Nagle uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo, co stanowiło dość makabryczny widok.
– Nie zanudziłem cię? Na palcach jednej ręki mogę zliczyć ludzi, którym ufam. Jeśli mam plan i ci go zdradzę, co zrobisz? Pójdziesz do ich herszta, żeby kupić sobie wolność?
Do herszta. Znów poczuła dłoń wędrującą po jej ciele. Parsknęła cicho.
– O tak, chciałabym do niego pójść. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Skinął głową, nagle poważny jak sama śmierć.
– Dobrze. W tym jednym ci zaufam. Muszę, prawda? – Odsunął się od niej. Kolejny szept dobiegł do niej spod ściany. – Jestem ślepcem, który ma pod opieką dziecko. Tłumaczem i uczonym. Nigdy nie ćwiczono mnie w walce i nawet stuletni starzec uzbrojony w kij mógłby mnie pokonać. Jeśli ucieknę z księciem, jak daleko zajdziemy na tej pustyni? A więc jaki mogę mieć plan?
Nie odpowiedziała, świadoma, że słowa są zbędne.
– Mój plan to modlić się o cud i liczyć na to, że issarska wojowniczka okaże się godna legendy swojego ludu.
Po chwili mrok wypluł jeszcze kilka słów.
– I że nas nie sprzeda.
Rozdział 8
Altsin obudził się, jak zwykle, dosłownie kilka chwil przed świtem. W trakcie spędzonych wspólnie miesięcy jego ciało zgrało się z rytmem mnisiego życia i niezależnie od tego, czy miał za sobą noc przespaną spokojnie, czy wypełnioną ciężką pracą i nieprzyjemnymi niespodziankami, otwierał oczy tuż przed chwilą, w której nad klasztorem rozbrzmiewał odgłos porannego dzwonu. Śniły mu się… poszukał w pamięci… krowy, kozy i jakieś rozpaczliwe poszukiwania tych zaginionych zwierząt, poszukiwania, które zakończyły się gonitwą po krętych uliczkach Kamany połączoną z tropieniem uciekających dziewczyn. Normalny sen, splatający bliżej nieokreślone skojarzenia z przeszłości z wydarzeniami ostatnich dni.
Westchnął i usiadł. Miał pojedynczą celę, luksus zarezerwowany dla szczodrych „oczekujących”, którzy złożyli odpowiedni datek dla zakonu. Luksus zaczynał się i kończył na zapewnionej w ten sposób samotności, bo drewniana prycza z materacem z morskiej trawy, przykryta wełnianym kocem, stolik, taboret oraz dwa kołki w ścianie, na których wieszał ubrania, to było wszystko, co klasztor mógł mu zaoferować.
Sypiał już w gorszych miejscach.
Dzwon obwieścił, że za kwadrans podadzą śniadanie, potem zaczną się normalne obowiązki. Jako gość Altsin mógł ograniczyć prace w klasztorze, wybierać te, na które miał ochotę, lub nawet zupełnie się z nich wymigać, oznajmiając tylko przeorowi, że ma pilne sprawy do załatwienia. Rzadko korzystał z tego przywileju, czynił to głównie wtedy, gdy przyczajona w jego głowie obecność przypominała o swoim istnieniu, i robił unik.
Wczoraj… wczoraj na chwilę, dosłownie kilka uderzeń serca, stał się kimś innym. Zaczął myśleć, jakby był Bitewną Pięścią Reagwyra, awenderi samego Pana Bitew, a wszystko stało się tuż po zajściu z mittarskimi marynarzami, z których jeden…
Niech to zawszony cap wydupczy! Złodziej wstał, omal nie wywracając stolika. Jeden z nich powiedział, że ponieśli jakąś stratę! A dziewczyna miała mittarski znak galerniczy na skórze. Pani Jasna, gdyby nie był tak zmęczony w chwili, gdy ją znaleźli, skojarzyłby to pewnie od razu! Kilku bandziorów włóczących się nocą po portowych uliczkach. Nie byli pijani, więc nie odwiedzili żadnej tawerny, a prawdopodobieństwo, że specjalnie szukali mnichów roznoszących jedzenie, było żadne. Najpewniej tropili uciekinierkę, a gdy jej nie znaleźli, postanowili choć trochę zarobić, bo ich galera…
Pewnie właśnie wypływała z portu.
Właściwie ta wiedza nic mu nie dawała. Nawet gdyby zgłosili sprawę w porcie, kapitan galery z pewnością wszystkiego by się wyparł, załoga też pewnie zaklajstrowałaby sobie gęby smołą szkutniczą, i jeśli nie mieli na pokładzie innych seehijskich więźniów, niczego nie dałoby im się udowodnić. Lecz jeśli „Czarna Mewa” kiedykolwiek jeszcze zagości w Kamanie, władze portu powinny delikatnie dać jej właścicielowi do zrozumienia, co sądzą o podobnych wybrykach. Trzymanie seehijskiej niewolnicy w mieście, które jest całkowicie uzależnione od dobrej woli tych barbarzyńców… Już rozsądniej jest popływać sobie między rekinami, wykąpawszy się najpierw w kilku galonach krwi.
Przemył szybko twarz, ubrał się i wyszedł do jadalni. Śniadanie było krótkie, proste i sycące, owsianka, placki i ciężkie, gęste piwo miały dostarczyć sił do pracy i modlitwy, a nie głaskać podniebienia. Na zakończenie posiłku przeor odmówił krótką modlitwę i wskazał Altsinowi boczne drzwi.
Korzystanie z cudzej gościnności, nawet odpłatne, zobowiązuje.
Spotkali się na korytarzu za jadalnią, starzec skinął mu tylko głową i ruszył przed siebie, chowając dłonie w rękawy.
– Wybacz, chłopcze, ale w moim wieku żadna ilość gorącej owsianki nie wystarczy, by przestać czuć chłód w dłoniach i stopach. Stary piec nie daje już tyle ciepła co kiedyś. – Zaśmiał się swobodnie.
Początek rozmowy dobry jak każdy inny. Ale Altsin wiedział, że Enroh nie wezwał go, by porozmawiać o starczych dolegliwościach.
– W mieście na pewno jest jakiś zielarz, który ma maści rozgrzewające krew.
– Oczywiście. I kupuje je u nas, od brata Zewara. Ale każdego z nas czekają radości podeszłego wieku.
Złodziej przełknął gładką i złośliwą odpowiedź, choćby „Dziwne, że przy tylu zakonnych starcach Zewar ma jeszcze czym handlować” albo inną głupotę. Prawdą było, że większość mnichów w klasztorze mogłaby być jego dziadkami, prawdą też było, że surowa reguła i położenie na krańcu świata nie napędzały w jego mury nowicjuszy, no i prawdą było też, że w prywatnych rozmowach ze starszymi braciszkami przeważały narzekania na bóle, niestrawności, gazy, wysypki i hemoroidy. Ale prawdą było również, że przeor szanował jego prywatność i nie narzucał się z byle problemami. Tylko głupiec odpowiada impertynencją na uprzejmość.
Przez chwilę szli w milczeniu.
– „Czarna Mewa” już wypłynęła.
Psiakrew, czyżby ten starzec czytał mu w myślach?
– Brat Naywir przyszedł do mnie dobre dwie godziny temu, bo przypomniał sobie, co powiedział jeden z tych, którzy was napadli. Posłałem natychmiast ludzi do portu. Nie złożono tam żadnej skargi na mnichów napadających na marynarzy. – Przeor uśmiechnął się lekko. – Co potwierdza tylko jego i moje podejrzenia, że ci Mittarczycy woleli nie zwracać na siebie uwagi. Galera wyruszyła w morze przed świtem z ładunkiem bursztynu i skór. Tyle się dowiedzieliśmy.
Pozostawało otwartym pytanie, co z tego wynika.
– Co z tego wynika? – rzucił Enroh.
Czyli jednak przeor czyta w myślach.
– Zawiadomiłem już Radę o waszym znalezisku – kontynuował. – Dziewczyna jest w mojej prywatnej komnacie i… – uśmieszek przeora stał się złośliwy – … jeśli wyobrażasz sobie jurnego starca i bezbronną piękność przywiązaną do łoża, natychmiast przestań, bracie Altsinie.
Złodziej przestał, choć potrzebował całej siły woli, by powstrzymać głupkowaty grymas próbujący zagościć mu na twarzy. Stary mnich kontynuował:
– Bardzo, bardzo prosili, by zachować umiar w rozpowszechnianiu tej wieści.
– Tak?
Nie zdobył się na nic więcej. Przebywał za murami kilka miesięcy i znał sytuację w mieście. Rada nie miała formalnie żadnej władzy nad klasztorem, a Świątynia Baelta’Mathran była zbyt potężna, by opłacało się wchodzić z nią w konflikt, nawet uwzględniając to, że na zachodnim krańcu kontynentu nie miała tylu wyznawców co kult Bliźniąt Mórz czy Pana Bitew. Na dodatek z jakichś powodów Seehijczycy tolerowali poza murami miasta tylko sługi Wielkiej Matki, więc mnisi często byli pośrednikami w łagodzeniu konfliktów i zajmowali się, jak to ujął jeden z braciszków, „sikaniem na gorące węgle”.