tuon marszcząc czoło, przewróciła oczami. Obrócił się i wskazał rękę w górę, ku niebu.

Wysoko nad obozem zaczęły rozkwitać nocne kwiaty.

Mat uśmiechnął się szeroko. Trzeba było przekonywać Aludrę, ale tylko trochę. Bardzo lubiła robienie eksplozji.

Nie był to jeszcze prawdziwy zmrok, ale pokaz był mimo to wspaniały. Aludra wyszkoliła teraz połowę kanonierów w budowie fajerwerków i obchodzeniu się z jej proszkami. Wydawało się, że nie trzyma już wszystkiego w tak wielkiej tajemnicy niż kiedyś.

Potem doleciały do nich odgłosy wybuchów.

– Fajerwerki? – zapytała Tuon.

– Najlepszy pokaz fajerwerków w historii mojego albo twoich krajów.

Zmarszczyła brwi. Błyski odbiły się w jej ciemnych oczach.

– Jestem brzemienna – powiedziała. – Widząca Przeznaczenie to potwierdziła.

Mat poczuł wstrząs, jakby jakiś fajerwerk wybuchł mu w brzuchu. Dziedzic. Zapewne syn! Jakie są szanse, że to chłopiec? Zmusił się do uśmiechu.

– Cóż, to chyba jestem wolny od zobowiązań. Masz dziedzica.