Mrugam oczami, odwracam się i idę bez słowa, trzymając koński kantar w dłoni. To szok. Wbiłem sobie do głowy, że popłynę w nieznane sam, tylko w towarzystwie Jadrana, więc teraz nie mogę zrozumieć ani przyjąć do wiadomości, co się dzieje. Czuję się pokonany. Niech płynie kto chce.
Wchodzimy na lodowy trap. Nie jest nawet specjalnie śliski. Wznosi się ukośnie w kierunku otwartego luku w burcie, prosto w ciemność. W kompletną ciemność, w której może kryć się wszystko. W samo jądro ciemności. W jej mroczne serce.
Słyszę tupot nóg tuż za mną i stukot kopyt.
Wyruszamy.
Koniec tomu drugiego