Выбрать главу

Nie słyszę, nie widzę, nie czuję. Moją duszę otacza nieznana mgła, która mnie oślepia, zabiera czas, rozsypuje życie.

2 kwietnia

Ciągle wydaje mi się, że coś ważnego się wydarzy i wyczekuję po pracy, nasłuchuję. Tak wiele dzieje się wokół mnie. Balast sławy, której nie lubię. Kiedy głośniej oddycham, już wywołuję burzę wokół siebie. Tak zawsze było. We wczesnej młodości wystarczyło, że się odezwałam słowami mego buntu, a dorośli czynili z tego zamęt.

Farmakologia – hobby z dzieciństwa. Siedząc w kolejce do lekarza poznałam ceny trumien. Te tańsze są podobno ładniejsze. Nie poddam się operacji zastawki. Nie wierzę w jej powodzenie. Umrę z całym sercem.

10 kwietnia

Stan rozszczepienia osobowości. W nocy byłyśmy dwie. Czy można udźwignąć ten ciężar?

Oglądam siebie, kiedy idę do kina i czekam na wygaszenie świateł. Podsypiam jak przed laty przed seansem; kiedy wzięłam zbyt dużą dawkę, by móc powrócić do domu, albo gdy wstrzykiwałam sobie narkotyk podczas projekcji. Zawsze siadałam tak, by wokół nie było ludzi. Kino stawało się bezpiecznym miejscem, a ekran oświetlał przedramię. Układ żył znałam na pamięć, przećwiczony tysiące razy we wszystkich możliwych wariantach.

Czy można żyć w mieście, w którym każda ulica kojarzy się z konkretnym obrazem śmierci i przyglądać się sobie idącej w tamtych kierunkach?

11 kwietnia

Pragnę wyzwolić z depresji młodą kobietę, która wyskoczyła z czwartego piętra, i czuję bezsilność słów. Szefowa widzi bezsilność leków. A ona myśli tylko o jednym – jak nas oszukać i odejść skutecznie. Stałyśmy się jej najzacieklejszymi wrogami – odcinamy zadzierzgnięte prześcieradła, usuwamy leki, zabieramy ostre przedmioty.

Bardzo dobrze rozumiem jej pragnienie.

14 kwietnia

Jestem słabsza tej wiosny. Zacierają się we mnie granice samotności.

Poczułam dzisiaj objawienie bycia TUTAJ. Tak blisko byłam Boga.

Musiałam przerwać pisanie na pewien czas. Głowę ściskała żelazna obręcz, która przenikała kości, miażdżyła warstwę kory. Osiągnęłam stan pustki intelektualnej i mogę jedynie wykonywać zwykłe czynności. Trzeba mi innego nasycenia myśli, by od nowa podróżować w oczekiwaniu radosnego spotkania na końcowym przystanku. Na peronie w snach odczytywałam na gładkiej powierzchni tysiące razy: WYZWOLIŁAM SIĘ…

22 kwietnia

Miłości mi trzeba od zaraz. Spotkałam się z Anną w Warszawie.

Byłam na kontrolnym badaniu u Profesora. Znowu zmiana leków. Profesor ma nadzieję, że tym razem wytrwam. Jestem zupełnie kimś innym w środku. Wolność i odpowiedzialność, jak to pogodzić? Twój świat, Basiu, jest nadal pełen grozy.

Na to teraz nie ma leku.

8 maja

Czasami wynurzam się ze szklanej kuli, by złapać oddech, ale polewają mnie środkiem dezynfekcyjnym. Nie potrafią mnie oswoić i powoli staje się lisem.

Majowy czas samobójców, wielu pacjentów jest na rewersach. Codzienne doświadczenie obłędu. Wyczuwają, że jestem z nimi, ale wiedzą, że nie mam władzy.

13 maja

Maj w Lublińcu wygląda twórczo, w lesie tyle soczystej zieleni, wszystko budzi się do nowego życia.

Starzy schizofrenicy umierają w pokorze, prawie z ulgą, w niebezpiecznym spokoju, jakby za życia poznali tajemnice. Przyglądam się temu zjawisku, na ich twarze powraca uśmiech po latach noszenia maski.

18 maja

Nie pamiętam nazwisk znajomych przypadkowo poznanych, to taka uroda mojej pamięci, nigdy ich nie pamiętałam. A tutaj znam stu dziesięciu schizofreników i nigdy ich nie pomylę.

Nie dla mnie taką rzeczywistość. Zatracanie się w drobiazgach, zdobywanie żywności, gromadzenie rzeczy. Nie potrafię. Nie pojmuję. Nie daję rady. Nie chcę. Pogoń, nieustanna gonitwa na okulałym koniu, bez pojęcia, bez oddechu, na oślep, byle szybciej, byle dalej, więcej. Nie, nie, nie!

30 maja

Kuzyn Paweł czekał na mnie na Centralnym z bukietem żółtych gerber. Za dużo we mnie burzliwych myśli narosło, kiedy z nim obcowałam. Trzeba dać im popłynąć i ułożyć się w całość. Ma wspaniałe wyczucie i niczego mi nie narzuca. To wielka sztuka – dać drugiemu człowiekowi wolny wybór.

4 czerwca

Oddział psychiatryczny w Częstochowie zostaje zredukowany. To jakaś polityka. Szkoda, że nie mogliśmy się wtedy porozumieć. Dla mnie to tylko kolejna przeszłość.

6 czerwca

– Wszystko straciło barwę – powiedziała młoda schizofreniczka. Pogoda deszczowa, angielska mgła króluje na ulicach i w lesie. Jak oni wspaniale wyczuwają nastrój chwili.

Działają leki przepisane przez Profesora. To chyba jakaś szansa dla mnie. Jakie wizje tworzy mój mózg, które przeżywa na jawie? Co tak gna do niepokoju? To my jesteśmy pierwszą przyczyną naszego losu.

20 czerwca

Minęło dziesięć miesięcy pracy na psychiatrii.

Mój Mały Przyjaciel skończył siedem lat.

Badam zabójcę żony. Tak ją kochał, że system urojonych zazdrości doprowadził go do całkowitego jej unicestwienia. Osierociła dwoje małych dzieci. Dlaczego człowiek zabija?

25 czerwca

Data nowej śmierci zapisana w notesie Boga. Utraciłam barwę dzieciństwa, świeże kolory radości. Psychiczna ślepota. Nawet na pełną śmierć trzeba sobie zasłużyć.

Pić wódkę to mały grzech. Rzygać po wódce to bardzo duży grzech. Tak mawia ksiądz na spowiedzi góralom. Może coś w tym jest.

Nie wolno mi brać narkotyków.

Nie wolno mi pić alkoholu.

Nie wolno mi palić papierosów.

Wolno mi uprawiać miłość, czyli seks. Specjalne zalecenie lekarka.

Mój uśmiech zastyga, kiedy maszeruję przez miasteczko w pełnej gotowości do obrony.

28 czerwca

Badam pacjentów na innych oddziałach, jesteśmy nieustannie deficytowi. Oni przypominają okaleczone ptaki, zamknięte w starych klatkach, żywione ochłapami, by nikt nikomu nie zarzucił braku opieki.

Niekiedy jakieś wspomnienie boleśnie mnie ukłuje albo zdławi mnie smutna obręcz. To tamto sprzed lat powraca. Tylko ja mogłam pójść na coś tak absurdalnego; powrócić tu i wprzęgnąć się w patologiczne mechanizmy systemu zniewalania człowieka. Nadal tu trwam i jakbym wierzyła w zmianę. Tak bardzo chciałabym inaczej widzieć człowieka w tym systemie.

4 lipca

Wielu pacjentom się pogorszyło. Ubezwłasnowolnieni w pasach, kaftanach, zastrzykami, bez lęku znoszą swój los, choć z przekleństwem na ustach dla personelu i miłosnym posłaniem dla bogów. Płakali, krzyczeli i śmiali się, wierząc w zbawienie. To chyba przez kosmiczne upały.

6 lipca

Kiedy powracam do Lublińca, czuję, że staję się małym zwierzątkiem, wystawionym na urazy świata.

Przyjmuję lęk z większym spokojem, w zależności od jego siły. Zdarza się, że tratuje pokłady mego ja i pozornie zwycięża, lecz rano rodzę się z nowymi siłami niczym kolejna głowa smoka.

To nie obłęd, chociaż dla niektórych tak to wygląda. To niepowtarzalny twór, niepoznawalny dla nikogo, a mimo to ludzie, obcując ze mną, mają poczucie bezpieczeństwa, które wynika z odpowiedzialności za własne szaleństwo.