Выбрать главу

Kilka jest naprawdę walniętych. Jest jedna ćpunka z Warszawy, Żorżeta, i mała glinianka z poprawczaka na obserwacji – szalona. I chore dzieci. Naprawdę chore. To jest chyba to, co oni nazywają chorobą psychiczną.

17 września

Psycholog wziął mnie na badanie, ale usnęłam mu nad testami i w ogóle nie mogłam mówić.

Byłam też na rozmowie z lekarzami. Wypytywali o cały mój życiorys. Nie chciałam z nimi rozmawiać. Z nikim nie chcę rozmawiać. Niech oni wezmą sobie stówę fenactilu, to wtedy pogadamy. A poza tym, co oni mają do mnie. Jestem zdrowa i nie mają prawa mnie tu więzić. W oknach kraty, drzwi bez klamek.

25 września

Odstawili mi zastrzyki, bo mam przejść na kurację insulinową. Jaka kuracja? Z czego oni mnie tutaj leczą. I nikt, oprócz pielęgniarek, z nami nie rozmawia. Tylko stałe nas kontrolują. Gorzej niż w pudle. I zapisują wszystko: co zrobiłam i co powiedziałam.

Dorwał mnie psycholog. Pokazywał mi jakieś plamy i kazał mi w tym coś widzieć. I to wszystko. Olewają nas tutaj totalnie. Tylko ściśle kontrolują branie leków.

27 września

Zaczęłam brać insulinę. Zaraz po obudzeniu idziemy do zabiegowego i wstrzykują nam podskórnie jednostki. Codziennie coraz więcej. Potem leżymy w łóżku przez kilka godzin, a potem dostajemy cukier i śniadanie. Nie wiem, po co to wszystko, ale nie podoba mi się to. Mam straszny apetyt, ciągle chodzę głodna.

Później są zajęcia w świetlicy. Mamy malować lub coś w tym rodzaju.

A wieczorem opowiadamy sobie różne historie ze swego życia. Żorżeta opowiada mi o swoim wielkim ćpaniu. Śmieszy mnie to, fantazjuje, ale jej nie przerywam. Tutaj każdy, kto trochę myśli, żyje marzeniami, żeby to przetrzymać.

Szalona ma epi. Boi się sprawy. Ze swoim chłopakiem skopała faceta. Nie wie, czy przeżył. Jej chłopak jest pełnoletni i siedzi w pudle. Mówi, że jak facet odstrzeli, to on z dychy nie wyjdzie.

Słucham tych ich opowieści i zastanawiam się nad swoim życiem. Ale myślę tylko o jednym – o tej prawdziwej wolności.

4 października

Tyję w postępie geometrycznym. Nie mieszczę się w swoim ubraniu. Już wolno mi wkładać moje ciuchy. Mama przywiozła mi nowe. Prawie nie rozmawiamy. Mama rozmawia z psychiatrą. Nadal nie wiem, dlaczego mnie tak leczą.

Przyjechał facet z Wydziału Kryminalnego. Rozmawiał ze mną bardzo grzecznie. Powiedziałam mu, że nikogo nie sypnę i że nie musi więcej przyjeżdżać.

Czasami wychowawczynie zabierają nas na spacer. Ten Lubliniec to kombinat psychiatryczny.

Raz w tygodniu mamy muzykoterapię. Wtedy spotykamy się z chłopcami. Żorżeta stale zaleca się do nich. Ona jest wesoła. Jeszcze niewiele przeszła. Można powiedzieć, że zamknięto ją we właściwym czasie.

7 października

Pani psychiatra usiłowała ze mną porozmawiać. Nie mamy o czym. Należymy do innych światów. Ja jestem stamtąd, czyli znikąd. Nie ma mnie.

Powiedziała mamie, że leczenie daje efekty, jest poprawa. Jaka poprawa? Owszem, chcę stąd wyjść i wrócić do szkoły. Naprawdę tego pragnę. I bardzo pragnę nigdy więcej tutaj nie wracać.

15 października

Zakończyłam kurację insulinową. Za dwa tygodnie mam stąd wyjść. Wydział Kryminalny też się zgodził na moje wyjście. Teraz biorę tylko jakieś prochy. Utyłam 20 kg.

17 października

Zrobili mi punkcję. Wredna sprawa. Głowa mnie bolała, rzygałam przez dwa dni. I nie mogłam się ruszać. Przywieziono kilka nowych pacjentek. Drugą z poprawczaka, cała pochlastana, wszędzie sznyty. I Baśka. Baśka ma schizo, 190 cm wzrostu i wszyscy się jej boją. Jest niesamowita. W nocy zarzuca na głowę koc, staje przed każdym łóżkiem i patrzy. Potem odchodzi. Gdy zaczyna szaleć, wiążą ją w pasy. Ale ona umie się rozwiązywać. Zamykają ją w izolatce. Na nią fenactil nie działa.

25 października

Jestem grzeczna, czuję się dobrze, pełnię dyżury w kuchni. To po to, żeby nie było wątpliwości, że można mnie wypuścić. Wychodzę za trzy dni. Żorżeta wyszła wczoraj.

Wywożą ją z Warszawy, żeby zmieniła środowisko. Szalona jeszcze zostaje, Baśka też. A więc za trzy dni będę na wolności, nikt nie będzie mi pluł w talerz, skakał z dzikim okrzykiem na plecy. Nie będą we mnie ładować bezsensownych prochów i stale kontrolować.

28 października

Przyjechała po mnie mama. Zebrałam bety i powiedziałam: „Żegnajcie, nigdy więcej!” Jeżeli czegoś się tutaj nauczyłam, to na pewno jednego – za wszelką cenę unikać psychiatryka.

Jechałam do domu jak na skrzydłach. Wszystko mnie cieszyło: ludzie na ulicach, inne domy. To, że mogę sama chodzić, bez żadnej opieki. Totalna radość.

Jutro będę musiała iść do szkoły. Podobno pani psychiatra też kazała mi zmienić środowisko. Ale ja nie mam zamiaru niczego zmieniać.

29 października

Poszłam do szkoły, do tej samej klasy. Tylko nie mogę zmieścić się w ławce, taka jestem gruba. Klasa wie, nauczyciele też. A więc będę miała luz. Nie będą czepiać się stukniętej. Mogę robić swoje.

Mam nadrobić dwa miesiące zaległości. Jak ja dam radę? Po tej specjalnej kuracji jestem ciągle senna.

4 listopada

Na lekcjach jeszcze mogę przesiedzieć. Ale w domu kładę się do łóżka i śpię. W ogóle nie mogę się uczyć. Trochę trzeba będzie schudnąć. Co oni ze mną zrobili w tym psychiatryku?

Omijam chatę z daleka. Dobrze pamiętam, co tam się stało. Niech się cieszą swoją wolnością, ale beze mnie. Ja nie sypnę. Ale nie chcę ich widzieć. Zaczynam o tym wszystkim myśleć inaczej.

7 listopada

Znalazłam w biurku trochę suszu i zrobiłam sobie zupkę. Jak można żyć bez ćpania? Chociaż troszeczkę.

Wzięłam i przestałam się martwić, że muszę się uczyć, że w domu coś się dzieje. Jestem na luzie. Tylko będę musiała jakoś zdobyć towar.

10 listopada

Poszłam na Rynek. Umówiłam się z jednym rolnikiem, że mi sprzeda worek suszu. Mieszka niedaleko Częstochowy. Mam jechać jutro, dał mi adres. Będę go trzymała u Marty. Do domu tego nie wniosę.

11 listopada

Wyglądałam jak święty Mikołaj, tylko bez brody. Za co z pełnym worem ślicznych makówek. Marta zgodziła się trzymać to u siebie. Nawet mogę u niej gotować. Zawsze się znajdą jakieś sprzyjające układy.

17 listopada

W szkole udaję, że coś robię. Nie robię nic. W domu sufituję. Czasami jadę do Marty i ćpam. Ale niedużo. Zaczynam trochę chudnąć. Nie mogę się pozbierać. Wychodzę niekiedy z domu i włóczę się po ulicach.

2 grudnia

Poszłam z mamą do Poradni Zdrowia Psychicznego dla Dzieci i Młodzieży. Na karcie z Lublińca jest napisane, że mam być pod stałą opieką psychiatry.

Pani doktor rozmawiała najpierw z mamą, a później ze mną. Mam przychodzić tutaj raz w tygodniu, tylko nie wiem po co. Mogę przychodzić. Jest mi to obojętne. Wszystko stało się nagle obojętne. Już nic mnie nie cieszy. Jestem jakaś taka inna. Zawsze byłam inna, ale teraz jestem inaczej inna. Ale nie umiem o tym opowiedzieć.

15 grudnia

Chodzę do pani doktor i czasami jej mówię coś o sobie. Ale nie wychodzi nam ta rozmowa. Zupełnie nie mogę zebrać myśli. Uciekają gdzieś daleko i wydaje mi się, że ja też jestem gdzieś daleko. I nie wiem, czego chce ta kobieta ode mnie.