Выбрать главу

Nie wystarczyła miłość do schizofreników, by przetrzymać oddział.

19 marca

Lekarz namawia mnie na operację serca, chciał dać skierowanie do szpitala, ale muszę wrócić do Lublińca i zakończyć kilka spraw.

20 marca

Złożyłam podanie o przeniesienie. Witaj wiosno, odchodzę stąd, nie można inaczej.

Powraca sen o pętli, którą nakładam na siebie wiele razy, a oni odraczają termin wykonania wyroku. Pomyliłam się.

24 marca

Szefowa zrezygnowała z walki o mnie w imię świętego, psychiatrycznego spokoju.

Można zawładnąć sercem schizofrenika, ale nigdy duszą. Nie przegrałam tym razem. Będzie mi ich bardzo brakowało. Nie mówię nikomu, że odchodzę, nie robię pożegnania. To nie ma znaczenia.

Powracam na stałe do domu. Może tym razem dokonam tego.

26 marca

Pomimo tego, że wiem o końcu mojej drogi tutaj, nie potrafię wyzbyć się stałego napięcia wewnętrznego, które towarzyszy każdemu ruchowi, spojrzeniu. W bezpośrednich rozmowach z pacjentami to mija i powraca nagle, gdy muszę kontaktować się z personelem.

Takie decyzje zawsze podejmuje się samemu, ale poczucie wielkiego osamotnienia nie opuszcza mnie i powoduje ucisk w okolicy serca.

27 marca

Pracuję spokojnie, prowadzę oddział tak, jakby się nic nie wydarzyło. Schodzimy sobie z oddziałową z drogi, nie rozmawiamy. Sądzę, że domyśla się, iż odchodzę. Pewnych rzeczy nie da się tutaj ukryć.

Koledzy namawiają mnie, bym została, bo na psychiatrii jest moje miejsce. Tak, żal psychiatrii. Zdradziłam marzenie? NIE.

Doprowadzili mnie do stanu wrzenia, paranoidalnej desperacji. Gdybym nie podjęła decyzji teraz, mogło dojść do katastrofy – jako pacjentka mogłam dopełnić ich oczekiwań. Stary porządek byłby zachowany – świry za kraty, psychopaci u władzy. Nie, moi drodzy, ja jestem normalna i nie możecie mi nic zrobić.

30 marca

Spacerowałam z obiegówką po szpitalu i wszyscy byli zdumieni, że odchodzę. Nikomu nie podałam prawdziwej przyczyny. Nie uczyniłam gestu pożegnania.

Znowu samotnie wychodzę po „procesie” z sali sądowej. Kto jest sędzią, a kto oskarżonym?

Zdaje mi się, że wypłynęłam na brzeg jeziora, które było zapadającym się bagnem. Nie ma powrotu na drugą stronę. Byłam tu dziewiętnaście miesięcy, jak kwiat zrzucony na skalistą pustynię, w urojony las z nierzeczywistymi drzewami, Stawałam się zwierzęciem do zarżnięcia dla chciwych świeżej krwi. Chcę odnaleźć w sobie nowy spokój, inaczej tego nie przetrzymam.

Załadowałam bagażówkę i powróciłam do domu z górą książek. Trzeba będzie zrobić remanent.

Zostawiłam noc na oddziale 0 – 2. Czy wejdę już w światło?

31 marca

Wypakowałam górę książek w moim Królestwie, na środku pokoju. Trzeba to będzie posegregować, uporządkować i wejść w nowe życie. Czuję się fatalnie, jak ze stuletnim kacem.

Lubliniec stanie się kolejną przeszłością, lecz nim to nastąpi, będzie powracał w każdym wspomnieniu. Jednego naprawdę żałuję – utraty świata schizofrenii. I jednego nie żałuję – wejścia w świat schizofrenii. To cenny skarb, którego nikt mi nie odbierze.

1 kwietnia

Pracuję na oddziale neurologii. Znowu formalności, podpisy, załatwianie spraw oczywistych. Zaczęłam od prima aprilis. Co z tego wyniknie?

Poruszam się po świecie innych ludzi, jak w kręgu otoczonym tajemniczą barierą. Nie wiem, co mi znowu zagraża i z której strony. Dlatego oczekuję ataku zewsząd.

2 kwietnia

To bardzo ciężki oddział, na czterdzieści łóżek większość pacjentów jest leżących, z niedowładami po krwotokach, zatorach, w stanach zagrożenia życia.

Jestem wyczerpana ostatnimi wydarzeniami. Czekam na wyjazd do sanatorium.

6 kwietnia

Poznaję nowe choroby i problemy z nimi związane. Depresje w SM, zaburzenia emocjonalne w uszkodzeniach mózgu.

Rozkładające się ciało ludzkie we własnych odchodach i ropiejących odleżynach ŚMIERDZI i zaskakuje mnie to codziennie rano, kiedy wchodzę na oddział.

Koniec często bywa niegodny egzystencji. Jak bardzo teraz rozumiem modlitwę o dobrą śmierć, szybką, bezbolesną. A tu żyć się nie da i umrzeć nie można szybciej. Trzeba trwać w oczekiwaniu, odliczając każdą sekundę nowego bólu. Jak wielki jest wtedy czas!

9 kwietnia

Dlaczego muszę oglądać rozkładające się za życia ciała ludzkie? W ropiejących odleżynach, odchodach? Taka jest moja droga do poznania.

Pochodziłam po Częstochowie w wiosennym słońcu. Muszę od nowa przyzwyczajać się do tłumu.

Cezar jest szczęśliwy.

12 kwietnia

Zdaje mi się, że weszłam w świat ciemności, gdzie wyraźnie w mroku wskazana jest droga do raju moich pacjentów. Nie może być inaczej, kiedy po takich cierpieniach odchodzą, a ich ciała przypominają eksponaty źle spreparowane przez początkującego studenta medycyny.

17 kwietnia

Zaistniałeś mocno w moim życiu, wypełniłeś mnie miłością, Pożegnałam się z Tobą i wyjeżdżam do sanatorium, złapać trochę nowego spokoju. Tak bardzo Cię potrzebuję i dzięki naszej miłości nie przegram.

18 kwietnia

Kudowa jest zbyt daleko dla mego serca i przyjechałam tu w świąteczny czas, być z dala od domu z własną samotnością i przetrzymać tamto.

21 kwietnia

Chodzę samotnie po nieznanych ścieżkach i unikam ludzi. Zmęczyło mnie życie i ludzkie sprawy. Jedynie z Tobą mogę być. Oswoiłeś mnie.

Kiedy opuszczam miasto, nachodzi mnie inny rodzaj melancholii, a na wolnej przestrzeni czuję się, jak wystawiona na odstrzał zwierzyna.

Lekarz w sanatorium mówi, że już czas na operację. Nie mam żadnych zabiegów, piję wody zdrojowe i mam za dużo nie spacerować. Wyrok stale jest mi odczytywany. Śniłam tunel śmierci.

Odnalazłam las i ciszę w nim. Cisza spływała spokojem do serca i poczułam zapach lasu w sobie. Przyjmowałam go w objęcia i szeptałam nienapisane wiersze. Odnalazłam się w przestrzeni.

24 kwietnia

Pojawiły się pary i trójkąty. Moja samotność drażni mężczyzn, wzbudza niepokój, mobilizuje do podrywu. Nie mają żadnych szans na powodzenie.

27 kwietnia

Wraz z Hansem Castorpem przeżywam rozterki ciała i duszy, lecz sanatorium w Kudowie nie przypomina tego z Czarodziejskiej Góry, może tylko w jednym… w namiętnościach ciał kuracjuszy.

28 kwietnia

Chłonę ciszę i stale jej mało, by odnaleźć w sobie nową, odżywczą materię do życia na co dzień po powrocie TAM. Usiłuję nie pamiętać.

Tęsknię. Coś od środka we mnie płacze. Przypomina stare melodie, zabiera myśli. Marzenia spełniające się z opóźnieniem, kiedy nie mam siły, by uczestniczyć w ich realizacji.

Wyrok nosić w sobie tak, by nikt nie zauważył, nie odgadł, nie podejrzewał, nie odkrył mojej rozpaczy – cienia, który mnie nie odstępuje i przytłacza – nie zatrzymywał, nie zapłakał, nie pogniewał się na niemoc losu, który spada jak jastrząb na ofiarę i zjada, by przeżyć.

1 moja

Uczę się neurologii i neuropsychologii.

Można nic nie robić, spacerować, przyglądać się psom, ptakom, drzewom, przypatrywać się gonitwie za kawałkiem fałszywego, sezonowego ciepła od nieznajomego. Głód miłości jest tak samo wielki, jak głód narkotyku.