I wtedy nastąpił wstrząs. Niczym bezgłośny wybuch, uderzenie infradźwięków.
Poczuł, jak się rozchodzi promieniście wokół drzewa, jak za oknami strąca zeschłe liście i wzbija pierścieniowatą chmurę śniegu, która pomknęła po dolinie i uderzyła w zamykające ją ze wszystkich stron góry.
Usłyszał jeszcze chóralny pisk, który umilkł jak ucięty nożem.
Położył Passionarię na ziemi i ostrożnie odlepił z warg woskowe nakładki.
A potem wziął ją na ręce i ruszył z powrotem po schodach.
– Maleńka królowa lalek… – wymamrotał.
Kiedy wyszedł przed wrota, jego ludzie zbierali się z ziemi i potrząsali głowami jak ogłuszeni.
– Masz ją? Co to było? – zawołała Sylfana.
– Uwolniła dolinę. Nie ma już Pani Bolesnej. Nie ma już dzikich dzieci. Koniec bajki.
Faun, który nie był już faunem, tylko chudym mężczyzną, rzucił fujarkę i wpił palce we włosy, krzycząc przeraźliwie.
– Pani nie żyje!
– Niech ktoś go uspokoi – powiedział zmęczonym głosem Vuko. – Przecież ona żyje, tylko jest w narkozie. Dostała drętwą wodę. Nie mogłem jej uśpić normalnie, bo i tak spała i wcale jej to nie przeszkadzało rozrabiać.
Filar chwycił przyjaciela za ramiona i szarpnął nim parę razy, ale były faun nadal toczył wokół byczym, nic nierozumiejącym wzrokiem.
– Okryjcie ją czymś, bo się zaziębi – nakazał Vuko. – Raczej sękata, nie ma się na co gapić. No i zróbcie nosze. Co z nim?
– Nie poznaje mnie. Wciąż jest we władzy doliny – odparł Filar bezradnie.
– Aha – powiedział Drakkainen, po czym podszedł do Benkeja i grzmotnął go czołem w twarz, gubiąc tandetną koronę. – To zróbcie dwie pary noszy. I jego też nakryjcie, bo czegoś goły łazi. I zbieramy się stąd, tylko dajcie mi pięć minut na osobności.
A potem odszedł na bok, na skraj lasu. Sięgnął po coś za pazuchę i siedział długo, patrząc na swoje ręce, na których nic nie było.
– Perkele pimppi… dlaczego? – wyszeptał.
I wtedy leżąca na jego rękach mała, bezwładna wróżka ze złożonymi skrzydełkami otworzyła oczy.
– Kod dostępu przyjęty – powiedziała słabo i poruszyła końcami skrzydeł. A potem usiadła ciężko na jego dłoni.
– Płakałeś nade mną – zauważyła. – Twoja łza spadła mi na usta.
– Nieprawda. Nigdy więcej mi tego nie rób.
– A dlaczego? – zapytała, splatając wdzięcznie nóżki.
– Bo jesteś projekcją mojego umysłu, perkelel Myślałem, że dostałem wylewu czy coś takiego. Zbierajmy się stąd. Do roboty, mała. Rozrzucam pojemniki, a ty drenujesz dolinę. Do zera. Tak żeby van Dyken nie zdołał tu zrobić nawet sztuczki z monetami.
Wrócił do swoich, kiedy Grunaldi perorował akurat asasynom:
– To, że ktoś rozmawia ze swoimi rękami, wcale nie znaczy, że jest niespełna rozumu. Wielu tak robi. Na przykład mój wuj…
– Ruszać się – powiedział Drakkaien. – Stłukłem kolejne kryształy, tak jak w tej jaskini. Ściągają pieśni bogów. Kiedy tylko się zamkną, zabierajcie je i zmywamy się stąd. Musimy ją wsadzić do skrzyni, zanim się obudzi, bo wszystko zacznie się od początku. I jeszcze jedno, tym razem dobra wiadomość, chyba znowu będę potrafił czynić.
Dalej był już tylko pospieszny marsz z obciążeniem. Dwoje noszy, trzy jajowate zasobniki ciężkie od pieśni bogów, zaśnieżony las i jaskinia. I plączący się po dolinie osłupiali, obdarci i wygłodzeni ludzie, patrzący wokół nieprzytomnym wzrokiem, jak ofiary bombardowania domu wariatów.
W wielkiej pieczarze nie było ani śladu wężowego cielska, ucichły szepty i nawoływania, żadne cienie nie przemykały w zakamarkach.
Drakkainen ześlizgnął się na dno jaskini, pomanipulował przy kontenerze, który zasyczał, wypuszczając kłęby pary, i otworzył się, ukazując galaretowate, pokryte śluzem wnętrze.
– Dawać ją!Odwinięto Passionarię z płaszcza, po czym Vuko chwycił ją za kostki, a Warfnir pod pachy i złożyli w podłużnym pojemniku jak w muszli wielkiego małża. Otaczająca kobietę tkanka poruszyła się, wijąca się wężowato macka wsunęła do jej ust, kolejne oplotły ciało i pokrywa się zamknęła.
– Ohyda – zawyrokował Spalle. – Zupełnie jakby ją to pożarło. Nie udusi się tam w środku?
– Nie – powiedział Vuko niepewnie. – To jest jak łono matki. Odżywi ją, napoi, da oddech i ukołysze. Jeśli jednak nie, to zaraz potem zamknę w tym Fjollsfinna.
– Ohyda – powtórzył Blekot. – Wolałem to nieść, kiedy były w tym tylko pieśni bogów.
– Każdy ma co nieść – oznajmił filozoficznie Drakkainen.
Potem znów przeciskali się przez jaskinię aż do ciasnego wyjścia.
Filar wygramolił się pierwszy, za nim szedł Vuko, później Tasznik i Blekot holujący zasobnik z Panią Bolesną.
Ledwo ustał chrobot żwiru pod podeszwami butów Filara, chłopak rzucił się z powrotem do tunelu i przez moment Drakkainen miał przed sobą jego pobladłą, przerażoną twarz.
– Do tyłu! – krzyknął i nagle zniknął. Dosłownie jakby wyssało go w próżnię.
Drakkainen rzucił się w otwór, ale Filara nie było.
Na zewnątrz leżały tylko pokrwawione ciała trzech asasynów, którzy odeszli do swojego Ogrodu, a dalej na zboczu stało kilkudziesięciu jeźdźców na koniach okrytych łuskowanymi pancerzami, które upodabniały ich do ryb głębinowych, oraz rząd kołyszących się i potrzaskujących ostrzami krabów.
Jeden z jeźdźców wracał właśnie do szeregu, wlokąc za sobą na arkanie bezwładne ciało Filara, syna Oszczepnika, które zostawiało na śniegu krwawy ślad.
– Ulfie! Z tyłu… – krzyknął ktoś. – Wąż się obudził!
Zamknięta w zbiorniku Passionaria Callo otworzyła czerwone oczy.
Koniec tomu trzeciego
Jarosław Grzędowicz