Kasia w domu popodcinała sobie żyły. Ale nie przyjęto jej na oddział.
Najchętniej rozmawiam z panią Zosią, która ma schizofrenię i ciągle przebywa w szpitalu. Opowiada mi o swoich halucynacjach i wróży z kart. Pani Zosia jest na stałe. Przywieziono ją z Lublińca.
27 maja
Filip powiedział mi, że Tomek nie żyje. Ćpał gdzieś z jakimiś ludźmi. Miał zapaść i tamci się wystraszyli. Nie wezwali pogotowia, tylko wynieśli go na ławkę i tam umarł. A mogli go odratować. Wróciłam na oddział roztrzęsiona. Zaczęłam szaleć, krzyczeć. Związali mnie pasami i dali zastrzyk. Długo nie mogłam się uspokoić. Waliłam głową o ścianę i krzyczałam. Rozwiązałam się sama, znowu mnie związali i tak ciągle. W końcu usnęłam.
2 czerwca
Nie wolno mi nigdzie wychodzić. Jestem zamknięta na oddziale. Pogorszyło mi się. Siedzę skulona na łóżku i patrzę, nic nie widząc. Nie słyszę, nie mówię. Przestałam jeść. Pani doktor straszy mnie, że będę karmiona sondą. Tylko jeszcze piszę. Dobrze, że oni o tym nie wiedzą. Zabraliby mi i to.
…którzy trzęśli się w bieliźnie w nieopalanych pokojach,
paląc w koszach na śmieci swe pieniądze
i nasłuchując Terroru za ścianą.
A. G.
11 czerwca
Zmuszam się do jedzenia, żeby oni mnie do tego nie zmuszali. Odpowiadam na pytania i mówię, że dobrze się czuję. I żyję sobie na oddziale, wędrując od ściany do ściany, od okna do okna, mijając chore dusze, które chodzą po innej wyznaczonej prostej.
25 czerwca
Nie puszczono mnie do domu na siedemnaste urodziny, żebym nie zapiła, nie zaćpała, nie zniknęła.
A i tak zaćpałam, bo gdy pożegnałam rodzinę, zeszłam do podziemi i tam czekał Filip z zupą. I mogli mi nagwizdać ci wszyscy psychiatrzy, psycholodzy i cały średni personel medyczny. Bo nikt się nie zorientował.
30 czerwca
Nie puszczą mnie na wakacje. Będę tu siedzieć do rozpoczęcia roku szkolnego. Wiem już, do którego liceum pójdę. OK. Może być. Jest mi to obojętne. Dotrwam do matury. I nie będą mi wciskać żadnej choroby. Żadnej schizofrenii nie mam.
7 lipca
Znowu mam wolne wyjścia. Siostra oddziałowa widziała mnie na mieście, jak rozmawiałam z milicją i oglądałam ich motocykl. Poinformowała o tym panią doktor. Powiedziałam jej, że przeprowadzałam kontrolę. Stwierdziła, że chyba jednak jestem chora.
Nie wiem, na jakiej podstawie tak twierdzi, że dziwnie się zachowuję? Zawsze zachowywałam się inaczej. Czegoś tutaj nie rozumiem.
18 lipca
Pogoda wspaniała, a ja wegetuję w psychiatryku. Filip czasem przychodzi, ale jestem tylko bardziej rozdrażniona. Przestałam zupełnie czytać. Łykam prochy, zaćpam i to wszystko. Prawie z nikim nie rozmawiam. Kasia mnie nie odwiedza. Pacjenci się zmieniają, tylko ja tu rezyduję, no i pani Zosia. Ale pani Zosia to stały punkt programu tego oddziału.
27 lipca
Nic się nie zmienia. Nawet do domu nie chce mi się chodzić na przepustki. Nic mi się nie chce. Może się obudzę w nowej szkole. Robią nam jakieś terapie, ćwiczenia, rozmowy. Inni nawet dobrze się bawią. Mnie już nic nie bawi.
2 sierpnia
Zmniejszają mi dawki leków i starają się częściej ze mną rozmawiać. Tylko nie ma o czym. Nic przecież o mnie nie wiedzą. Tak naprawdę to nikomu nie opowiedziałam o sobie. Oni mnie tylko obserwują, mają wyniki testów, i to wszystko. Czyli nic.
15 sierpnia
Dostałam wypis ze szpitala. Nie mam rozpoznania schizofrenii. Ale nadal będą mnie obserwować w tym kierunku. Niech sobie obserwują. Już nie zgłoszę się do Poradni Zdrowia Psychicznego. Koniec z psychiatrami.
W domu czuję się nieswojo. Nie było mnie tu przez pół roku. Uczę się jakby od nowa normalnie żyć. W moim pokoju jest wielka cisza. Nikt nie krzyczy. Robię to, co chcę. Nikt mnie nie kontroluje.
Filip zadzwonił od razu. Powiedział, że mogę zawsze przyjść. Towaru jest dużo. A jak długo on pociągnie? Przecież on stale bierze. Nie wiem. Ale chyba kiedyś przyjdzie taki dzień, że i Filipa po prostu nie będzie.
23 sierpnia
Za tydzień szkolą. Znowu nowa klasa. Może teraz naprawdę coś się zmieni? Chciałabym bardzo.
Byłam na przesłuchaniu na komendzie. Ostrzegają, że teraz tak łatwo nie będzie. Że będą mnie kontrolować. Znowu pobrali mi odciski palców, zrobili nowe zdjęcia. Jestem fotogeniczna z tym numerkiem. Notowana za włóczęgostwo, narkotyki i zbiorowe ćpanie. Nie wiem, skąd wzięli tę zbiorówkę, przecież nigdy mnie nie nakryli.
1 września
To liceum jest bardzo śmieszne. Mieści się w starym budynku przyklasztornym. W mojej klasie same baby. Dyrektor wezwał mnie od razu do siebie i powiedział, że gdy będą ze mną jakieś kłopoty, to mnie wyrzuci. OK. Przyzwyczaiłam się już do tego, że nigdzie mnie nie chcą.
7 września
Dostałam wezwanie z Przychodni Zdrowia Psychicznego. Nie zgłoszę się, niech się wypchają. Ja robię swoje. Naprawdę. I nikt mi nie będzie przeszkadzał.
Uczę się. Naprawdę się uczę. I spokojnie chodzę do szkoły. Baby jak baby. Rozmowy o chłopakach, dyskotekach, modzie. Inny świat. Zwykłe życie nastolatek. A co ja?
10 września
Gdy bardzo chce mi się ćpać, piję alkohol. A nie chcę się w to wpieprzać od razu. Filip ciągle dzwoni. On się chyba we mnie zakochał. Albo jestem już jedyną jego starą znajomą. Bo Alfa wciąż na leczeniu.
1 października
Po lekcjach chodzę do chaty na godzinę, dwie. Stwarzam wszelkie pozory, że wszystko jest już w porządku. Ćpam sporadycznie. Częściej piję. Siedzę nad książkami. I zbieram w szkole same piątki. Jestem najlepszą uczennicą w klasie. Paranoja. Bawi mnie to nawet. Coś zaczęło mnie w tym życiu bawić. Ale jest to humor olewająco – wisielczy. Sama jestem tym przerażona.
11 października
Pokłóciłam się z rodzicami. Zrobiłam wielką awanturę. Byłam trochę nagrzana i szukałam pretekstu do rozładowania się. Przeklęte to wszystko, co we mnie siedzi.
Potem było mi tak głupio. Nie umiem się opanować. Coraz częściej jestem rozdrażniona. Jestem dzieckiem lęku. Jestem dzieckiem śmierci, którą noszę w sobie. Jestem swoją własną samozagładą. Ale jeszcze jestem. Czasami tylko przychodzi taka myśl, żeby sobie pożeglować bez powrotu. Na tamtą stronę tęczy.
A tu szaro i smutno. Mam na lewym przedramieniu wypalone piętno. Piętno śmierci.
20 października
Filip mówi, że mnie nie poznaje. Przychodzę do chaty w szkolnym mundurku, z tarczą na rękawie, śpieszę się do domu. Twierdzi, że zostałam zniewolona. Ja wiem, co robię. Mundurek szkolny to barwy ochronne. Punktualność i dobre stopnie to pewne zabezpieczenie, że mnie nie rozszyfrują. A milicja czuwa. Majkę walę w stopy, bo oni sprawdzają tylko kanały na rękach. Niewiele wie milicja o narkomanii. A o ćpunach jeszcze mniej. Dlatego możemy spokojnie egzystować i umierać.
2 listopada
Odwiedziłam Martę. Dziwna to melina. Ćpun i złodziej znajdzie tu nocleg. Marta żyje z powietrza. I z miłości. A ja u niej czasami gotuję zupę, gdy nie chcę iść do chaty. Marta pomaga wszystkim, tylko o sobie nie myśli. Czasami przychodzi tu milicja, ale jej nie ruszają. Marta nikomu nie przeszkadza. Nawet drzwi do jej domu są zawsze otwarte. Gdy mam pieniądze, zostawiam jej, bo ona czasami głoduje. Chodzi sobie po świecie taka istota ludzka i niczego nie oczekuje od życia. Marta jest o rok starsza ode mnie.