Выбрать главу

– Na tym mi przecież zależy – powiedziała Leilwin. – Moja stara babcia! Te kobiety obiecały nam zapłatę i nie odpuszczę, za nic. Aes Sedai nie kłamią. Wszyscy to wiedzą. Jeżeli nas do nich nie zaprowadzisz, znajdę takiego, co zechce!

Strażnik zawahał się, aż zmrużył oczy pod tą lawiną słów. Na szczęście po chwili skinął głową.

– Tędy – rzucił i ruszył od razu w przeciwną stronę niż, jak się domyślali, znajdowało się centrum obozu. Tak czy inaczej jego podejrzliwość się rozwiała.

Leilwin wypuściła wstrzymywany oddech i ruszyła w ślad za Strażnikiem i Bayle’em. Ten ostatni obrzucił ją przelotnym spojrzeniem przepełnionym takim triumfem, że gdyby Strażnik obejrzał się w tej chwili, z pewnością wszystko by się od razu wydało. Sama wszelako też nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

Sporo wysiłku musiała włożyć w nauczenie się mówienia z illiańskim akcentem, niemniej charakterystyczna wymowa seanchańska nie wchodziła w grę, zwłaszcza w obecności Aes Sedai. Bayle twierdził wprawdzie, że żaden rodowity Illianin nie dałby się nabrać, jednak obcego wyraźnie oszukała z łatwością.

Poczuła ulgę, gdy opuścili obóz Aes Sedai i zanurzyli się w rozpościerającą się za nim ciemność. Jedną rzeczą było posiadanie przyjaciółek wśród sióstr – czuła, że śmiało może je tak nazywać, mimo iż przyjaźń z pewnością nie zasługiwała na miano „łatwa” – zupełnie inną przebywanie w miejscu, gdzie były ich tłumy. W końcu Strażnik doprowadził ich na otwarty obszar niedaleko samego centrum Pola Merrilora. Leżał tam doprawdy wielki obóz złożony z niezliczonych małych namiotów.

– Aielowie – wyjaśnił półgłosem Bayle. – Muszą być ich tu dziesiątki tysięcy.

Ciekawe. O Aielach krążyły przerażające opowieści, z pewnością legendy, w których zapewne trudno było się doszukiwać prawdy. Ale nawet jeśli wziąć poprawkę na typową dla takich historii przesadę, dalej można było wnosić, że są oni najgroźniejszymi wojownikami po tej stronie oceanu. W innych okolicznościach chętnie pobawiłaby się myślą o ćwiczebnym pojedynku z którymś. Mimowolnie sięgnęła ręką do plecaka; z boku, w specjalnej kieszeni znajdowała się krótka pałka.

Z pewnością do ułomków ci Aielowie nie należeli. Mijali kolejne ogniska, przy których siedzieli – z pozoru całkowicie rozluźnieni. Ale czuła na sobie ich spojrzenia, znacznie bardziej czujne i przenikliwe niż wszystko, co ich dotąd spotkało ze strony Strażników. Niebezpieczni ludzie, gotowi zabić w jednej chwili, nawet w trakcie wieczornego spoczynku przy ogniskach. W oddali widziała powiewające nad obozem sztandary, ale ciemności nie pozwalały odróżnić barw.

– Do jakiego króla czy też może do jakiej królowej należy ten obóz? – zawołała za Strażnikiem.

Tamten odwrócił się, w plątaninie cieni spowijającej jego twarz rozbłysły oczy.

– Do twojego króla, Illianko.

Domyśliła się raczej, niż poczuła, jak Bayle zesztywniał.

„O żesz…”

Smok Odrodzony. Pogratulowała sobie, że nie zgubiła kroku. Mężczyzna, który potrafił przenosić Moc. Coś znacznie, znacznie gorszego niż Aes Sedai.

Strażnik w końcu doprowadził ich pod namiot pośrodku obozu Aielów.

– Macie szczęście, światło wciąż się pali. – U progu nie było straży, więc tylko zawołał cicho, prosząc o pozwolenie na wejście. Ze środka dobiegło potwierdzenie, odsunął więc klapę namiotu i skinął głową w ich stronę – cały czas przyglądał się im czujnie, a dłoń spoczywała na rękojeści miecza.

I choć zgrozą napawała ją myśl o tym mieczu za swymi bezbronnymi plecami, to zrobiła, co kazał. Światło we wnętrzu namiotu dawała jedna z tych nienaturalnych kul. Za biurkiem dostrzegła znaną postać kobiety w zielonej sukni, piszącą list. Nynaeve al’Meara była kimś, kogo w Seanchan nazywano telarti – kobietą z ogniem w duszy. Podczas swych peregrynacji po tych ziemiach Leilwin zdążyła się zorientować, że po Aes Sedai oczekiwano, iż będą opanowane i niewzruszone niczym spokojne wody. Cóż, być może Nynaeve bywała czasami jak spokojne wody, ale za następnym zakrętem rzeki grzmiał już wodospad.

Nie uniosła głowy, nawet na nich nie spojrzała. Leilwin uderzyło to, że włosy miała rozpuszczone – spływały swobodnie na jej ramiona. Widok zdał jej się tak dziwny jak widok okrętu bez masztów.

– Jeszcze chwilę, Sleete – powiedziała. – Szczerze mówiąc, to ostatnio krzątasz się koło mnie jak kwoka, która zgubiła gdzieś jedno jajko. Czy twoja Aes Sedai nie ma dla ciebie nic do roboty?

– Lan dużo dla wielu z nas znaczy, Nynaeve Sedai – odparł Strażnik, jak się okazało o imieniu Sleete, niskim ochrypłym głosem.

– Och, czyżby dla mnie nic nie znaczył? Szczerze mówiąc, to zastanawiam się, czy nie kazać ci iść narąbać drewna, czy co tam… Jeżeli jeszcze jeden Strażnik pojawi się tu z pytaniem, czy przypadkiem nie potrzebuję…

W końcu uniosła wzrok i zobaczyła Leilwin. W jednej chwili jej twarz stężała. W oczach pojawił się lód. Lodowaty płomień. Leilwin z miejsca cała się spociła. Życie obojga spoczywało w dłoniach tej kobiety. Dlaczego Sleete nie mógł zaprowadzić ich do Elayne? Może w ogóle nie powinna wspominać imienia Nynaeve?

– Ci dwoje domagali się widzenia z tobą – wyjaśnił Sleete. Obnażony miecz trzymał już w dłoni. Leilwin nawet się nie zorientowała. Domon mruczał coś pod nosem. – Twierdzą, że obiecałaś im zapłatę i przyszli ją odebrać. Jednak nie zameldowali się w Wieży, więc należy przyjąć, iż jakimś cudem przedostali się przez jedną z bram. Mężczyzna jest Illianinem. Narodowości kobiety nie potrafię wskazać. Maskuje swój akcent.

Cóż, być może jej fonetyczne wysiłki nie na wiele się zdały. Leilwin zerknęła na miecz Strażnika. Gdyby przetoczyła się szybko w bok, być może pierwszy jego cios chybiłby celu, zakładając, że mierzyłby w pierś lub kark. Wtedy zdążyłaby wyciągnąć pałkę i…

Miała przeciwko sobie Aes Sedai. Nawet nie dałaby rady się podnieść. Zostałaby schwytana w splot Jedynej Mocy albo jeszcze coś gorszego.

– Znam ich, Sleete – oświadczyła Nynaeve lodowatym tonem. – Dobrze zrobiłeś, że ich do mnie przyprowadziłeś. Dziękuję.

W jednej chwili miecz Strażnika z powrotem znalazł się w pochwie, a on sam cicho niczym szept opuścił namiot – Leilwin poczuła tylko powiew chłodnego powietrza, towarzyszący uniesionej na moment klapie.

– Jeżeli przybyliście tu błagać o wybaczenie – zaczęła Nynaeve – to trafiliście na niewłaściwą osobę. Na poły byłam już zdecydowana, żeby wydać was Strażnikom na przesłuchanie. Może by coś wydusili na temat Seanchan z twojego zdradzieckiego umysłu.

– Dobrze cię znowu widzieć, Nynaeve – chłodno, spokojnie oznajmiła Leilwin.

– A więc co się stało? – zapytała Nynaeve.

Jak to: co się stało? O co chodzi tej kobiecie?

– Próbowałem – niespodzianie odparł Bayle, a w jego głosie brzmiały tony skruchy. – Walczyłem z nimi, ale łatwo dali mi radę. Mogli spalić mój statek, utopić wszystkich, pozabijać moich ludzi.

– Lepiej byłoby, gdybyś zginął, Illianinie, ty i wszyscy twoi ludzie – ucięła Nynaeve.

– A tak ter’angreal trafił w ręce jednego z Przeklętych. Semirhage ukrywała się wśród Seanchan, podając się za jakiegoś sędziego. Prawdomówczynię, tak? To jest właściwe słowo?

– Tak – cichych głosem przytaknęła Leilwin. Teraz już rozumiała. – Żałuję, że nie udało mi się dotrzymać przysięgi, ale…

– Ty mi mówisz, że żałujesz, Egeanin? – zdumiała się Nynaeve i wstała tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się. – „Żałuję” to doprawdy nie jest właściwe słowo, gdy w grę wchodzi los całego świata, kiedy twoje postępki praktycznie rzecz biorąc pchnęły nas na skraj ciemności. Ona skopiowała ten instrument, kobieto. Jedną z kopii nałożyła na kark Smoka Odrodzonego. Wyobraź sobie: Smok Odrodzony w mocy jednego z Przeklętych!