Niektóre rysunki wykonano z cudowną wręcz doskonałością, oddawały najmniejsze szczegóły i wspaniałe kolory, inne zaś składały się z serii kresek i plam i dopiero po chwili człowiek dostrzegał w nich zarys miejsc i pejzaży. Różniły się, podobnie jak różne były materiały, na których je namalowano, od pergaminów, nie zawsze najwyższej jakości, poprzez papier, aż do cieniutkich drewnianych deseczek i płatów kory brzozowej. Dostrzegł nawet coś, co wyglądało jak kawałek materiału pokrytego woskiem, na którym ktoś pracowicie wyskrobał brzeg jakiejś rzeki.
Mała Kana przeglądała księgę strona po stronie, zatrzymując się przy każdym obrazie na chwilę i wpatrując w niego intensywnie. Czasem muskała rysunek palcami lub wodziła po nim dłonią, nie bacząc, że niekiedy rozmazuje farby. I mimo że jeszcze trzy karty zostały wyrwane i ciśnięte na ziemię, wyglądała na usatysfakcjonowaną.
– Dobra robota – pochwaliła nie wiadomo kogo. – Nie myliłam się, że w aktorach i kuglarzach drzemią rozliczne talenty. – Spojrzała na Yatecha, unosząc pięknie zarysowane brwi. – Nie zapytasz, po co nam ta księga?
Wzruszył ramionami. Już kilka razy podróżował z nią przez portale, których bramy zakotwiczone były w miejscach uwiecznionych na malunkach. Nie musiał pytać.
– Nie zapytasz – skonstatowała z pewnym rozbawieniem. – Bo wiesz, że chciałabym, żebyś zapytał. Robisz mi na złość? Za co? Za wczorajsze lanie?
Wczorajsze lanie. Iavva nie walczyła już tylko swoimi sztyletami, teraz posługiwała się także szablą, a on nawet w bitewnym transie ledwo potrafił odpierać jej ataki. Ale uczył się. Cały czas się uczył. Nie, w ich treningach role ucznia i mistrza nadal się nie zmieniły, ale on nie przejmował się porażkami. Więc nie chodziło o kolejne upokorzenie.
– Nie. Po prostu nie jestem ciekaw odpowiedzi. Dostałaś to, po co przyjechaliśmy?
– Jak widzisz. – Wskazała księgę. – A nawet więcej. Niektóre z tych rysunków to prawdziwe cudeńka, w które ich twórcy włożyli całe serce.
– A to ma znaczenie?
– I to jakie, mój Noszący Miecze. I to jakie.
W jej dłoniach pojawił się kolejny rysunek, w którym Yatech rozpoznał szkic stworzony przez martwego już barona. Mała Kana pieczołowicie umieściła go między innymi malunkami, zamknęła wolumin i poklepała drewniane okładki.
– Gotowe. No, prawie.
Spojrzała na starca.
– Brakuje przynajmniej sześciu rysunków, które zamówiłam. Ile grup nie dotarło?
– Trzy. Trzy, pani.
– Najwspanialsza Kompania Saloge, Trzech Braci i Pies i…?
– Wesoły Fendes i Jego Dziewczęta, pani.
– Tak, właśnie on. Była u niego jedna taka czarnulka, która miała w palcach talent do rysika. Liczyłam na jej rysunki spod Gór Pożegnania. Dotarli tam w ogóle?
– Nie wiem. – Mężczyzna potrząsnął głową. – Nie przyjechali na Zgromadzenie.
– Wiem, już mówiłeś. – Kanayoness uśmiechnęła się łagodnie. – Powiedz, było tak pięknie i kolorowo, jak trzy lata temu? Namioty, występy, licytacja sztuczek, pojedynki linoskoczków i połykaczy ognia, przedstawienia do białego rana?
– Tak… tak, pani. – Starzec nagle ukrył twarz w dłoniach i rozpłakał się cichym, szarpiącym uszy łkaniem. – Tak było.
– I chciałbyś tam wrócić? Za kolejne trzy lata?
Albo skinął głową, albo zgiął się niżej, szlochając.
– Więc dlaczego przyszło ci do głowy, żeby nas napaść? Kto ci o nas powiedział? Kto kazał schwytać?
Ton jej głosu nie zmienił się ani na jotę, ale Yatech wiedział, że jeśli teraz spojrzy jej w oczy, ujrzy ciemność. Lodowatą i bezwzględną.
– Czekaj… Nie mam cierpliwości ani czasu na takie pytania. Nie mam też ochoty ryzykować, że mnie okłamiesz. Zrobimy tak…
Nie drgnęła nawet, a starzec nagle pochylił się do przodu i zarył twarzą w ziemi, jakby ktoś nadepnął mu na kark.
– Nie ruszaj się albo wyrwę ci duszę z ciała przez nos i ją przepytam. Ilu ich było?
Wojownik pamiętał, jak raz spróbowała tego na nim. Wrażenie, jakby lodowata dłoń zaciskała mu się na potylicy, budziło go ze snu jeszcze przez wiele nocy. Ale wtedy była najwyraźniej delikatna, bo teraz dotykający czołem ziemi mężczyzna wyglądał, jakby zaraz miał skonać.
– Je… jeden… pani. Na Zgromadzeniu. Pytał… o czarnowłosą dziewczynę podróżującą z jednym issarskim strażnikiem. Pytał, czy ktoś czegoś nie widział, nie słyszał plotek, nie zauważył czegoś dziwnego…
– I dowiedział się czegoś?
– Wszystkiego. Wszystkiego o wszystkim, pani.
– Wszystkiego o wszystkim – powtórzyła zamyślona. – Czyli niczego. Kupił cię?
– Nie. Nie wiedziałem, że to ciebie szuka. Ty byłaś trzy lata temu z nami na Zgromadzeniu. Razem z trupą Sageliego. A on przedstawił cię jako swoją uczennicę. Dopiero potem… w drodze tutaj zaczęliśmy myśleć. Ten mężczyzna… pytał o dziwne rzeczy, o których mogliśmy słyszeć w czasie wędrówek. Ale dziwne było to, co zrobiłaś trzy lata temu. Pierwszy raz ktoś zamówił obrazy miejsc, w które przyjeżdżamy, i to jeszcze u prawie wszystkich grup na Zgromadzeniu. Płacąc połowę złotem, z góry. I nie przyjechałaś w tym roku, tylko wysłałaś wiadomość, żebym ci przywiózł te malunki. Zaczęliśmy coś podejrzewać. Pani, ja… my… nie chcieliśmy ci zrobić krzywdy. Chcieliśmy tylko…
– Schwytać i sprawdzić, czy to mnie szukają. I wziąć zapłatę, jeśliby rzeczywiście tak było. Ile proponował?
– Trzy… trzy tysiące orgów.
Nawet jeśli suma zrobiła na niej wrażenie, nie pokazała tego po sobie.
– Za tę dziewczynę i jej issarskiego strażnika?
– Tylko za ciebie, pani. Tylko za ciebie.
Yatech kątem oka złowił jej rozbawione spojrzenie. Wzruszył ramionami. Próbowali, nie udało im się, jakie znaczenie ma, kogo chcieli zabić?
Kanayoness nachyliła się nad starcem.
– Kim był? Tak naprawdę? Wiem, że wiesz, albo się domyślasz.
– Szczur… Imperialny Szczur, pani.
– Jesteś pewien?
– Damne… Wielki Żongler… wódz Zgromadzenia tak powiedział. Zebrał wszystkich przywódców trup i rzekł, że to Szczur i że włos z głowy spaść mu nie może. Żadnego wypadku z widłami czy stratowania przez konia. Powiedział, że dostał ostrzeżenie z samej Nory, iż to nie czas na żarty. I tyle. Imperium cię szuka, pani.
Podniósł się powoli, a raczej to ona pozwoliła mu się podnieść, i spojrzał jej w oczy. Uśmiechnęła się.
– Mnie? – Zimne okrucieństwo tego kłamstwa cięło jak nóż. – A skąd ci przyszło do głowy, że to ja jestem dziewką, o którą im chodzi? Mój strażnik nie zasłania twarzy jak Issarowie, a moja towarzyszka pochodzi z miejsca, o którym nawet nie słyszałeś. To nie mnie szukają. Przykro mi.
Wzruszyła ramionami, i chyba prostota tego gestu złamała starca do końca. Mężczyzna skulił się, jakby wypowiedziane słowa były kopniakami trafiającymi go w brzuch, po chwili znów uniósł głowę, ale nie patrzył już na Małą Kanę, tylko na ciała dwóch młodzieńców, leżące w takiej pozycji, jakby zmorzył ich nagły sen.
– Tak. – Kanayoness pokiwała głową. – Umarli bez potrzeby. I to jest twoja wina. Gdybyś dostarczył obrazy i wziął zapłatę, jutro wieczorem pilibyście za łatwo zarobione pieniądze. A tak…
– Suuuukaaaaa!!!
Demon, którego Yatech dostrzegł wcześniej w oczach tamtej kobiety, obudził się z rykiem. I to nie sam. Wojownik ledwo zdążył odwrócić głowę i sięgnąć po miecze, gdy dwie, trzy, nie, wszystkie cztery kobiety zerwały się i runęły na Iavvę, krzycząc coś głosami przepełnionymi szaleństwem. Jej sztylety były szybsze od atakującego węża, ale pchnięcia mlecznych ostrzy zdawały się nie robić na atakujących wrażenia.