Będąc z ludźmi, czuję, jak błyski wspomnień ranią mnie, lecz szybko się opanowuję i udaję, że wszystko jest w porządku.
7 października
Niedziele spędzam w domu, nie potrafiłabym tam pozostać.
Zadzwoniłam do wydawnictwa, książkę będzie recenzował Kotański.
Układ sił w naturze zaskakuje. Stany ekstazy i totalnego dołowania muszą się równoważyć. Ale mogłabym żyć o kilka tonów niżej, spokojniej, bez tej szarpaniny, która zabiera część sił i uniemożliwia lepsze poznanie siebie i innych.
10 października
Henio niekiedy bywa nieobecny. Nie chce mówić o swojej rodzinie. Szuka mnie, gdy rozmawiam z innym pacjentem, przystaje blisko, przysłuchuje się rozmowie. Stwierdził, że potrafię odnaleźć łącza schizofrenii i będę dobrym psychologiem. O Heniu, a może ja zawsze byłam na tych połączeniach?
12 października
Henio narysował mi swój dom, szary i pusty. Za dwa dni kończymy praktykę. Zostaną w swoim czasie, w swojej wegetacji, z dziwnym personelem, który często nadaje się jedynie do nadzoru policyjnego i nic więcej.
Poszliśmy w nocy na spacer do lasu. Otaczała nas kosmiczna cisza z Wielkim Wozem na niebie i połączyła nas w szczególny sposób wspólna przygoda na psychiatrycznych ścieżkach.
14 października
Moja dusza pozostała na tamtym brzegu. Nie dało się tego ukryć. Żegnaj Heniu.
17 października
Zaistniałam na psychiatrii w miarę spokojnie, bez uprzedzeń, skoncentrowana na pacjentach i na ludziach z roku, z którymi zaczęłam zupełnie inaczej rozmawiać.
Ile energii musiałam zużyć na codzienne „kołowanie” towaru? To praca Tytana, nieustanna myślowa, skąd wziąć na następną działkę, jak zdobyć forsę, jak uniknąć wpadki. W tym samym czasie można by dokonać kilku odkryć naukowych, wybudować dom lub uratować wiele istnień. Niepojęta jest siła nałogu.
Czuję, że zaistniałam w pisaniu, jedni może nazwą to talentem, inni twórczością lub grafomaństwem. To ja się budzę. Ja, wędrowiec obcych miast, nowych cieni, bicia serca urojonym rytmem.
20 października
Piszę pracę magisterską u Docenta. O schizofrenii. Mam nadzieję, że będzie teraz mniej pił.
Zmieniłyśmy akademik, mieszkamy na Tysiącleciu i jeździmy na wydział inną trasą. Trzeba rano przechodzić przez „park zboczeńców”. Stoją z obnażonymi penisami, pełni radosnego podniecenia w spoconych dłoniach z lubością się onanizują. Przemykamy szybko, by żaden nas nie zaczepił, ale na szczęście zadowala ich jedynie nasza obecność. Samczy popęd bywa niekiedy przerażający.
25 października
Choroby nie da się oszukać i śmierci także. To trwa godzinami przy zachowaniu całej świadomości. Napad duszności zaczął się w nocy i na niczym innym nie potrafiłam się skoncentrować, jak tylko na myśli, kiedy będę mogła przez chwilę złapać oddech. Żaden lek nie skutkuje. Wtedy krzyk nieznanego zwierzęcia budzi się we mnie nocami. Czym jest jego wołanie w moim Królestwie Cieni?
Tylko śmiercią, niczym więcej.
28 października
Będę pisała o syntonii u schizofreników. Czuję ten temat Przypominam sobie wiele sytuacji z psychiatryka. Ci ludzie są zupełnie inni, niż widzi ich psychologia. Jest to nowy rodzaj ontologii i metafizyki.
Anno, chyba nie jestem taka zła, tylko wszystko mi się pogmatwało. Rano jestem pewna, że wytrwam, wieczorem coś się we mnie łamie. Cykl dnia i nocy, spokoju i niepokoju, narodzin i umierania.
Zdarza się, że dopada mnie tamten czas. Wirus narkomanii zdaje się być tylko uśpiony i żaden lek nie jest w stanie go zniszczyć. Wiem, że to niemożliwe, ale już mnie nie pokona. Wydzielam przeciwciała, które są skuteczną obroną. To miłość, umiłowanie życia. Jest bezbronny wobec takiej tarczy.
3 listopada
Treningi karate odbywają się teraz na naszym wydziale. Omijam salę gimnastyczną. Utraciłam moją pasję, musiałam ją utracić, ale mam wiarę, która oddala mnie od śmierci.
Czuję, że jestem w stanie depresji niebezpiecznej, bo potajemnej, cichej i mocniej uderzającej od wewnątrz. Zdaje mi się, że jestem sobą, należę do siebie, ale moja całość nie zadowala mnie. Nie można być niczyim, nawet dzikie zwierzę należy do stada, lasu lub swego przeznaczenia.
8 listopada
Cezar choruje, jest to dość poważne. Chciałam rozładować nareszcie napięcie i rąbałam drzewo. Moje serce nie chce żadnego wysiłku. To tylko kolejne szaleństwo, prawie samobójstwo.
Widziałam tak wielu owładniętych własnym umieraniem, żebrzących o następną dawkę, wbijających się w ściany na głodzie, cuchnących dziwnym smrodem potu, handlujących ciałem i duszą. Widziałam tak wielu, a mimo to ogarnia mnie rozpacz nad każdym odchodzącym młodym życiem.
13 listopada
Pozostało mi pisanie.
Mam mniej zajęć na uczelni, częściej jestem w domu. To chyba znów zapalenie płuc, coś trzeba z tym zrobić, żyć trzeba, być trzeba. Tylko dlaczego, dlaczego to wszystko „trzeba”?
Narkomania przypomina schizofrenię. Następuje autyzm, wyobcowanie, owładnięcie jedną myślą, stereotypowe zachowanie. Są remisje i nawroty do stanów psychodegradacji, zniszczenie uczuciowości wyższej. Są okresy względnej syntonii. Samobójstwo rozciągnięte na nieznany czas. Leczenie głodu psychicznego bez efektów.
15 listopada
Choruję i piszę. Cezar chrapie obok w poczuciu całkowitego bezpieczeństwa istnienia.
Dlaczego jedni od razu się uzależniają, a inni nie? To podobnie jak z chorobami. Jesteśmy nosicielami różnych chorób, a w sprzyjających warunkach one się w nas rozwijają. Wystarczy bodziec – element spustowy. Wystarczy jeden zastrzyk na początek, by powstała reakcja łańcuchowa, którą wywołuję wirus wszczepiony w zbyt dużej dawce – pobudza neurotransmitery.
18 listopada
Wątpliwości, wątpliwości… Czym jest moje pisanie? Co to za siła, która mnie do niego pcha?
Przeżyłam tę noc. Serce jest coraz słabsze, przeciążone tysiącem pragnień i nowych idei, nie nadąża za chorobami i bezsennością. Kiedy ponownie łapię oddech, coś się we mnie zmienia, jakbym dostawała od Boga nowe terminy na życie.
Nikt mnie nie odwiedza, nikt do mnie nie dzwoni. Ludzie się przyzwyczaili do mojej samotności, której nie są w stanie pojąć.
Basiu, wyjdź z tego łóżka i maszeruj w życie, już czas.
21 listopada
Niestety, nadal choruję. Kaszel męczy godzinami, długie noce w poetyckim uniesieniu i kpinie z umierania. I modlitwa o świeży poranek.
22 listopada
Zasypało świat czystym śniegiem, puszystym i lekkim. Cezara tropi na nim ślady. Musze podnieść się po chorobie.
NIE POTRAFIĘ BYĆ ZŁA. Po prostu nie da się inaczej.
28 listopada
Pojechaliśmy całym rokiem do Warszawy na zajęcia. Mamy wykłady z bioenergetyki, muzykoterapii, gestami. Wieczorami chodzimy do kin, teatrów, a nocami dyskutujemy o psychologii, seksie, człowieku, innym życiu.
Przyglądam się warszawskiej ulicy. Nowe krucjaty nieletnich ćpunów zabijają się w imię prawa do samozagłady. To klejarze. Jak trzeba nienawidzić, by uczynić z siebie zdziecinniałego idiotę, szaleńca, który nie może odpowiadać za siebie. Pracują na zespół psychoorganiczny – całkowite otępienie pełnoletności, przypominają bezwolnych eunuchów, niezdolnych do żadnej świadomej myśli. Mózg staje się jak pole spalonej trawy.