Выбрать главу

4 września

Teraz bada mnie psychiatra. Pyta o choroby, uszkodzenia mózgu. I to ich ciągłe „dlaczego”. Nie wiem dlaczego, już nic nie wiem.

5 września

Tak zwany wyższy personel traktuje nas normalnie, jak zwykłych pacjentów. Lekarz jest w porządku, tak myślę. Mam skalę porównawczą z innymi psychiatrami. Chce wiedzieć wszystko dokładnie. Nie może tylko za bardzo zrozumieć przyczyn. Tego to chyba nikt nie zrozumie. Mówi mi, że się kryję, że nie wyjawiam wszystkiego. Pewnie, że nie. Moje życie to moja sprawa. I nie jestem tutaj na terapii, tylko walczę o wysokość wyroku. Bez sensu to wszystko. Ale co można teraz zrobić? Trzeba im ulec i mówić, i mówić, ciągle mówić o sobie. Tylko tak naprawdę, to co ja o sobie wiem? Też niewiele. Nie miałam czasu, by ze sobą pobyć na trzeźwo i zobaczyć, jaka jestem.

6 września

Tym razem milicja przyjechała do mnie na oddział. Mówią mi o śmierci Alfy. Znów pytają o to samo. Jestem podenerwowana. Rzucam się na jednego z nich. Wołają sanitariusza i przywiązują mnie pasami do łóżka. Pielęgniarka robi mi zastrzyk, zapadam w nicość.

10 września

Trzymali mnie w pasach przez trzy dni, ładowali we mnie fenactil. Byłam obojętna na wszystko. Odwiedził mnie adwokat. Powiedział, że niedługo rozprawa, ale to będzie zależeć od mojego stanu zdrowia. Lekarze mają zadecydować, kiedy będę mogła być na sprawie. Siedzę apatyczna i niewiele do mnie dociera. Jest tutaj bardzo niespokojnie. Ciągle ktoś krzyczy, ciągle kogoś wiążą w pasy i kaftan.

Sanitariusze od razu biją, gdy ktoś jest agresywny.

Koniec człowieczeństwa?

Tutaj nie ma ludzi.

13 września

Z nudów zaczynam rozmawiać z tymi ludźmi. Każdy z nich żyje jakby w innym wymiarze, więc jest tu wiele wymiarów przeżywania świata, mój też. Nie wiem, na ile oni są chorzy, a na ile walczą o to samo, co ja. Tylko że ja nie symuluję. Jestem sobą, bo na nic więcej nie mam już siły. Dostaję jakieś prochy. Może coś mi jest, a może każdemu tu dają? Lepiej przez to śpię i nie męczą mnie tak koszmary.

Z adwokatem mówię o wszystkim, tylko nie o rodzicach. Zbyt bolesny temat. Jeden wielki ból.

Przywożą nowe kobiety. W większości morderczynie. Najczęściej zabijają własne dzieci. Czym ja się od nich różnię? Zabijam dziecko swoich rodziców. Zabijam swoich rodziców. Jest to zbrodnia doskonała, niszczenie ludzkich dusz. Można nam urządzić jeden wielki proces. Wspaniałą pokazówkę, w jaki sposób człowiek niszczy człowieka.

23 września

Minął pierwszy dzień sprawy. Dowieźli mnie klawisze, ale już bez kajdanek. Zeznania, pełno świadków. Nie wiem, skąd się wzięło tylu świadków. Na ławie oskarżonych siedzi nas pięcioro, czterech chłopaków i ja jedna. Alfa już jest poza tym wszystkim. Dzisiaj tylko my zeznawaliśmy. Prawie się wszystko zgadza, więc sprawa chyba nie będzie trwać długo.

24 września

„Świadkowie oskarżenia, świadkowie obrony, proszę wstać, Sąd idzie”.

Rodziców nie ma na sali. To nawet lepiej. Jest trochę lżej. W aktach jest wszystko, cały mój życiorys od czternastego roku życia. Skąd oni to wszystko wiedzą?

25 września

Artykuł 25 paragraf I: „Nie popełnia przestępstwa, kto z powodu niedorozwoju umysłowego, choroby psychicznej lub innego zakłócenia czynności psychicznych nie mógł w chwili czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem”.

Dzisiaj biegli wnieśli do sądu wniosek o zastosowanie wobec mnie tego artykułu. Jeszcze to do mnie nie bardzo dociera. Więc aż tak jestem stuknięta?

26 września

Ogłoszenie wyroku. Jeszcze nie mogę w to uwierzyć. Jestem wolna. Mam iść do domu i czekać na wezwanie na przymusowe leczenie. A więc detencja.

Dwóch chłopaków dostało przymusowe leczenie, ale po nim mają iść siedzieć, a dwóch od razu do więzienia na 2 lata.

Wracam do domu. Rodzice nic nie mówią. Cisza w domu.

27 września

Pierwszy dzień wolności. A raczej nowej udręki i niepewności. I na pewno dalszego ćpania. Nie umiem przebić się przez mur nieporozumienia z rodzicami. Trudno, przegięłam, sama wszystko zniszczyłam. Zabiłam naszą miłość. Utraciłam chyba to, co najważniejsze. Tak że nie mam nic do stracenia. Mogę dalej spokojnie sobie ćpać.

Jestem słynnym człowiekiem, wyszłam ze sprawy bez kiblowania. Na mieście proponuje mi się ćpanie za darmo. Na razie.

Znowu ktoś umarł. Znaleziono ciało w piwnicy z igłą w żyle. Piękna śmierć narkomańska. Danka powiesiła się w Krakowie, tak mówią. Nie miała chyba siły umrzeć naszą śmiercią. Tyle śmierci już było wokół mnie.

Wróciłam do swojego pokoju. Chyba nawet nie będzie mi dane tutaj umrzeć. To byłoby zbyt piękne.

10 października

Opisałam mój więzienny koszmar Annie. Odpisała, że bardzo martwiło ją moje długie milczenie i że teraz, kiedy mam już to wszystko poza sobą, mogę naprawdę zacząć od nowa. A gdy wrócę z leczenia, to w domu wszystko jeszcze może się pomyślnie ułożyć. Nie wiem, skąd w niej tyle optymizmu. Ale nie pójdę na żadne leczenie, do żadnego psychiatryka. Nigdy więcej już nie będę w psychiatryku. Nie wierzę w wyleczenie. Wierzę, że umrę niedługo. Boję się śmierci, ale brakuje mi woli życia. Moje życie to ciągle cierpienie. Nie tylko ze względu na złe doświadczenia. To cierpienie psychiczne. Nie potrafię pomóc sobie. Ale umiem siebie zabić. Nie wiem, co jest trudniejsze, a może prostsze. Gdzieś tu tkwi błąd, jakaś szalona pomyłka w moim istnieniu. Wydaje mi się, że zawadzam na tym świecie.

16 października

Pojechałam do MONARU. Starzy znajomi ćpają, jest dużo nowych ludzi. W Warszawie jest teraz bardzo dużo kompotu, produkuje, kto tylko może. Kotan przyjechał z Anną. Anna przywiozła ze sobą koleżankę, która pisze artykuł o MONARZE.

Kotan zrobił im pokazową psychoterapię. Zabrał się za szesnastki, ale uważam, że mu to nie wyjdzie. Gdy ma się 16 lat, to bardzo chce się jeszcze ćpać i mocno żyć na narkomańskim szlaku. Wtedy się nie wierzy, że można w to tak wejść bez reszty, do końca, do szybkiej śmierci. Ale Kotanowi może się to udać. Wszystko jest możliwe na tym świecie. Kotan oczywiście na początku rzucił swoją psychopatyczną mowę. Posypały się bluzgi, a potem był sobą. Gdy jest sobą, to widać, że mu bardzo zależy na tych ćpunach, na każdym życiu.

Rano, właściwie o świcie, opuściłam MONAR. Tu nie ma dla mnie miejsca. Nie wykorzystałam kiedyś tej szansy.

18 października

Dowiedziałam się, że Sted popełnił samobójstwo w lipcu. On, który twierdził, że się nie da, że trzeba żyć, będzie żyć, dopóki starczy sił. Sted, brakło ci sił? Dlaczego?

Czy naprawdę tak trudno tutaj żyć?

Chyba trzeba wyleczyć się z siebie. Jak tego dokonać, kiedy wierzy się we własne nieistnienie? Moja świadomość jest osnuta narkotyczną mgłą. I tak chodzę codziennie pośród cmentarzyska dusz – do mnie podobnych.

20 października

Marzena pisze, że ostro bierze. Miała zapaść, była jakiś czas w szpitalu. Mieszka w Warszawie sama, zdobyła jakąś chatę. Produkuje, trochę sprzedaje. Prosi, bym do niej przyjechała. Marzenko, poczekaj jeszcze trochę, przyjadę, i to chyba na długo. Hemingway napisał, że człowiek nie jest stworzony do klęski. A przecież i on popełnił samobójstwo. Tylko że był nieuleczalnie chory. Moim rakiem jest morfina.