– Jest już późno, Leilwin – zaprotestował. – Może powinniśmy zaczekać do rana.
Nie. Obozowiska były ciche, to prawda, ale nie była to cisza towarzysząca drzemce. To była cisza okrętów czekających na właściwy wiatr.
Niewielkie miała pojęcie o tym, co się tu tak naprawdę dzieje – w Tar Valon nie odważyła się otwierać ust, żeby nie zdradził jej seanchański akcent, więc wszystkie ewentualne pytania pozostawały bez odpowiedzi. Rozumiała wszakże, że zgromadzenie tych rozmiarów nie mogło dojść do skutku spontanicznie. Niemniej liczba zebranych zaskoczyła ją, mimo iż wcześniej już podsłuchała, że wybierają się na nie właściwie wszystkie Aes Sedai. Niemniej nie oczekiwała czegoś takiego.
Ruszyła skroś pola, Bayle poszedł za nią. Na miejsce dostali się z czeredą służących z Tar Valon, których skusiła łapówka Bayle’a. Sama zżymała się na takie metody, ale nie potrafiła nic innego wymyślić. Postanowiła nie zastanawiać się zbyt głęboko nad charakterem kontaktów Bayle’a w Tar Valon. Cóż, skoro ona już nigdy nie wstąpi na pokład statku, Bayle tym samym nie będzie miał okazji zajmować się przemytem. Jakaś przynajmniej pociecha.
„Jesteś kapitanem okrętu. Na niczym innym się nie znasz, niczego innego nie chcesz. A teraz: Uziemiona”. – Zadrżała, zacisnęła dłonie w pięści, aby nie osłaniać się rękoma. Spędzić resztę życia wśród tych niezmiennych krajobrazów, nigdy nie poruszać się szybciej, niż pozwala koń, nigdy nie czuć w nozdrzach zapachu dalekich mórz, nigdy nie ustawić statku dziobem ku horyzontowi, nie zarzucić kotwicy, postawić żagli i po prostu…
Siłą woli otrząsnęła się z tych niewesołych myśli. Trzeba znaleźć Nynaeve i Elayne. Może i została Uziemiona, ale to nie powód, żeby zaraz rzucać się w głębiny i tonąć. Kurs jest jasny, trzeba się go trzymać! Szła więc spokojnie, w przeciwieństwie do Bayle’a, który garbił się lekko i rozglądał podejrzliwie dookoła. Zorientowała się, że część tych spojrzeń adresowana była do niej. Kiedy na nią patrzył, zaciskał usta w wąską kreskę. Już teraz wiedziała, co się za tym kryje.
– O co chodzi? – zapytała.
– Leilwin, co my właściwie robimy?
– Mówiłam ci. Musimy znaleźć…
– Tak, ale po co? Myślisz, że co one zrobią? Przecież to Aes Sedai.
– Kiedyś potraktowały mnie z należytym szacunkiem.
– I dlatego sobie teraz wyobrażasz, że się nami zajmą?
– Może. – Zmierzyła go wzrokiem. – Wyduś to z siebie, Bayle. Przecież widzę, że coś cię męczy.
Westchnął.
– Dlaczego ktokolwiek miałby się nami zajmować, Leilwin? Możemy sobie znaleźć jakąś łódź, gdzieś, na przykład w Arad Doman. W każdym razie tam, gdzie nie ma ani Aes Sedai, ani Seanchan.
– Za nic nie wsiadłabym na taką łódź, o jakiej myślisz.
Przyjrzał się jej oczyma pozbawionymi wyrazu.
– Umiem robić uczciwe interesy, Leilwin. Nie muszę…
Uciszyła go gestem uniesionej dłoni. Po chwili opuściła ją i położyła mu na ramieniu. Zatrzymali się pośrodku ścieżki.
– Wiem, kochanie. Wiem. Tak sobie tylko gadam, żeby odwrócić naszą uwagę, żebyśmy byli niczym źdźbła rzucone w nurt, który zmierza donikąd.
– Po co?
Te nieustannie nawracające dwa słowa były niczym drzazga utkwiona pod paznokciem. Po co? Po co przebyła całą tę drogę razem z Matem Cauthonem i w niebezpiecznej bliskości Córki Dziewięciu Księżyców?
– Mój lud żyje w zgodzie z dramatycznie wypaczonym obrazem świata, Bayle. I skutkiem tego są liczne niesprawiedliwości.
– Ale przecież wygnali cię, Leilwin – powiedział. – Nie jesteś już jedną z nich.
– Zawsze będę częścią mego ludu. Mogli przekląć me imię, ale nie odmienią krwi, która płynie w moich żyłach.
– Przepraszam, jeśli cię uraziłem.
Lekko skinęła głową.
– Dalej jestem lojalną poddaną Imperatorowej, oby żyła wiecznie. Z drugiej strony, te nasze damane… one są samym fundamentem jej władzy. Środkiem, dzięki któremu powstaje ład polityczny Imperium, a dzięki niemu stanowi ono całość. A system damane opiera się na kłamstwie.
Sul’dam potrafiły przenosić Moc. Talentu można się było nauczyć. Minęło już wiele miesięcy, odkąd poznała prawdę, a jej umysł wciąż nie ogarniał wszelkich konsekwencji. Ktoś inny na jej miejscu mógłby być zainteresowany korzyściami politycznymi, jakie taka wiedza dawała, ktoś inny mógłby powrócić do Seanchan i wykorzystać ją do zdobycia władzy.
Leilwin też igrała z takimi myślami i prawie im uległa. Prawie.
Lecz przecież w uszach wciąż rozbrzmiewały błagania tamtych sul’dam… przecież poznała bliżej te Aes Sedai, które w niczym nie przypominały tego, co na ich temat wtłaczano jej do głowy…
Trzeba było coś z tym zrobić. Czy tym samym nie ryzykowała upadku całego Imperium? Wiedziała jedno: że wszystkie podejmowane działania muszą być nadzwyczaj skrupulatnie przemyślane, niby ostatnie posunięcia w grze w shal.
Podjęli swą wędrówkę śladem szeregu służących maszerujących w ciemności – ta czy inna Aes Sedai zawsze czegoś zapomniała z Białej Wieży, więc służba praktycznie rzecz biorąc uwijała się w tę i we w tę – dzięki czemu Leilwin i Bayle bez żadnych przeszkód pokonali teraz granice obozu.
Sama była nieco zdziwiona tą łatwością, póki przy ścieżce, którą szli, nie dostrzegła męskich sylwetek. Tamci właściwie byli niedostrzegalni, jakby wtapiali się w otoczenie, a zwłaszcza gdy otoczenie spowijał cień – zorientowała się o ich obecności dopiero wówczas, gdy jeden z nich się poruszył, bezgłośnie zajmując miejsce kilka kroków za nią i Bayle’em.
Od razu stało się jasne, że nie przypadkiem ich wybrał. Zapewne coś go uderzyło w tym, jak się poruszali, jak się zachowywali. I choć na wszelki wypadek dołożyli wszelkich starań, żeby znaleźć najprostsze odzienie, niemniej broda Bayle’a jednoznacznie wskazywała na jego illiańskie pochodzenie.
Leilwin zatrzymała się – równocześnie kładąc rękę na ramieniu Bayle’a – i odwróciła w stronę idącego za nimi Strażnika, bo wedle wszelkich znaków musiał być to Strażnik.
Tamten się zbliżał. Znajdowali się wciąż w pobliżu granic obozu. Namioty stały tu w wyraźnych kręgach. Z pewnym niepokojem zauważyła, że płótna niektórych rozjaśnione są światłem zbyt równym, aby jego źródłem mogły być świece czy lampy.
– Hej – powiedział Bayle, unosząc dłoń w powitalnym geście. – Szukamy Aes Sedai o imieniu Nynaeve al’Meara. Jeżeli jej tu nie ma, to może znajdzie się Elayne Trakand?
– Żadnej z nich nie ma w tym obozie – odparł Strażnik. Miał wyjątkowo długie ręce, poruszał się z gracją. Rysy jego okolonej długimi czarnymi włosami twarzy zdawały się jakieś… niedokończone. Jakby zostały wykute w kamieniu przez rzeźbiarza, który w trakcie pracy stracił na nią ochotę.
– Ach – skomentował Bayle. – Wobec tego musieliśmy się pomylić. Mógłbyś nam wskazać miejsce, gdzie znajduje się ich obóz? Rozumiesz, sprawa jest dość nagląca. – Słowa płynęły gładko i swobodnie. Gdy było trzeba, Bayle potrafił być wręcz urzekający. Przynajmniej w znacznie większym stopniu niż Leilwin.
– To zależy – odpowiedział Strażnik. – Twoja towarzyszka też szuka tych Aes Sedai?
– Szuka… – zaczął Bayle, ale Strażnik przerwał mu gestem uniesionej dłoni.
– Chciałbym, żeby mi to sama powiedziała – rzekł, uważnie przypatrując się Leilwin.