W jego głosie zabrzmiała nagle gorycz. Łatwo mogła sobie wyobrazić, jaki był jej powód. Za jakiegoś tłumacza księstwo nie zapłaciłoby złamanego miedziaka.
Na zewnątrz rozległy się kroki, usłyszała szarpnięcie zasłony, cichy pisk i potok niezrozumiałych słów przepełnionych gniewem. Dziecko? Parsknięcie, na wpół rozbawione, na wpół zniecierpliwione, i odgłos ciała rzucanego na ziemię.
Jej rozmówca odezwał się do tego, kto wszedł, pokornie i cicho, bandyta odpowiedział w języku, którego Deana nie potrafiła rozpoznać, po czym zbliżył się i szturchnął ją nogą.
– Ty żywa. Ty mądra… ty… dobra? Dobra, tak. Jak ty zła – zgrzyt ostrza o okucie pochwy i ukłucie pod brodą – ty martwa.
Mówił… próbował mówić meekhem, który powoli stawał się uniwersalną mową kontynentu.
– Rozumiem – odpowiedziała powoli.
– Ty dobra, ty żywa. On da jeść i pić, nie rozwiąże. Ty towar. Dobra cena. – Klinga przestała ją kłuć w szyję. – Ty mądra, ty żywa.
Bandyta pokręcił się po jaskini, wyszedł i wrócił po chwili, rzucając na ziemię jakiś pakunek i bukłak.
– Jedzenie, picie. Ty żywa, książę… dobry? Posłuszny, tak… posłuszny. Obiecał – reszty słów nie zrozumiała, bo zbój przeszedł znów na swój dialekt.
Omenar odpowiedział kilkoma krótkimi słowami, po których mężczyzna chrząknął znacząco i wyszedł.
Usłyszała głosy. Tłumacza i drugi, młodszy, zdecydowanie należący do dziecka. Rozmawiali cicho, pełnymi pasji zdaniami. Jakby krzyczeli szeptem.
– Książę?
– Tak. Jego wysokość Laweneres z Białego Konoweryn, drugi w kolejce do Czerwonego Tronu, młodszy brat Sameresa Trzeciego, Wielkiego Księcia Białego Miasta.
– A… ile książę ma lat?
– Jedenaście. Lecz wiek nie ma znaczenia w przypadku, gdy błogosławiony ogień płynie ci w żyłach.
Znów kilka zdań, krótkich, gniewnych.
– Książę nie jest zadowolony, że muszę mu zawiązać oczy, ale jak rozumiem, wolałabyś, żeby nie zobaczył twojej twarzy.
– Tak. Rozwiązali cię?
– Tylko ręce. Musisz być cierpliwa.
– Też załóż opaskę.
Cichy śmiech.
– Już mam.
Szelesty, szepty, odgłos pełzania, dotknięcie. Bardzo delikatne.
– Zraniłaś się, upadając, krew zdążyła zaschnąć. – Poczuła, jak muska palcami lewą stronę jej głowy. – Mogę lekko unieść zasłonę z twojej twarzy…
– Zdejmij mi opaskę. Chcę widzieć.
– Dobrze.
Poradził sobie z węzłem w kilka chwil. Zamrugała, by usunąć piasek z oczu. I szarpnęła głową, widząc jego twarz, oczy…
– Zaskoczona? – Uśmiechnął się.
Patrzyła na jego źrenice, białe, zakryte błoną podobną do rybiego pęcherza.
– Ludzie jak ty…
– Tak. Jak ja. To drugi powód, dla którego mnie nie zabili. Ślepiec nie jest groźny, za to może się zająć księciem, przypilnować, nakarmić, no i tłumaczyć. – Jego dotknięcia były niespodziewanie delikatne, nagle zasyczał.
– Czujesz? – Nacisnął mocniej i nagle poczuła pieczenie i tępy, narastający ból. – Krew posklejała twoją zasłonę, trzeba to zrobić delikatnie, ale i tak może zaboleć. Uprzedzę cię…
Zaczął opuszkami palców badać skrzep. A ona poświęciła chwilę, by mu się dokładnie przyjrzeć, młody, na oko nie miał więcej niż dwadzieścia pięć lat, czarne włosy miał dość długie i związane w niedbały kucyk, za to czarną brodę krótką i równo przystrzyżoną. I wszystko, ubiór, gładka cera i delikatne dłonie, potwierdzało, że był tym, za kogo się podawał, czyli jakimś dworskim sługą. Potem rozejrzała się wokół. Jaskinia była niewielka, tylko sześć, siedem jardów szerokości, a normalny człowiek miałby kłopot, żeby się w niej wyprostować. Pod sąsiednią ścianą siedział w kucki chłopiec z twarzą przewiązaną czarną opaską. Bogato zdobione jedwabne spodnie i koszula były zakurzone i porwane.
– Książę?
– Owszem. Starszy brat wysłał go w podróż na północ, by jego wysokość zaczął się zapoznawać z niuansami polityki. Białe Konoweryn pragnęło zmniejszenia ceł dla swoich towarów wysyłanych na teren Imperium, oferując w zamian otwarcie portu dla meekhańskich statków. Obecnie gildie kupieckie z PonkeeLaa mają niemal monopol na handel morski z Dalekim Południem, lecz istnieje inny szlak między Imperium a nami. Przez Morze Białe i wzdłuż wybrzeża.
Badał jej ekchaar i nie przestawał mówić. Po raz pierwszy od lat robił to ktoś obcy, po raz pierwszy w życiu ktoś spoza plemienia. Aż coś ją w środku skręcało.
– Po wojnie z koczownikami setki tysięcy niewolników z północy trafiło na ulice Białego Miasta właśnie tą drogą. Najpierw nad morze, potem na pirackie krypy, przez Cieśninę Kahijską i wreszcie wzdłuż… uwaga… – Szarpnął nagle, a Deana poczuła, jakby zerwał jej z głowy pół skalpu. – Już… już…
Miał chłodne, zwinne palce, mimo to odnosiła wrażenie, że każde jego dotknięcie to uderzenie rozżarzonym młotkiem.
– To jest twoje delikatnie? – wystękała.
– To jedyna delikatność, jaką mogę ci teraz oferować, awyssa. Mogłem też zwilżyć opatrunek wodą, ale wtedy dostałabyś pić najwcześniej jutro rano, pod warunkiem, że przeżyłabyś noc. Nie jest źle. To głównie stłuczenie i jedna nieduża, choć głęboka rana.
Pochylił się, powąchał ją.
– I na dodatek nie jest zapaskudzona. Nie umrzesz… przynajmniej nie od gangreny. Mogę?
Nie czekając na odpowiedź, delikatnie odwinął jej ekchaar do końca. To było dziwne, patrzeć nie przez warstwę materiału na obcą twarz, która nie ma zasłoniętych oczu. Czuła się, jakby była naga.
– Najpierw woda, potem coś, co nazywają tu sucharami.
Napoił ją, ostrożnie, najpierw mały łyk, chwila przerwy, potem następny.
– Dużo wiesz jak na zwykłego tłumacza – rzuciła między jednym a drugim pociągnięciem z bukłaka.
– Nie zwykłego. Książęcego. Zaprzysiężonego na Pamięć Ognia do mówienia prawdy i tłumaczenia najlepiej, jak to możliwe. Brałem udział we wszystkich rozmowach księcia, od samego początku do bezsensownego końca. Meekhan przysłał na granicę jakiegoś podrzędnego dyplomatę, który miał uprawnienia zaledwie do wymiany podarunków i podpisania kilku grzecznościowych pism… – Zaklął w swoim języku. – Napij się jeszcze. Mdli cię?
– Nie.
– To dobrze. – Skinął głową, zadowolony. – Imperium szykuje się ponoć do wojny z koczownikami. Znów. Gromadzi wojska, pręży mięśnie… Nie w głowie mu budowa dużego portu na Morzu Białym i wystawianie floty. Nie chciało im się nawet znaleźć drogi przez góry dla słoni, które miały być prezentem dla cesarza. Musieliśmy wrócić do domu z niczym. Pij.
Pozwolił jej na kilka głębszych łyków i wyciągnął przed siebie dłoń, na której leżały trzy bliżej niezidentyfikowane grudki.
– Jedzenie – mruknął tonem lekkiej pogawędki. – Te suchary… Podobno robią je z wielbłądziego łajna i koziej sierści, ale za to nadają się do przechowywania latami, bo żaden szanujący się robak nie spróbuje w nich zamieszkać. Życzę apetytu.
Nie było tak źle. Wręcz przeciwnie, suchary okazały się nawet smaczne. Jak na suchary. Zaczynała rozumieć, na czym polega poczucie humoru jej towarzysza.
– Książę… – Przełknęła i skinęła głową w stronę chłopca, który zachowywał się nad wyraz spokojnie. – Ten bandyta powiedział, że książę obiecał im coś w zamian za moje życie. Czy to prawda?
Niewidomy wzruszył ramionami.
– Prawda nieprawda. Gdyby chcieli cię zabić, toby zabili, nieważne, co by im ktokolwiek obiecał. Książę przyrzekł, że nie będzie sprawiał kłopotów – jakby, na łajno Mamy Bo, mógł takie sprawić – byleby zostawili cię przy życiu. Choć teraz myślę, że i tak by tego nie zrobili. Jesteś cenna… jako towar.