29 października
Zaczęty się bezsenne noce.
Jestem niczym stary, zasuszony liść, który ładnie wygląda z daleka, a po dotknięciu rozsypuje się w pył.
Wszystko mi się miesza – logika, fizjologia, wyższa matematyka. Coś dzieje się w głowie, boli przy każdym poruszeniu. Czy to skutki ćpania? Jaki sens ciągnąć to wszystko?
Zaczynam wczuwać się w sztukę karate.
2 listopada
Uczę się pokonywać codzienne trudności, uczę się zwykłego życia na co dzień, z zakupami, kolejkami, poruszam się bez lęku w oszalałym tłumie. Chociaż mam wrażenie, że niepotrzebnie się spalam w błahych sprawach.
Trenuję koncentrację uwagi. Nie mogę chodzić taka rozkojarzona, bo zwracam uwagę na zajęciach. Tutaj są sami psycholodzy…
5 listopada
Na treningu jestem słabsza od chłopców, ale bardziej uparta. To nieustanna walka ze sobą, z bólem, na granicy fizycznych możliwości.
Zaczynam akceptować swoją samotność, chociaż jeszcze się jej boję. Wtedy przychodzą mi do głowy niesamowite myśli. Są obsesyjne i wnikają w każdą część mózgu, niczym korniki drążące tunele w spróchniałym drewnie, które wygląda jeszcze zdrowo.
Każda myśl to skojarzenie pełnej strzykawki nasyconej trucizną i zamykam się w objęciach Morfeusza jak porzucone przez podstępnego bożka dziecko.
6 listopada
Usiłuję się nauczyć angielskiego. Jak można mieć takie problemy? Usiłuję się odgrodzić od tamtych myśli niewidzialną ściana. Każde wspomnienie niesie ze sobą ukłucie śmierci. Jakim ja będę psychologiem?
7 listopada
Iwona pyta, czy wstępuję do Niezależnych. To nie chodzi o strach, bo go nie odczuwam. Mam swoje pojęcie wolności. Przynależność do jakiejkolwiek organizacji zabiera cząstkę mojego ja.
Czy mama wybaczy mi kiedykolwiek?
14 listopada
Po intensywniejszym treningu dławię się, brakuje mi oddechu. Boję się pójść do lekarza. Nie mogę teraz tego utracić. Pokochałam to. To jest jak śpiew niebiański. Tam, w Dojo jestem w harmonii z sobą.
15 listopada
W Częstochowie stan gotowości strajkowej. Jeszcze nie potrafię wejść w to. Jakbym musiała wypłynąć bez ochrony na ocean.
Uczę się, rozmawiam z ludźmi, uśmiecham się do nich nieobecna, poruszam się w tym czasie i tej przestrzeni… i nagle spada na mnie siła, która przeciwstawia się ekstazie życia, łapie za gardło i ciągnie w otchłań ciemności z igłą ociekającą krwią i widzę to przed sobą, i nie widzę życia wokół siebie.
19 listopada
Jestem w zupełnej rozsypce. Iwona pyta, ja nie odpowiadam. Wykłady z logiki są bardzo logiczne. Wszystko jest psychologiczne i naukowe.
Mama bardzo lubi moje telefony w ciągu tygodnia. Są jak tlen w mieście zatrutym smogiem.
Usiłowałam wytłumaczyć Justynie, dlaczego mam depresję, ale to jest metafizyka.
20 listopada
Ludzie wyczuwają gwałtowne zmiany we mnie i nie rozumieją, nie są w stanie pojąć, jaką walkę toczę ze sobą nieustannie, w każdej chwili słabości, kiedy nie mogę krzyczeć, tylko przywieram do ściany, bo zdaje mi się, że zaraz wszystko runie jak zamek z piasku nad brzegiem morza.
Poszłam z Justyną na wódkę.
23 listopada
Kiedy ogarnia mnie rozpacz, mam ochotę rzucić to wszystko, wyjść, pobiec przed siebie, donikąd.
Czas na przetrwanie wydaje mi się stracony, gdy nie cieszę się chwilami trzeźwości i byciem wśród ludzi.
Samotność jest wszechogarniająca. Niczym Kosmos, w którym jednak nie ma idealnej próżni
26 listopada
Muszę trenować karate bez względu na stan zdrowia i konsekwencje. Jest to namacalna podpora, która utrzymuje mnie na powierzchni.
27 listopada
Zmieniam się, czuję to z każdym głębszym oddechem, wtłacza się we mnie inna świadomość siebie i świata. Czuję się wyobcowana.
Nie wyskoczę z dziesiątego piętra, mam lęk wysokości.
Czy potrafię siebie polubić?
2 grudnia
Umarła moja babcia. Kochała mnie najpiękniejszą, bezinteresowną miłością. Rozumiała tak wiele, niczego nie mówiąc. Zdążyłyśmy, babciu. Wiedziałaś, że zapragnę żyć.
5 grudnia
Iwona nie wytrzymuje moich zmian nastroju. Jestem tego świadoma. Znowu żyję jakby w oddaleniu od Boga. Iwona była łącznikiem, ale zbyt wiele chciała od razu ode mnie. Muszę Boga w sobie oswajać tak ostrożnie, jak moje nowe życie.
8 grudnia
Justynie udaje się znosić moją drażliwość. Dzięki jej za to. Śnię narkotyki i budzę się zlana zimnym potem z ulgą, że to tylko mara, i z tęsknotą, że to tylko sen.
11 grudnia
Jak trudno powracać z nierealnego świata do teorii, liczb. Im bliższa jestem rzeczywistości, tym częściej uciekam. Prowadzę jakąś grę na granicy życia i śmierci. Przypomina to skazańca, który z pętlą na szyi czeka pomiędzy zapadniami.
15 grudnia
Zaliczam kolokwia, zaliczam życie. Odkrywam siebie na treningach. Czuję, jak coś we mnie puszcza. Chłopcy zaczynają się przyzwyczajać do walk z dziewczyną.
Kiedy nie chce nam się uczyć, przemeblowujemy z Justyną pokój. Robimy to średnio raz w tygodniu.
21 grudnia
Marzena powraca do mnie w snach.
Nieustannie kręcę się wokół śmierci jak bąk nakręcony dla rozbawienia dziecka. Zdaje mi się, że jestem cieniem, przenikam ulice miasta; wzbudzam niepokój, poczucie bezradności i westchnienie ulgi, kiedy odchodzę.
Kiedy własne JA staje się nie do wytrzymania, kiedy rozrasta się jakaś bestia od środka i chce je zniszczyć, wtedy można upić się ze śmiercią, pójść na trening, przemilczeć, napisać wiersz lub podnieść się raz jeszcze.
24 grudnia
Wigilia. Jest inaczej. Babciu, czuwaj nade mną. Tak, jak zawsze.
25 grudnia
Jak daleko odeszłam od mojej rodziny, od świata, od siebie. Trzeba nauczyć się radować sprawami oczywistymi.
28 grudnia
Napisałam pracę seminaryjną o samoświadomości. To, co na papierze, nie jest jeszcze we mnie.
Rodzina pyta, po co studiuję psychologię, bo u nas nie ma z tego chleba.
Ja tylko walczę o siebie.
Ja tylko umierać nie chcę.
Ja tylko pokochać pragnę.
31 grudnia
Rachunek sumienia:
Wyrwana z żelaznych szponów śmierci przez kilku szalonych lekarzy dostałam się na studia.
Mam siódme kyu w karate – do kyokushinkai.
Mam wszystkie odmiany depresji.
Budzę się i zasypiam z nowym pomysłem samobójstwa.
Jak wielka jest siła życia.
Jak wielka jest siła śmierci.
Tak potężne jest pragnienie narkotyku.
Kto zwycięży?
Mam szczęśliwych rodziców.
I mam psa, który kocha mnie całym małym serduszkiem.
1 stycznia 1981 roku
Spędzam czas ze sobą, uczę się siebie, swojej twarzy w lustrze, swego uśmiechu. Potrafię się uśmiechać. W oczach nadal jest pełno lęku. Oswajam moją rozpacz. Godzę się z samotnością.
Dotykam ścian pokoju, by mnie nie przywaliły.
Pierwszy Sylwester na trzeźwo.