26 września
Jestem roztrzęsiona smakiem narkotyku. Ile mnie będzie kosztowało ponowne wyciszenie się, uratowanie siebie? By nie płakać nad sobą, nie rozczulać się, nie rozdzierać jak przegniła szmata, tylko stanąć przed lustrem codziennie i twardo na siebie spojrzeć.
30 września
Powróciłam na uczelnię i cieszę się z każdego drobiazgu. Nadal mieszkam z Justyną i tak jest dobrze. Nawet nie wie, że mogła mnie już nigdy nie zobaczyć, i nie powiem jej tego, bo ta tajemnica należy do Przeszłości…
2 października
Odnowiłam w sobie wieczną tęsknotę i ponownie nie potrafię poruszać się po mieście bez lęku. Nocne zmagania z obłędem. Dlaczego wszystko nasila się z narastaniem zmroku? Wyolbrzymia, zmienia kształt? Iluzje, zwielokrotnienie wyobraźni, potęgowanie lęku. Boję się swego cienia.
6 października
Dużo zajęć w tym roku, ale tak lepiej, bo nie zostanę zniewolona przez czas.
Jestem chora, wiem o tym. Ale mogę wyciszyć objawy. Mogę tego dokonać. Będzie to praca Tytana, lecz czy inną wykonuję na treningach, zmuszając serce do pracy w takim tempie i z takim obciążeniem?
8 października
Niech mi się nie zdaje, że studentka trzeciego roku psychologii to jest już coś. Mogłam to przekreślić jednym strzałem w jedne wakacje.
Znowu zdradziłam siebie. Znowu nikt nie zna tej tajemnicy.
12 października
Zrobiliśmy sobie powitalne przyjęcie, biało – czerwone szampany i hymn odśpiewany pod prysznicem. Zaczynam rozumieć, na czym polega wycie w akademiku. Rano nie wstałam na angielski. Justyna również.
15 października
Codzienne wędrowanie, dreptanie z zajęć na zajęcia. Przemykam się, jak ktoś poszukiwany listami gończymi. Mam uczucie, że znowu piszę tylko krótki scenariusz do jednoaktówki i koniec nastąpi szybko.
Uśmiecham się jednak częściej do ludzi, by nie zauważyli, że prześladuje mnie przeszłe lato i nie mam nic do opowiadania – jak było tu i ówdzie, i z kim, i po co.
Niekiedy w nocy krzykiem budzę wystraszoną Justynę.
19 października
Zaczęły się wykłady z psychiatrii. Przenoszę jakieś perfidne uczucia. Tamto jeszcze jest we mnie, nie przykryte zdrowymi myślami.
Każdy weekend spędzam w domu. Jest to ryzykowne, ale wyciszam się z moim Małym Przyjacielem, kiedy nad rzeką polujemy na zające. Po trzech susach jesteśmy wykiwani.
27 października
Przychodzi taki czas w życiu, kiedy niczego nie można być pewnym. To, co się wiedziało wcześniej, wydaje się błędne lub niezrozumiałe. To wszystko wali się, całe moje jestestwo, bycie, kruszy się, rozpada i nie można pozbierać kawałków. Następnego dnia trzeba wstać z łóżka jako względna całość i funkcjonować, by nie odwieziono do psychiatryka.
28 października
Oczyszczam się od nowa, uwalniam z niewoli. Czy jest możliwe zapomnienie o tej tęsknocie?
Sama wychodzę na zajęcia i sama powracam. Jesteśmy z Justyną w różnych grupach. Przyzwyczaiłam się do samotnego wędrowania po miastach bez trzymania za rękę jakiejś bliskiej osoby (czytaj: zwariowanego faceta, który wyzna mi miłość z zaskoczenia).
1 listopada
Rodzinne spotkanie przy grobach. Mój pies także nie ma poczucia bezpieczeństwa w grupie ludzi.
Anna pisze, że niszczą mnie przeciwieństwa.
Nie byłam na grobie Marzeny, to sen, który się sprawdzał. Zapaliłam dla niej świeczkę na nieznanym grobie. Mój jeszcze się oddalił, widocznie tam nie zapisano końca tego losu.
3 listopada
Wróciłam na treningi.
Oj, Sted, czy dane mi będzie ujrzeć całą jaskrawość, którą ty ujrzałeś? I dokąd to cię zaprowadziło?
Mamy z Cezarem nasze Wzgórze Nadziei i zawsze tam wypowiadam swoje marzenia. Może kiedyś to wszystko opiszę, kiedy już będę mogła spojrzeć na siebie bez lęku.
Nie, wtedy, kiedy pokocham.
6 listopada
Budzą się we mnie nowe tęsknoty, już czas. Czym zastąpię pragnienie narkotyku?
Réné Char: Trzeba umieścić się na zewnątrz siebie, na granicy łez i w orbicie głodowych klęsk, jeżeli oczekujemy jakiejś rzeczy niezwykłej, dokonującej się tylko w nas.
Oczekuję spełnienia tego życia, które nieustannie wyrywa się śmierci, zamiast swobodniej łapać oddech.
9 listopada
Dlaczego nadal rozmawiam tylko ze sobą lub z Małym Księciem, lub z Cezarem, lub z Nieistniejącym?
Coś niedobrego dzieje się z moim mózgiem. Słyszę głosy? Widzę upiory? Ciało rozrasta się do monstrualnych rozmiarów? Wydaje mi się, że w długą noc leżę obok siebie, niczym z siostrą syjamską zrośnięta dłońmi lub stopami i dławię się, bo jak udźwignąć aż dwie, kiedy jedna rozszczepia się na tysiące światów…
I te pełzające stwory wzdłuż łóżka. Nie chcę nic mówić, ale nie przypominają chomików z dzieciństwa.
13 listopada
Choruję i wypoczywam w domu. Trzeba zatrzymać się nad sobą, pochylić, by nie dać się sobie.
Myśl o narkotyku wypełnia mnie niczym wysychające jezioro, wypalone podczas suszy, lecz z pierwszym deszczem przemieniające się w głęboką toń, niebezpieczną nawet dla dobrego pływaka. Wbijam w dłonie paznokcie, lecz fizyczny ból nie daje ukojenia. I muszę krążyć z tą bańką w sobie jak z niebezpiecznym ładunkiem wybuchowym.
18 listopada
Wymykają mi się ważne sprawy w kontaktach z ludźmi. Znowu musimy uczyć się czegoś, co nie przypomina psychologii, i wielu innych bezsensów. I nadal traktują nas jak potencjalnych przestępców.
Wszystkie duże i małe przedmioty wydłużają się w kształt ampułki, strzykawki i igły. Nagle świat okazał się walcem z przyssawkami.
Czasem jednak wierzę w to, co robię.
20 listopada
Odwiedziła mnie w Katowicach Anna. Rozmawiałyśmy cały dzień w akademiku. Głównym problemem jest lęk przed ludźmi, co w moim przypadku – psychologa – jest kolejnym absurdem, lecz mam jeszcze trochę czasu, by coś w sobie zmienić. Jak zaufać ludziom?
23 listopada
Przyszedł czas melancholii. Ona nigdy nie zawiedzie, przybywa w porę jak wiemy przyjaciel i trwa, zniewala duszę, szczerzy zęby, wbija okrutnymi podszeptami w myśli obrzydzenie do życia i do siebie.
Nie docierają do mnie śmierci, które nie powinny zaistnieć. Nie przyjmuję do wiadomości kolejnych zgonów ludzi z dawnego orbitowania wokół planety Narkomana.
Znaleziono cię z igłą w tętnicy szyjnej, najbardziej błogosławionej w tej śmierci; znaleziono cię w piwnicy, w zamarzniętej kałuży z błotem na twarzy. Finis coronat opus. A byłeś takim ładnym chłopcem, zanim stoczył cię heroinowy rak.
29 listopada
Justyna chyba będzie wychodzić za mąż. Ma dwadzieścia jeden lat. Zawsze mnie zadziwiał ten przeskok w dorosłe życie. Może dlatego, że tak niewiele o tym wiem. Skąd mam wiedzieć?
A jednak spokojniejsze są moje kontakty z ludźmi. Chyba jestem z nimi bliżej związana, czego nie było wcześniej. Czuję to jakimi nowym zmysłem.