Выбрать главу

– Mamy wyglądać na jeszcze bardziej szalonych niż ona? Jeszcze się obrazi.

Drakkainen zakończył zapinanie paradnych chromowanych blach, rad, że sam się nie widzi.

– Nie ruszaj się – powiedziała nagle Sylfana. Pochyliła się i przejrzała krytycznie w jego napierśniku, po czym poprawiła sobie wianek i sztuczny kwiat za uchem.

– Dawaj, Cyfral – mruknął. – Trop! Szukaj magii.

– Świetnie. Teraz jak do psa. Mam się pojawić w obroży i kagańcu? Ta twoja lasia i tak mnie nie widzi, nie masz się co popisywać.

– To się wszystko zamienia w jakiś kretynizm – wycedził Vuko.

Wróżka śmignęła po zboczu jak obrażony motyl, trzepocąc skrzydełkami i ciągnąc za sobą tęczową smugę. Vuko kucnął na ziemi, opierając się na mieczu.

– Co teraz? – zapytał Blekot.

– Teraz mu nie przeszkadzaj.

– W czym? Przecież siedzi.

Drakkainen siedział tak z dziesięć minut, czekając cierpliwie. A potem nagle wstał, sięgnął po worek, powiedział w powietrze: „Dobra, dziękuję” i ruszył trawersem w poprzek zbocza.

Zatrzymał się w jakimś miejscu, po czym wyciął mieczem kępę zeschłych krzaków i zaczął odgarniać śnieg, odsłaniając mroczną jamę o szerokości półtora metra. Splunął i wczołgał się w otwór, z którego wiało wilgotnym ciepłem i nieokreślonym organicznym smrodem.

Kiedy podeszli, wystawił głowę z wewnątrz.

– Dalej robi się szerzej. Za mną wchodzi Sylfana i Filar. Potem Tasznik i Blekot ze skrzynią, za nimi Warfnir, Grunaldi i Dzięgiel. W środku niech jeden z was zapali pochodnię. Tak, tę z dziwnym światłem. Niech Dzięgiel to niesie, jak się boicie. Zawilec, Dereń i Jawor, czekacie na nas przy wejściu. To bardzo ważne. Musimy mieć pewność, że możemy wyjść. W drogę. I pamiętajcie, co mówił Filar. W środku będzie dużo stworzeń z mgły. Nie możecie się bać. Myślcie tylko o tym, że jaskinia prowadzi na drugą stronę góry i że zaraz wyjdziemy. Sylfana i Filar odpędzą je śpiewem. Dzięgiel, ty też śpiewaj razem z nimi. Tylko nie słowami, bo twój hiszpański jest potworny. Nuć po prostu. Reszta lepiej niech siedzi cicho.

Cofnął się do wnętrza jaskini, wyjął z worka coś podobnego do buławy, po czym uderzył rozszerzonym końcem w skałę, budząc światło uwięzionego wewnątrz stworzenia.

Zielonkawy blask zalał pieczarę, migocąc na wilgotnych naciekach i wapiennych tworach, wyglądających jak kłębowisko skamieniałych wnętrzności jakiegoś potwora. Z tyłu echo niosło grzechot kamieni, oddechy jego ludzi i hurgot pojemnika sunącego po skałach.

Szepty pojawiły się, kiedy za plecami znikło światło padające z wejścia. Galaretowate stwory zaczęły nagle pączkować ze ścian i sufitu, z półprzejrzystymi kończynami i wielkimi, mięsistymi głowami o stalowych szczękach z płaskimi ludzkimi zębami, jak antyczne protezy dentystyczne. Sylfana wrzasnęła.

– Śpiewajcie! – zawołał Drakkainen, zagłuszając na chwilę: „Nie odejdziesz, Passionario, nie zostawiaj nas, Passionario…”

Sylfana i Filar zaczęli śpiewać. Zrazu drżącymi głosami, ale tej melodii akurat to nie przeszkadzało, a potem coraz pewniej. Kawałek dalej można już było wstać, więc uniósł się i rozdzielił kilka cięć, budząc wrzaski i upiorny chichot. „To nic nie da, Passionario, zawsze z tobą będziemy, Passionario”.

– Dobra, Cyfral, wyssij je, perkele – powiedział Drakkainen, sięgając pod pancerz i wyjmując jeden z kryształów, które przygotował Fjollsfinn. Rzucił nim niczym granatem, słysząc, jak uderza o skałę i tłucze się na proch. Wapienny głaz zasyczał, pokrył się pianą i zapadł w sobie, zmieniając się w kałużę bulgocącej cieczy. Kałuża burzyła się przez chwilę, po czym wypuściła ogromny mętny pęcherz, który urósł i zastygł w jednej sekundzie jak ogromne jajo. Czubek pękł nagle na troje i rozłożył się na podobieństwo płatków kwiatu, ukazując mięsiste wnętrze i ciągnące się za płatkami nitki jakiegoś śluzu.

– Dowcipniś – warknął Drakkainen. – Kinoman, runkku.

Rozległ się chóralny pisk, kiedy stwory rzuciły się w panice w otwory i szczeliny jaskini, sublimując migocącym pyłem, który sączył się smugami do wnętrza jaja.

– Będzie na potem jak znalazł – powiedział Vuko z zadowoleniem. – Oczyść tę jaskinię, mała. Do zera.

– Co się dzieje? – zapytał ktoś z tyłu.

– Załatwił je – odparł Spalle. – Droga wolna.

– Przyjmij mnie, Ogrodzie… Otul moją duszę, Ogrodzie…

– Kto tam się modli?! Śpiewać, perkelel Przeciskali się przez jaskinię, słuchając odgłosów kroków, kapania niezliczonych kropel i własnego oddechu. Światło przygasło, więc Vuko rąbnął ponownie buławą w skałę. A potem pochylił się i przecisnął do drugiej pieczary, unosząc latarnię.

I zaraz rzucił się z powrotem, przewracając pozostałych. W otwór jak rozpędzona ciężarówka rąbnął wielki niczym stół obły trójkątny łeb ślepego węża, z pionową paszczą, z której jak włócznia sterczało żądło. Łeb wbił się w otwór korytarza, osypując wokół odłamki skały, a potem cofnął z gruchotem kamieni.

– Do tyłu! – zawołał Vuko. – Do tyłu! Dajcie mi miejsce. Śpiewać, perkelel Zatkało was czy jak? To tylko cholerny ślepy wąż długości okrętu. Perkele molopaa!

– Przecież go zabiłem – powiedział Filar z irytacją. – Rozprułem go wzdłuż!

– Ale teraz czuje się już lepiej – wycedził Drakkainen. – Cyfral?

– Nie dam rady go wyssać. Jest jakby sterowany z zewnątrz.

– Wleć do środka i zobacz, jak tam wygląda. Muszę się tam wślizgnąć, żeby cokolwiek zrobić.

– Vuko, on mnie widzi…

– Jak widzi, kiedy jest ślepy! Nikt cię nie widzi, jesteś emanacją mojego umysłu. Póki żyję, nic ci nie grozi. Poczekaj chwilę.

Pogrzebał w zakamarkach pod pancerzem i wyjął kolejną kryształową fiolkę zawierającą jedną mętną kroplę.

– Cofnąć się i zasłońcie oczy. Będę czynić!

Stłukł flakonik i roztarł kropelkę oleju na dłoniach.

– No dalej, mała, wszystko będzie dobrze. Wróżka śmignęła z korytarza, wlatując do pieczary.

Vuko wychylił się i zobaczył, że wąż unosi łeb w ślad za lecącą Cyfral jednym błyskawicznym ruchem, po czym chwyta ją w paszczę jak pies łapiący muchę.

Usłyszał własny ryk, wyskoczył z otworu, unosząc miecz, i uderzył w śliskie cielsko w powietrzu, oplatając je udami. Stwór zwinął się w miejscu i miotnął łbem, ale Drakkainen, nadal wrzeszcząc, wściekle przebił jego czaszkę trzymanym pionowo mieczem. Wąż wydał z siebie potworny syk, po czym zaczął miotać łbem na wszystkie strony, gruchocąc stalagmity i strącając wapienne nacieki. Drakkainen trzymał się rękojeści ostrza i spadł, dopiero kiedy głowa gada uderzyła ze śliskim łomotem o poskręcane zwoje tułowia na dnie jaskini.

Zerwał się natychmiast, wyrwał miecz i zaczął rąbać o metr od obłego łba, wydając okropne okrzyki. Ciało stwora ustępowało łatwo i odcinanie łba skończyło się po pięciu uderzeniach. Vuko wbił ostrze w gardło i ostrożnie rozciął łeb wzdłuż, wymacał cały przełyk, a potem pospiesznie wetknął tam rękę.

– Co się stało? – zapytała Sylfana. – Co tam jest? Zwiadowca klęczał i patrzył na swoje pokryte śluzem dłonie.

Kucnęła przed nim i objęła za ramiona.

– Vuko, ty płaczesz? Co tam jest?

Drakkainen wstał, stulając dłonie, jakby coś w nich trzymał, a potem schował to ostrożnie i pieczołowicie za pazuchę.

– Idziemy – powiedział głucho i otarł twarz. – Mamy robotę.

– Ulfie… Ta skrzynia nie przejdzie przez korytarz. My się przeczołgamy, ale ona się nie zmieści.