Выбрать главу

1 lipca

Zaczęłam praktykę w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Ligocie, na neurologii. Musiałam opowiedzieć życiorys mojej szefowej i stwierdziła, że boję się naruszenia obrazu własnej osoby, mam frustracje z powodu zaniżonej samooceny, zbyt duży poziom lęku, napięcia i niepokoju. Diagnoza błyskawiczna i trafna.

Mieszkam w akademiku na Tysiącleciu na „waleta” w pokoju koleżanki.

3 lipca

Badam młodą dziewczynę z padaczką, mam szansę nauczyć się diagnozy neuropsychicznej. Odstawiłam wszystkie leki i zniżkuję. Wieczór. Nie wiem, co jeszcze się dzisiaj wydarzy. Mieszkam na dziesiątym piętrze.

6 lipca

Testuję pacjenta za pacjentem. Jest to wyczerpujące dla obu stron, a nawet psycholog jest bardziej zmęczony.

Dzisiaj moja szefowa opowiedziała mi swój życiorys. Bez diagnozy z mojej strony.

10 lipca

Zastanawiam się nad sensem badań organicznych. Zastanawiam się nad sensem bycia psychologiem, formą pomocy ludziom, bycia z nimi.

12 lipca

To jednak jedenaste piętro, a nie dziesiąte. Za oknem widać widmo białej damy. Zagląda do pokoju i zasłania światło. Wszystko przemija jak wiatry z różnych stron świata.

Błąkam się po mieście bez jednej dobrej myśli w sobie, bez uśmiechu do przelatujących ptaków, bez ciepła w dłoniach.

Dzisiaj zbadałam trzech pacjentów. Moja szefowa pojechała na tydzień nad morze.

Dzisiaj przestałam się bać śmierci.

14 lipca

To dla nich stanę się niezagojoną raną, wiecznym bólem, otchłanią bez końca.

Jestem martwa.

19 lipca

Przygotowałam śmiertelną dawkę leku.

10 lipca

Śmierć także mi nie wychodzi.

26 lipca

Podnoszę się codziennie z łóżka na jedenastym piętrze, z fotela na piątym piętrze kliniki, na ulicy podnoszę głowę i dostrzegam w tłumie pojedynczych ludzi.

28 lipca

Kończę staż w Klinice, wracam do domu i zaistnieję inaczej.

Poczułam się zagrożona w moim Królestwie. Czytam wielkich romantyków. Może to jest na teraz jakieś wyjście.

Tak słonecznie dzisiaj, przecież to lato. Kwitną moje herbaciane róże.

5 sierpnia

Moje życie – jedno wielkie, niedokończone samobójstwo. Pisanie jest szaleństwem, ale nie jest obroną przed obłędem. Najtrudniejsze słowo – przepraszam. Nie wszystko jest poezją – umieranie nią nie jest.

7 sierpnia

Czuję się jak ptak przebity w locie – spadam, a siły ciążenia działają w przeciwnym kierunku.

Jestem zmęczona, po prostu zmęczona wszystkim. Za dużo było tego i zdaje mi się, że minęło już osiemdziesiąt lat, a może sto, gdy zaczęłam wchodzić w życie. Wydaje mi się, że byłam szczęśliwym małym dzieckiem. Dlaczego później tak się wszystko potoczyło?

Byłam u psychiatry, on mnie nie rozumie, ja nie rozumiem siebie. My nie rozumiemy, dlaczego jedno drugiego nie rozumie. Kim jestem po lekach? Kim jestem bez leków?

15 sierpnia

Wyjechałam za miasto. Czułam, że mogę zawędrować pod Szczyt i wtedy pogrążę się, zaćpam i nic więcej nie będę mogła uczynić dla siebie.

16 sierpnia

Samotność jest zniewalająca, zabija miłość, zabija osobowość. Te wakacje są koszmarne. Doprawdy nie wiem, dlaczego nie wyjechałam gdzieś nad morze, na jeziora, łąki.

Co noc śni mi się wielka strzykawka, która goni mnie po ulicach Częstochowy i nabija na igłę jak serdelek, a krew spływa do ścieku. I czuję zapach opium w moim pokoju.

Daj mi chociaż kawałek dłoni, jeżeli mi całej nie możesz dać. Spróbuj, może ci się uda. Nie uciekaj.

Daj mi cień szansy.

Poświatę cienia.

Poświatę siebie.

Kawałek siebie.

21 sierpnia

Ból istnienia jest do wytrzymania. Nie do wytrzymania jest ból nieistnienia.

24 sierpnia

Psychiatra boi się skierować mnie do szpitala. Ma rację, to koniec mojej psychologicznej „kariery”.

1. Wziąć leki.

2. Oddać książki.

3. Pozbyć się rzeczy zbędnych.

4. Napisać nowe wiersze.

31 sierpnia

Uczyniłam to, by nie uczynić tamtego. Więcej grzechów nie pamiętam.

1 września

Jestem w klinice w Katowicach. Nie uciekam, nie krzyczę, pozwalam podłączyć sobie wszystko. Trzeba przetrzymać w półśnie to dziwne stworzenie w danej materii, półświadome, uśmiechnięte do innych chorych. Mózg gna jak tabun oszalałych, dzikich koni, ucieka przed ponownym uwięzieniem.

2 września

Zdradziłam lekarzowi tajemnicę – nie istnieję i jestem lękiem. Nie wie, jak mnie traktować? Jak psychologa czy świra…

Przyglądam się dziewczynie chorej na SM, walczącej codziennie o nowe siły. Nie chodzi, każda czynność jest bohaterstwem. Codziennie czeka na męża, który zajmuje się nią z całkowitym uwielbieniem.

Nigdy tutaj nie powrócę jako pacjentka. NIGDY.

5 września

Wypuszczono mnie z kliniki. Czuję ból zęba i to jest realne. Cezar położył pysk na mojej tętnicy szyjnej i wsłuchiwał się w tętno, jakby nie wierzył, że wróciłam do domu.

20 września

Niedługo koniec wakacji bez wakacji.

Mam chory mózg, chore myśli, chore sny. A marzenia? Marzenia są cudowne.

Zespół depresyjny to kolejna etykietka, drażni jak zła muzyka. Policzyłam rozpoznania psychiatryczne, które mi towarzyszyły przez lata tego szaleństwa. Jest ich trzynaście. Co za menażeria!

Ale wiecie co? To nie tak, zupełnie nie tak. Ale jak?

24 września

Kto potrafi przeklinać samego siebie?

Co mnie budzi pośrodku nocy?

Czy to samo, co nie pozwala mi zasnąć?

To ja.

4 października

Czym jest samotność? Buntem? Pokorą? Lękiem? Winą?

13 października

Muszę rozwiązać problem leczenia lekami. To jest naprawdę bez sensu, tak nie może być. Nie da się pogodzić życia z nimi. Trzeba się na coś zdecydować – być pacjentem albo wolnym człowiekiem.

15 października

Badam w Lublińcu pacjentów do pracy magisterskiej. Mój lekarz jest tutaj i pomógł mi wejść na oddziały. To już uroda mego życia – najpierw jestem pacjentką, a później współpracownikiem.

18 października

Przyglądałam się czemuś, co nazywają społecznością terapeutyczną. Pomyśl Baśka. Myśl!

Przemęczona jesteś, zmęczona życiem. Za wcześnie było to wszystko. Tylko choroby i spustoszenie wokoło. Ale teraz napiszesz tę pracę i nic ci w tym nie przeszkodzi. Żadna siła cię od tego nie odwiedzie. Tak szybko bratasz się ze schizofrenikami.

25 października

Gdybym wiedziała, czym będzie wychodzenie z narkomanii, czym będzie codzienna udręka z marami, tęsknota za śmiercią, nigdy nie wzięłabym narkotyku. Wydawało mi się, że bycie ćpunem i otaczające go życie jest wystarczająco koszmarne, ale to dopiero preludium, po którym wkracza się w krąg otchłani piekielnych.