5 lutego
Spotkałam się z Alfą. Zaproponował mi konkretny układ. Skończyło się darmowe ćpanie, Filip w szpitalu, a w mieście ciężko z towarem. Ponieważ milicja prawie mnie nie rusza, najbezpieczniej będzie, jak ja pojadę po towar do Warszawy. Da mi forsę i adres. Za przywiezienie dostanę swoją dolę. Mam się nad tym zastanowić. Powiedział, że spotkamy się za tydzień.
Forsy na ćpanie nie mam, kraść nie będę, więc jest to jakieś wyjście z sytuacji. Oczywiście jeżeli chcę ćpać dolej.
Chcę. Potrzebuję ćpania. Tęsknię za ćpaniem jak za kimś bliskim. Mimo że wiem, że to samo zło.
Hej, mój dzienniku! Umiem już mówić bez słów, tylko kto mnie zrozumie?
12 lutego
Spotkałam się z Alfa. i wyraziłam zgodę na jego propozycję. Mam jechać do Warszawy na początku marca. Dał mi trochę suszu. Mam mało ćpać i grzecznie chodzić do szkoły, żeby gliny się do mnie nie przyczepiły.
Z Filipem już lepiej. Odpoczywa sobie na oddziale. Teraz jest wolny, chociaż zamknięty.
15 lutego
Trochę biorę i boję się tego wyjazdu do Warszawy. Prawie jak w powieści kryminalnej. Ale przecież stale ocieram się o przestępstwo. I to jest łagodnie powiedziane.
Półrocze zaliczyłam nawet z dobrymi stopniami. Jak ja to robię? Doprawdy nie wiem. W klasie potworzyły się małe grupy, ja nadal stoję na uboczu. Mam inne życie. Podwójne. Tego chciałaś, Baśka? Nie. Ale masz. Więc odpieprz się sama od siebie.
2 marca
Spotkałam się z Alfą. Dał mi forsę i adres. Powiedział, że w Warszawie będą na mnie czekać. Warszawy prawie nie znam, ale chyba jakoś tam trafię. O Boże, zwyczajnie się boję.
Jaki jest właściwie Alfa? Wyczuwam, że zły. A może tylko więcej przegrany i mocno już wciągnięty w ćpanie. Nie wiem, ile lat on ćpa. Odkąd pamiętam, był w ciągu, zawsze nagrzany, niespokojny i w jakiś sposób tajemniczy.
10 marca
Cała sprawa się rypła, jak to się u nas mówi. Pojechałam do stolicy i trafiłam pod wskazany adres bez żadnych problemów. Załatwiłam, co miałam załatwić, i oczywiście od razu przygrzałam. Zostałam tam na noc i miałam z towarem wracać na drugi dzień. Ale w nocy zrobiło mi się duszno i wyszłam na samotny spacer. Przygrzana, do tego bez dokumentów i z pompką w kieszeni. Zatrzymał mnie patrol MO. Nieletnia w środku nocy w stolicy. I milczy.
Odwieźli mnie najpierw do komendy na Wilczą. Nie chciałam podać swoich danych personalnych. Przesłuchiwał mnie major MO. Przyznałam mu się, że przyjechałam po towar, ale nic więcej nie powiem. Wygadałam się, bo byłam nagrzana, ale to, że nie wolno mi zdradzić adresu, wiedziałam. Zrobili mi rewizję osobistą i odwieźli do Milicyjnej Izby Dziecka na Wiśniową. I tam się dopiero zaczęło.
Nadal nie chciałam powiedzieć, jak się nazywam i skąd jestem. A poza tym nie chciałam przebrać się w specjalne ubranko. Więc oberwałam. W końcu przebrałam się i zamknęli mnie w izolatce, żebym sobie przypomniała, jak się nazywam. Co dwie godziny, tak myślę, zaglądali do mnie i pytali. Po kilkunastu godzinach, już rano, przyszedł szef Izby. Zaprosił mnie do swego gabinetu i powiedział rzeczowo, że zaraz wezwie fotografa i jeszcze dziś moje zdjęcie pójdzie do TV. Ponieważ byłam już prawie trzeźwa, pomyślałam o rodzicach. Doszłam do wniosku, że tego nie mogę im zrobić, i podałam swoje dane. Od razu zadzwonili do Częstochowy. Milicja częstochowska już mnie szukała, bo rodzice zgłosili, że zaginęłam. Rodzice mieli przyjechać po mnie na drugi dzień. A tymczasem siedziałam w Izbie.
Rano śniadanie. Ustawialiśmy się gęsiego i pod czujnym okiem milicjanta schodziliśmy do jadalni. Na komendę kończyliśmy jeść i szliśmy do sali telewizyjnej. Tam wolno nam było grać w bilard, oglądać TV, czytać. Mnie znowu wezwano na przesłuchanie. Trzymałam się już jednej wersji: że jestem narkomanką, że przyjechałam po towar, ale nic więcej nie powiem. Później powiedzieli rodzicom, że mam urojenia i powinni iść ze mną do psychologa. Potem obiad, ta sama procedura. Z milicjantem na przesłuchanie, do kibla i na posiłki. Po kolacji pozamykali nas w sypialniach z judaszami w drzwiach. Nocowałam z dwiema dziewczynami. Jedna uciekła z domu, druga coś ukradła. W nocy co jakiś czas zaglądano do nas, czy śpimy. Łóżko było wygodne, z czystą pościelą. Ubranie zostało przed sypialnią.
Rano rodzice czekali na mnie w gabinecie szefa. I to był najokrutniejszy moment w tej całej sprawie. Nie wiedziałam, czy mam się z nimi przywitać, rzucić na szyję, przepraszać, płakać. Płakała mama. Ja stałam na baczność ze spuszczoną głową. Kazali mi się przebrać w moje ubranie i pojechałam z rodzicami do domu.
Na drugi dzień musiałam od nowa wszystko zeznawać częstochowskiej milicji. Ci też stwierdzili, że mam urojenia albo naczytałam się kryminałów i puścili mnie wolno.
Szkoły nie powiadomili. Powiedzieli rodzicom, że to ostatnie ostrzeżenie.
15 marca
Przed szkołą czekał na mnie Alfa. Powiedział, że wie, że nikogo nie sypnęłam, ale że muszę po ten towar i tak pojechać. Zgodziłam się, bo się go po prostu bałam. Dał mi do zrozumienia, że jeżeli tego nie zrobię, to on coś mi zrobi. Zresztą nie wiedziałam już, co się ze mną dzieje. Gdy na niego patrzyłam, wiedziałam, że i tak pojadę. Czułam się jakaś stracona, przekreślona. Nie wiem, kim jestem, czuję to i teraz, gdy on w końcu sobie poszedł. Jest to jakaś absurdalna desperacja. Tama pomiędzy mną a resztą świata. A tym światem jest dom.
17 marca
Znowu byłam na przesłuchaniu. Ale tym razem pobrali mi odciski palców, zrobili trzy śliczne zdjęcia z numerkiem i założyli mi kartotekę za… włóczęgostwo. Nadal mówiłam, że pobyt na komendzie mi nie przeszkadza i że lubię tutaj przebywać. Stwierdzili, że jestem umysłowo chora. Może jestem. I że kiedyś mogę być niebezpieczna dla otoczenia. Wtedy mnie zamkną. Nie sprecyzowali gdzie?
Nie ma ludzi niebezpiecznych dla otoczenia. To otoczenie jest dla nich niebezpieczne. Oni się tylko bronią.
7 kwietnia
I pojechałam znów do stolicy. Tylko tym razem na dłużej. Nie miałam zamiaru iść po towar, nie chciałam wplątywać się w tę sprawę. To mi wyglądało na poważne przestępstwo. Co innego grzanie.
Pojechałam do Warszawy nocnym pociągiem. Od razu w śródmieściu „dałam się” złapać milicji. Powtórzyłam ten sam numer z niepodawaniem swoich danych. Patrol zabrał mnie najpierw do komisariatu na Widok. Tam przetrzymali mnie trochę w izolatce. Potem przewieźli na Wilczą, gdzie siedziałam dłużej w dołku z dwiema prostytutkami. Ponieważ nadal milczałam, zawieziono mnie do Izby Dziecka. Tam mnie pamiętano, nie musiałam ukrywać swoich danych. Tym razem grzecznie się przebrałam, wykąpałam, dostałam śniadanie i od razu na przesłuchanie. Mówiłam to samo. Że jestem narkomanką, przyjechałam po towar, ale nikogo nie sypnę. Powiadomili moich rodziców, ale powiedzieli, że na razie mnie nie wypuszczą, bo prowadzą śledztwo. Przesłuchiwano mnie codziennie przez dziesięć dni. Pani porucznik rozmawiała ze mną o wszystkim. I w końcu powiedziała rodzicom, że mam schizofrenię i trzeba mnie leczyć. Po południu, gdy nie było przesłuchań, tkałam kilimki w świetlicy i wszystko odbywało się tak jak przedtem. Słuchałam opowieści innych bywalców Izby. Ucieczki z domu, kradzieże, porzucone dzieci. I ja wśród nich. Dyscyplina wojskowa, ale bez przesady. Była mała dziewczynka, chyba czteroletnia, którą opiekowali się wszyscy milicjanci. Jej ojciec zabił matkę, a potem się powiesił. Czekała na przydział do Domu Dziecka.
Po dziesięciu dniach stwierdzono, że jestem chora i że milicja nic do mnie nie ma.