Rozklejam się jak zużyty kapeć. To lektura dzienników tak mnie rozłożyła, powróciły tamte lata. Widzę siebie, małą zaszczutą przez własny lęk i zniewoloną trucizną dziewczynkę. To niepojęte, ile można znieść, przetrzymać, przeżyć. Chyba za wcześnie się do tego zabrałam, ale nie chcę się wycofać. Czuję, że jest mi to potrzebne, by przetrwać obecny czas.
Rozmawiałam z Anną przez telefon, zadręczam ją sobą. Pytamy siebie, czy mamy szansę na miłość? Czy będę całością, czy tylko starym, poobijanym garnkiem, który nieustannie się kruszy pomimo doskonałego kleju?
Pojechałam do Warszawy i porozmawiałam z Anną. Zakończyłam nasze rozmowy, bojąc się ich jak podstępnego ognia, który może we mnie rozpalić nieznane emocje, do czego nie jestem zupełnie przygotowana. Anna pyta, co zrobię jutro, za tydzień, za rok. Nie wiem. Jestem skończoną idiotką. Anno.
25 sierpnia
Mam myśli samobójcze, czyli wszystko w normie, Baśka.
Anna pytała, czy mogę wrócić do ćpania. Do tej śmierci nie mogę powrócić. Nigdy w ten sposób nie odejdę, ma to dla mnie znaczenie. Wtedy naprawdę lepiej na tory, pod koła. Każda śmierć jest lepsza od tej jednej. Ta byłaby nie do zniesienia.
26 sierpnia
Basiu, weź się za mordę. Tak nie można. Wiem, że tak nie można. Pisz dalej swoją książkę.
Anno, siedem lat jesteś przy mnie, nie zostawiaj mnie.
27 sierpnia
Piszę, cały czas piszę, nocami i dniami. Teraz mogę powrócić do tamtych lat. Mam w sobie inną dojrzałość. Jakby nieznany owoc otworzył się we mnie i wyrzucił nasiona.
Anno, w końcu coś mi się musi udać.
29 sierpnia
Skończyłam Pamiętnik. To niepojęte. I ja umierałam w tamtym dniu, kiedy poszłam na złoty strzał. Dlaczego tak? Umarłam tamtego dnia bez względu na wyniki akcji reanimacyjnej. Coś się we mnie stało, jestem inna niż wczoraj. Znów inna. Muszę zacząć żyć na własny rachunek, bez zewnętrznej kontroli. Dlaczego tak boli codzienność, istnienie, przemijanie? Samotność nie musi oznaczać pustki.
30 sierpnia
Byłam w KAW-ie w Katowicach. Przyjęli książkę do czytania. Sekretarz redakcji spytał zaskoczony, czy chcę to wydać pod własnym nazwiskiem.
Jedynie nazwisko pozostało nie zmienione przez lata, kiedy nie wiedziałam, kim jestem. I imię szeptane tysiące razy, kiedy odchodzić miałam i wołałam siebie, by się powstrzymać przed zagładą.
Nie mogę się tego pozbyć. Nie powinnam wyrzec się siebie do końca.
1 września
Chcę żyć inaczej, bardziej twórczo, nie tylko przez pisanie, ale także przez nieustanne odkrywanie siebie.
Czekam na odpowiedź z wydawnictwa, a czas podstępnie mógł się dla mnie zakończyć. Byłam dzisiaj zbyt blisko mojej śmierci – zanikanie krążenia, lodowaty pot na czole. Chłodny jej oddech utulał mnie. Nie potrafiłam wezwać pogotowia, nie umiałam powiedzieć – ratujcie mnie. Dlaczego tak?
3 września
Czuję się coraz wolniejsza od ćpania. Zanika to we mnie jak objawy bolesnej choroby, coraz słabsze, mniej dokuczliwe, chociaż jeszcze niebezpieczne.
Byłam na ślubie Justyny. Jest szczęśliwa. Panna młoda i wieczna przysięga. Co ona oznacza dla każdego człowieka? „I nie opuszczę cię aż do śmierci.” A tak wiele osób opuszcza współmałżonka w chorobie. Kolejna fikcja.
Pisać, pisać muszę, jeśli się da, to codziennie. Może mniej utracę z tego świata…
Tak żyć, by przeżyć naprawdę każdy dzień, każdą chwilę, przeżyć to wszystko w sobie, a nie obok siebie.
6 września
Będą wydawać Pamiętnik narkomanki.
Byłam na kontroli w klinice. Nie mam żadnej szansy na powrót do trenowania karate. Wybór należy do mnie. Jak każdy wybór.
Piszę coś nowego, ale na to potrzebuję czasu. Czuję jeszcze swoją niezrozumiałość. Zatapiam się w pisaniu niczym stwór w głębokich wodach oceanu. Ciemno tam jeszcze, lecz może trafię na światło.
16 września
Zrozumiałam, że musiałam to wszystko przejść, by żyć tak, jak teraz żyję. Zrozumiałam to dzisiaj rano, po cudownym przebudzeniu w słonecznej plamie. Oświetliło moją duszę, przyszło do mnie jak dar i poczułam radość istnienia. Warto dla takiej jednej chwili przetrzymać siebie w cierpieniu.
19 września
Nie wezmę narkotyku, chociaż czuję w sobie narastanie tego pragnienia, jak za pożywieniem lub powietrzem.
Nie, nie wiem tego. Tego nikt nie wie do końca. Ale dowiem się przed własną śmiercią i wtedy opowiem ci, Basiu, historię pewnej narkomanki, która zwyciężyła.
26 września
Koniec wakacji. Te wygrałam, nie dałam się swemu opętaniu. Boli mnie każda myśl o karate. Czasie, ulecz mnie, daj mi nowy czas, daj mi wiarę. Wiara jest jedna.
3 października
Przyjechaliśmy do Lublińca na praktykę psychiatryczną. Mieszkamy w lesie, w kempingach. Las jest bajecznie kolorowy, złocisto – czerwono – rudy. A tam dalej mury szpitala. Ostatni raz byłam tutaj osiem lat temu. Zmieniło się trochę, postawiono nowe budynki, lecz nie zmieniła się mentalność ludzi. Miasteczko, jak zawieszony pomiędzy galaktykami twór, niezmiennie trwa w swoich przyzwyczajeniach i prawach. Jest poza czasem, dobrym i złym, nawet Bóg rzadko tutaj zagląda… ma zbyt dużą konkurencję w schizofrenicznych wizjach.
4 października
Nasza grupa jest na szóstce męskiej. Większość pacjentów to schizofrenicy, teraz z defektem są niczym wygasłe wulkany, lecz może się zdarzyć, że ponownie zaleją lawą otoczenie. Karmieni przez dziesięciolecia tonami leków mają w sobie ukrytą siłę, której nie sposób rozpoznać, zmierzyć, osaczyć.
Staram się mocniej stąpać po realnym świecie, by tutejszy mnie nie przywalił. Wyczuwam w nich dążenie do zerwania niewidzialnej klamry, spinającej ich wewnętrzny świat, która zabrania im otwarcia się na zewnątrz.
5 października
Mamy wczuwać się w ich przytłumiony świat. Są z nami bez szans. My ze swoją świadomością, a oni spacyfikowani biologicznym pancerzem.
Mój pierwszy schizofrenik. dwadzieścia trzy lata, opowiada o swoim urojonym świecie. Słucham go innymi falami, jakby we mnie otwierały się nowe możliwości przeżywania świata. I uśmiecham się do siebie. Wieczorem chodzimy do klubu.
Mieszkańcy tego ośrodka, głównie aktyw organizacji młodzieżowych, zdrowo popijają i awanturują się. Świat po alkoholu jest pełen agresji.
Mury szpitalne dławią mnie. Tamto wspomnienie jest bardzo silne, zniewalające. Wzdrygam się na przejawy wszelkiej przemocy personelu wobec pacjentów.
Czy wystarczy pokochać jednego człowieka, by zapełnić poczucie pustki i osamotnienia, pozbyć się niepokoju, lęku? Czy wtedy można przetrzymać siebie? Czy wystarczy tylko miłość?
Wieczorem spotykamy się z naszym opiekunem i rozmawiamy o naszych odczuciach. Zapytałam o granice ingerencji psychologa w życie człowieka, nawet chorego psychicznie.
6 października
Do pracy na psychiatrii potrzeba LUDZI, i to o różnych specjalnościach. Wtedy chorzy wychodzą, wyczołgują się ze swego świata, niewidzialnymi kanałami i usiłują zaistnieć bez przemocy, decydują sami o sobie.
Heniek, mój schizofrenik, przywiązał się do mnie. Dużo razem przebywamy. Oswoiłam go, a niedługo będę musiała odejść.