Выбрать главу

– Zeszmacił się! Szmata! Zdradził! Zeszmacił się!

– Szmata, szmata, tata-darata!!! - zaczęli śpiewać, ale przeszkadzały im ponawiające się wciąż wybuchy śmiechu.

Barran uspokoił się pierwszy. Triumfujący, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, sznurował usta. Jeden tylko kremator pozostał przez cały czas spokojny, obserwując scenę z drobnym, przylepionym do warg ironicznym uśmieszkiem.

– Dość! dość!! - przemówił Barran. - Czas na nas, koledzy!

Wstawali. Gruby odpinał obwisłą, tak podejrzanie białą szyję, młody oficer z wyrazem zmęczenia po solidnej pracy płukał sobie głośno usta wodą mineralną - ani patrzyli w moją stronę, jak gdybym przestał istnieć. Wargi latały mi, otwierałem i zamykałem usta, nie znajdując słów. Barran podniósł z kąta swoją teczkę z termosem i ubranie, przerzucił je przez ramię i wyszedł dużym, sztywnym krokiem, biorąc pod rękę apoplektyka. Widziałem, jak, przesadnie ugrzecznieni, certowali się jeszcze, ustępując sobie pierwszeństwa u drzwi.

Kremator, który zwlekał chwilę, mijając mnie, wymownym i gniewnym zarazem gestem wskazał na porzucony u skraju stołu talerzyk, jak gdyby mówiąc: „Dawałem przecież znaki! Ostrzegałem! Sam jesteś sobie winien!”

Zostałem z czarnowłosym oficerem. Właściwie i on chciał wyjść, ale powstałem wolno z krzesła i zastąpiłem mu drogę. Znieruchomiał pod naciskiem mego wzroku.

– Co to było? - chwyciłem go za ramię. - Zabawa? Pokaz?! Jak mogliście?!

– Ależ, proszę pana… - obruszył się, uwalniając rękę. Spojrzał mi w oczy i odwracając głowę, jak gdyby nieco zmieszany, rzucił:

– To była „Cebula”.

– Co?!

– To… tak nazywa się zastosowana metoda… naukowa metodyka nie przestaje być ścisła, proszę pana, nawet kiedy inspiruje żart…

– Żart? To był żart?!

– No… pan jest zły… mnie też nie było przyjemnie leżeć i chrapać tak długo. Co robić - służba - bronił się nieskładnie.

– Niechże mi pan powie choć wyraźnie, co to miało znaczyć?!

– Ach, mój Boże… nie da się tak po prostu… w pewnym sensie… oczywiście… żart, niewinny żart, dla pana, rozumie się, bez żadnych konsekwencji - profesor mógł mieć ukryty zamiar zbadania reakcji.

– Mojej?!

– Ależ nie! Pana Sempriaąa… przepraszam… bardzo przepraszam… proszę mnie nie zatrzymywać. W każdym razie, zapewniam - to nic… nic…

Nie patrząc na mnie szastnął nogą jak uczniak i wyszedł, a raczej wybiegł, stuknąwszy po drodze palcem w szafę, która znajdowała się opodal drzwi.

Zostałem sam, wśród odsuniętych, porzuconych krzeseł, u stołu przedstawiającego ogryzkami, brudnymi talerzami, plamami wina rozlanego na obrusie mierżący, ohydny obraz. W ciszy rozległo się łagodne pukanie. Omiotłem pokój oczami - był pusty. Pukanie powracało, uporczywe, monotonne. Nadstawiłem uszu. Płynęło z kąta. Podszedłem tam wolno. Raz, dwa trzy, cztery stuknięcia, jakby ktoś palcem opukiwał drewno. Szafa!

Klucz tkwił w zamku. Przekręciłem go. Drzwi, bez mojej pomocy, otwarły się wolno. Wewnątrz siedział, skurczony niemal we dwoje, ksiądz Orfini, w narzuconej na mundur, nie dopiętej z przodu sutannie, z plikiem zapisanych papierów na kolanach. Nie patrzał na mnie, bo wciąż jeszcze pisał. Na koniec, położywszy kropkę, wysunął nogi na zewnątrz, dźwignął się ze stojącego na dnie szafy stołeczka i wyszedł z niej, blady i poważny.

XII

– Proszę podpisać - rzekł, kładąc papiery na stole.

– Co to jest?

Trwałem wciąż w tej samej pozie zaskoczenia, z rękami przy piersiach, jakbym się przed czymś osłaniał. Papiery leżały na poplamionym obrusie, obok porzuconej przez krematora jedynej czystej podstawki.

– Protokół.

– Co za protokół? Przyznanie się? Okłamano mnie jeszcze raz?

– Nie. To po prostu opis - i zastenografowane wypowiedzi, nic ponadto. Proszę podpisać.

– A jeżeli nie podpiszę? - rzuciłem, nie patrząc na niego. Siadłem powoli na krześle. W głowie pękały mi ciągnące się, lepkie nitki bólu.

– To tylko formalność.

– Nie.

– Dobrze.

Zebrał papiery ze stołu, złożył je i wetknął do kieszeni munduru, po czym zapiął guziczki sutanny, aż - na moich oczach - stał się tylko księdzem. Potem popatrzył na mnie, jakby na coś czekał.

– Ksiądz cały czas tam siedział? - spytałem, chowając twarz w ręce. Wypita wódka pozostawiła we mnie jakiś szlamowaty osad, w ustach, w gardle, w całym ciele.

– Tak.

– A nie było duszno? - powiedziałem, nie unosząc głowy.

– Nie - odparł spokojnie. - Tam jest klimatyzacja.

– To mnie cieszy.

Byłem tak zmęczony, że nie chciało mi się nawet powiedzieć, co o nim myślę. Lewa noga zaczęła mi delikatnie drgać. Nie wtrącałem się do tego, z twarzą w rękach.

– Chcę ci powiedzieć, co zaszło - odezwał się cicho nade mną. Odczekał chwilę, a że się nie odzywałem i nie zrobiłem najmniejszego ruchu - tylko noga trzęsła mi się bezwładnie jak nakręcony mechanizm - podjął:

– Ten „żart” - to była końcówka walki Barrana i Sempriaąa. Ty miałeś ją rozstrzygnąć. Aspirant zagrał w niej rolę, jaką wyznaczył mu Barran. Deługe miał być tylko świadkiem. Barran zainscenizował rzecz na własną rękę, szukając kogoś, kto nadałby mu się do rozgrywki. Dowiedział się o tobie pewno od doktora, który go leczy. Tyle wiem.

– Kłamiesz - powiedziałem cicho przez złożone ręce.

– Tak, kłamię - powtórzył jak echo. - Dlaczego? Była to samowolna intryga Barrana. Deługe zawiadomił jednak o niej Sekcję. Wciągnięta - bez wiedzy Barrana, za sprawą donosu profesora Deługe, do akt - stała się częścią urzędowego postępowania Sekcji. Wiedział o tym tylko jej szef i ja, wysłany tu przez niego, aby zaprotokołować wszystko, co zajdzie. Tak to wygląda przy pierwszym wejrzeniu. Aspirant jednak uczynił coś nieprzewidzianego: wychodząc stuknął w szafę. Musiał zatem wiedzieć, że tam jestem. Z obecnych nie wiedział o mnie nikt. Szef Sekcji nie mógł wydać aspirantowi takiego polecenia, gdyż on mu nie podlega. A zatem, jak wskazuje na to stuknięcie, aspirant działał na rozkaz wyższy. Tym samym prowadził podwójną grę: udawał posłuch Barranowi, który jest jego zwierzchnikiem, i jednocześnie kontaktował się, ponad głową Barrana, z kimś stojącym wyżej. W jakim celu kazano mu stuknąć? Miałem zaprotokołować wszystko, co zajdzie, zaprotokołowałem więc - i stuknięcie. Szef Sekcji, który przeczyta mój raport, zorientuje się z niego, że nie powinien wdrożyć przeciw aspirantowi dyscyplinarnego postępowania za udział w intrydze zorganizowanej przez Barrana, gdyż aspirant zdradził - wiedzą o mej obecności w szafie - iż działa z wyższej inspiracji, jako wykonawca oficjalnego rozkazu, a nie wspólnik samowoli Barrana. Tak więc akcja prowadzona była jednocześnie na trzech planach, jako rozgrywka Barran contra Sempriaą, jako sprawa Barran, Sempriaą i inni, nadzorowana, za moim pośrednictwem, przez Sekcję na osobisty rozkaz szefa, i wreszcie - jako sprawa jeszcze wyższego rzędu, z której aspirant zostaje wyłączony, gdyż za nim kryje się ktoś sponad Sekcji, to znaczy - z Wydziału.

Ale to nie koniec. Dlaczego Wydział, zamiast skontaktować się z Sekcją, poszedł tak okrężną drogą - o swojej obecności w sprawie zawiadamiając jedynie stuknięciem w szafę? Tu po raz drugi wchodzi na scenę Barran. Być może to, co przedstawił Sempriaąowi i Delugemu jako zaaranżowany przez siebie, samowolny krok, w rzeczywistości uzgodnił z Wydziałem, a tak zwana intryga miała na celu nie pokonanie Sempriaąa w obrębie sporu o wartość operacji „Cebula”, czyli nie na płaszczyźnie naukowej, ale całkowite zniszczenie go, ewentualnie także innych uczestników „biesiady” - poprzez wykrycie, którzy z nich złamią podstawowy nakaz lojalności i nie złożą donosu o knowaniu Barrana. Tak więc badanie lojalności - to czwarty, zupełnie nowy aspekt sprawy. Jest jeszcze piąty, musiały być bowiem dwa donosy: profesora Deluge do Sekcji i aspiranta do Wydziału (inaczej Wydział nie wydałby mu rozkazu stuknięcia, boby o niczym nie wiedział). Ale w tej chwili interesuje mnie bardziej donos profesora Deluge. Regulaminowo kompetentny był tu Wydział i prawidłowo postąpił aspirant, udając się do niego. Już kto jak kto, ale profesor Deluge wiedział dobrze, co robi. Skoro złożył donos w Sekcji, nie w Wydziale, to dlatego, że kazano mu tak postąpić. A zatem to nie on złożył donos, ale wykonał rozkaz z góry - oczywiście rozkaz Wydziału. Po co Wydział to zrobił? Wprowadził już przecież do sprawy dwu ludzi - Barrana i aspiranta. Do czego potrzebny był trzeci? Żeby zbadać, co Sekcja zrobi z nieregulaminowo złożonym donosem? Ale Sekcja musiała go i tak skierować do Wydziału i uczyniła to, a zarazem wysłała na miejsce swego człowieka, to znaczy mnie. Jakkolwiek bądź - Deluge okazuje się także wtyczką z ramienia Wydziału. Jedynym człowiekiem, który postępował na własną rękę w odpowiedzi na wyzwanie rzucone mu przez Barrana, był zatem Sempriaą. Zauważ jednak, że usiłował cię ostrzec, dać ci do zrozumienia, że wie o ukartowaniu całej sceny, że to, co bierzesz za szczere rady i wynurzenia Barrana, jest tylko „podstawką” - podstawieniem - perfidnym jego posunięciem. Otóż wszelkie wpływanie na twoją końcową decyzję dawaniem ci znaków ostrzegawczych w jakiejkolwiek formie było radykalnie zakazane regułami przyjętymi przez przeciwników, a reguły te znam, bo przedstawił je w swym donosie Deluge. Sempriaą, pokazując ci podstawkę, pogwałcił zatem te reguły. Po co? Żeby wygrać? Nie - gdyż tak osiągnięta wygrana zostałaby, naturalnie, unieważniona. Zresztą ty, w swoim zaślepieniu, przeoczyłeś wagę dawanych ci znaków… Kremator w każdym razie nie miał żadnego interesu w ostrzeganiu cię, albowiem w ten sposób odbierał sobie od razu wszelką szansę wygranej. Mimo to, na przekór sobie niejako, ostrzegł cię. Po co to zrobił? Po to, oczywiście, aby dać Barranowi do zrozumienia, że wie o ukartowaniu przezeń całej tej intrygi z Wydziałem, że doskonale orientuje się w jej fikcyjności. Taką wiedzę mógł uzyskać tylko za wolą przełożonych. Okazuje się tedy, że wszyscy obecni (poza mną, ale ja byłem w szafie) nasłani zostali przez Wydział…