– Mam, ale to ja jestem tą wolną. Mogę cię teraz zabić, jeśli zechcę.
Mat poczuł, że uśmiecha się szerzej.
– Cóż, będziemy musieli sprawdzić, co nam wyjdzie. Powiedz mi, czy grałaś kiedyś w kości?
Perrin usiadł pośród martwych i w końcu zaczął płakać.
Gai’shain w bieli i kobiety z miasta chodziły ostrożnie między zwłokami. Nie było ani śladu Faile.
„Nie wytrzymam tego”. Ile czasu minęło, odkąd spał? Tamtej jednej nocy w Mayene. Jego ciało uskarżało się, że to nawet w przybliżeniu nie dość. Forsował się już dużo wcześniej, spędzając równowartość całych tygodni w wilczym śnie.
Lord i lady Bashere nie żyli. Faile byłaby królową, gdyby żyła. Perrin trząsł się i drżał, i nie mógł zmusić się do żadnego ruchu. Na tym polu bitwy leżały setki tysięcy ciał. Poszukiwacze nie interesowali się martwymi ciałami, zaznaczali je i szli dalej. Usiłował ich skłonić do szukania Faile, ale oni musieli wypatrywać żywych.
Fajerwerki wybuchały na ciemniejącym niebie. Perrin ukrył twarz w dłoniach, a potem poczuł, że się ześlizguje na bok i pada wśród zwłok.
Moghedien upadła na duchu, widząc ten pokaz w niebiosach. Każdy wybuch zmuszał ją do oglądania ponownie tamtego zabójczego ognia przedzierającego się przez Sharanów. Tamtego błysku światła, tamtej chwili paniki.
A potem… a potem ciemność. Ocknęła się jakiś czas później, porzucona jako zmarła pośród ciał Sharanów. Kiedy doszła do siebie, ujrzała tych głupców ogłaszających na polu bitwy, że wygrali.
„Głoszący?” – pomyślała, krzywiąc się, gdy rozległa się następna seria fajerwerków. – „Wielki Władca upadł”. Wszystko było stracone.
Nie. Nie. Szła dalej pewnym krokiem, niebudzącym podejrzeń. Udusiła jakąś robotnicę, a potem przyjęła jej postać, przenosząc tylko trochę i odwracając splot. To powinno pozwolić jej uciec z tego miejsca. Przemykała się między ciałami, nie zwracając uwagi na odór.
Nie wszystko było stracone. Ona nadal żyła. I należała do Wybranych! To oznaczało… to oznaczało, że była cesarzową pośród niższych od niej. Cóż, Wielki Władca znów był uwięziony, więc nie mógł jej ukarać. I z pewnością większość innych Wybranych, jeśli nie wszyscy, nie żyła lub była uwięziona. Jeśli tak było, nikt nie mógł dorównać jej wiedzą.
To mogło się rzeczywiście udać. To mogło być zwycięstwo. Przystanęła przy przewróconym wozie zaopatrzeniowym, ściskając swoje cour’souvra – wciąż było całe, na szczęście. Uśmiechnęła się szeroko, a następnie uplotła światełko, by oświetlać sobie drogę.
Tak… Patrzcie na to czyste niebo, żadnych burzowych chmur. Mogła to wykorzystać. Cóż… za kilka lat być może sama będzie rządzić tym światem!
Coś chłodnego zatrzasnęło się jej na szyi.
Moghedien sięgnęła przerażona, a potem wrzasnęła.
– Nie! Nie znów!– Jej przebranie znikło a Jedyna Moc ją opuściła.
Jakaś sul’dam stała za nią z zadowoloną miną.
– Mówiono, że nie możemy wziąć żadnej z tych, które zwą się Aes Sedai. Ale ty, ty nie nosisz jednego z ich pierścieni, a czaisz się, jakbyś miała złe uczynki na sumieniu. Chyba nie będzie im cię brak.
– Puść mnie! – powiedziała Moghedien, drapiąc a’dam. – Puść mnie, ty…
Upadła, zwijając się z bólu na ziemi.
– Zwą mnie Shanan – powiedziała sul’dam, gdy zbliżyła się inna kobieta, z damane w orszaku. – Ale ty możesz nazywać mnie panią. Chyba powinnyśmy szybko wracać do Ebou Dar.
Jej towarzyszka skinęła głową, a damane otworzyła bramę.
Musiały wciągnąć w nią Moghedien.
Nynaeve wyłoniła się z namiotu Uzdrawiania pod Shayol Ghul. Słońce było już prawie za horyzontem.
– Nie żyje – wyszeptała do małego tłumu czekających na zewnątrz.
Wymawiając te słowa, czuła się, jakby upuszczała cegły na swoje stopy. Nie płakała. Już wcześniej wylała te łzy. To nie znaczyło, że nie czuła bólu.
Lan wyszedł za nią z namiotu, obejmując ją ramieniem. Podniosła dłoń do jego dłoni. Stojące obok Min i Elayne patrzyły jedna na drugą.
Gregorin szepnął do Darlina – znaleziono go półżywego w szczątkach jego namiotu. Obaj patrzyli ze zmarszczonymi brwiami na tę kobietę. Nyaneve podsłuchała część z tego, co mówił Gregorin.
– …spodziewałem się, że barbarzyńscy Aielowie są bez serca, i być może królowa Andoru, ale ta? Ani jednej łzy?
– Są wstrząśnięte – odparł Darlin.
„Nie” – pomyślała Nynaeve, przyglądając się Min i Elayne. – „Wiedzą coś, czego ja nie wiem. Muszę to z nich wydobyć”.
– Przepraszam – powiedziała, odchodząc od Lana.
Ruszył za nią.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie pozbędziesz się mnie przez najbliższe tygodnie, Nynaeve – oznajmił. – Nawet jeśli tego chcesz.
– Uparty jak wół – mruknęła. – O ile pamiętam, to ty obstawałeś przy porzuceniu mnie, żeby móc pójść samotnie ku swemu przeznaczeniu.
– I miałaś wtedy rację. Jak zwykle. – Powiedział to tak spokojnie, że trudno było mieć mu to za złe.
Zresztą, była kobietą nieco porywczą. Wybrała Aviendhę jako pierwszy cel i ruszyła ku niej. Lan szedł przy niej.
– …wobec śmierci Rhuarca – mówiła Aviendha do Sorilei i Bair – sądzę, że cokolwiek widziałam, musi być w stanie się zmienić. Już się zmieniło.
– Twoją wizję ujrzałam i ja, Aviendho – rzekła Bair. – Albo coś ją przypominającego obcymi oczami. Jak myślę, jest to ostrzeżenie, byśmy nie pozwoliły, by coś się wydarzyło.
Dwie pozostałe kobiety skinęły głowami, po czym popatrzyły na Nynaeve. Ich twarze stały się nieruchome niczym twarze Aes Sedai. Aviendha nie była w lepszym stanie od reszty. Spokojnie siedziała na krześle, a jej stopy były owinięte bandażami. Pewnego dnia być może będzie chodzić, ale nigdy już nie będzie w stanie walczyć.
– Nynaeve al’Meara – odezwała się Aviendha.
– Czy słyszałaś, jak powiedziałam, że Rand nie żyje? – powiedziała Nynaeve. – Odszedł w ciszy.
– On, który został zraniony, obudził się ze snu – rzekła Aviendha spokojnie. – Tak jak czeka to wszystkich. Odszedł w chwale i w chwale winien być pochowany.
Nynaeve pochyliła się.
– Dobrze – powiedziała groźnie, obejmując Źródło. – Wyciągnę to! Wybrałam ciebie, bo ty nie możesz ode mnie uciec.
Przez chwilę wydawało się, że Aviendha odczuwa coś na kształt strachu. Ale on błyskawicznie minął.
– Pozwól nam przygotować jego stos.
Perrin biegł w wilczym śnie. Sam.
Inne wilki wyrażały smutek z powodu jego bólu. Kiedy je minął, wróciły do swych obchodów, lecz to nie umniejszyło ich empatii.
Nie wył. Nie płakał. Stał się Młodym Bykiem i biegł.
Nie chciał tu być. Chciał spać, spać prawdziwym snem. Tam mógłby nie czuć bólu. Tutaj go czuł.
„Nie powinienem jej zostawiać”.
Tak myślą ludzie. Skąd mu to przyszło do głowy?
„Ale co mogłem zrobić? Obiecałem nie traktować jej, jakby była ze szkła.”
Bieg. Szybki bieg. Bieg aż do wyczerpania!
„I musiałem iść do Randa. Musiałem. Ale robiąc to, zawiodłem ją!”
Do Dwóch Rzek w mgnieniu oka. Z powrotem wzdłuż rzeki. Ugór, a potem z powrotem do Falme.
„Jak mogłem oczekiwać, że zatrzymam obie, a potem dać jednej odejść?”
Do Łzy. Potem do Dwóch Rzek. Niewyraźny, warczący kształt, poruszający się najszybciej, jak mógł. To tu. To tu ją poślubił.
Tu zawył.
Caemlyn, Cairhien, Studnie Dumai.
To tu uratował jedną z nich.
Cairhien, Ghealdan, Malden.