— Widziałeś, czym jest Czyniący. Widziałeś żywe ciernie z żelaza. Widziałeś ruchomy dwór z miliona ostrzy i kół. Widziałeś ludzi zaklętych w drzewa i kamienie. Widziałeś potwory zimnej mgły. I co? Poszedłeś pewnie z nim porozmawiać? Powiedziałeś, że zabierzesz go za morza do domu? Może przypominałeś mu o sprawach, które zostały tam, w dalekich krajach? A może postanowiłeś wziąć go za kark i odnieść na miejsce jak szczeniaka, który wylazł z psiarni?
Zjada do końca owoc, pieczołowicie zawija ser w szmatkę i chowa nóż. Wstaje ze stęknięciem, wyciera dłonie o spodnie.
— A teraz świat płonie albo za chwilę stanie w ogniu. Ty siedzisz w Pniu i myślisz, jak by tu wydać żołędzie, Czyniący robi, co chce i wkrótce pomyśli, że czas znaleźć to twoje drzewo. To blisko. Nic się nie poprawiło, za to zaczęło się dziać jeszcze gorzej. — Unosi dłoń i kieruje pomiędzy szczyty, przytulone do siebie niczym pośladki, tam, gdzie wskazuje długi cień drzewa. Cień, który wygląda jak nóż. — Patrz na wschód, Śpiący W Drzewie. Patrz na dymy z płonących osad. Posłuchaj Szczurzego Grajka, który nocą nawołuje dzieci z domów. Patrz, jak dzikie zwierzęta ciągną za głosem jego fujarki, prosto pod noże Węży. Cena soli jest już wyższa niż złota. Węże potrzebują dużo mięsa, a to znaczy, że gdy minie zima, pójdą na Wybrzeże. Patrz i siedź w drzewie. Patrz, jak wzbiera wojna bogów, po której wstanie inny świat. Nadchodzi czas niewoli. Czas trupów, Węży i wycia wilków. Wstanie świt, którego nawet drzewa nie będą chciały oglądać.
Idzie do swojego jednoosiowego wozu, podnosi brudną plandekę i grzebie wśród zawiniątek, baryłek i szpargałów. W końcu odwraca się i pokazuje krótki, masywny topór z szerokim żeleźcem oraz potężnym obuchem.
„Kill me".
Drzewo nie porusza ani jedną Gałązką. Drzewa nie mogą się poruszać, chyba że zawieje wiatr. Drzewo jest nieruchome. Zatopione w martwocie drewna. Jest zdrewniałym gniewem. Jest próchniejącą rozpaczą.
Drzewo to drzewo.
Karzeł jeszcze raz wyciera dłonie o spodnie i z wysiłkiem unosi topór.
A potem odwraca go i wali obuchem w koniec sterczącej z Pnia srebrnej, jesionowej włóczni, tak jakby wbijał gwóźdź. Głuchy, drewniany łoskot przebija milczenie lodowatego powietrza jesieni. A potem następny i następny.
Gdzieś wysoko kracze kruk. Po jakimś czasie słychać skrzypienie, które brzmi niczym rozpaczliwy, przeciągły jęk. Pękają zaciśnięte wokół drzewca włókna łyka i białe warstwy miazgi. Po gładkim Pniu z odbitymi krwawymi śladami dłoni płynie struga soku. Włócznia zaczyna się poruszać, wbija się coraz głębiej w Pień.
Nie słychać przeraźliwego, dzikiego wrzasku, nic nie odbija się echem, nie toczy po górach. Drzewo milczy.
Drzewo jest drzewem.
Włócznia wchodzi coraz głębiej w Pień, aż po zmiażdżony obuchem koniec drzewca. Kruczy Cień odkłada topór i obchodzi Pień dokoła. Zapiera się nogą, stęka z wysiłku, ale drewniany pręt tkwi mocno. Trzyma go cała średnica Pnia. Karzeł szarpie drzewcem w górę i w dół. Ostrożnie, lecz mocno. Usiłuje rozruszać twardy jesionowy kół w ranie Drzewa, jak chory ząb, jednak nie chce go złamać. Nie słychać rzężenia, krzyku, łkania ani błagań o litość.
Drzewo to drzewo.
Drzewa nie krzyczą.
Słychać tylko trzask pękających włókien. Karzeł pada na wznak, włócznia toczy się po ziemi.
— Ja sprzedaję czyniące przedmioty — wyjaśnia, gramoląc się na nogi. — Nie wiem, co to może zrobić, ale czuje się, że jest potężne. Może sprowadzi na właściciela nieszczęście, a może nigdy nie chybi celu, jeśli cisnąć nią w kpa. A może zmieni go w drzewo? Nazwę ją Włócznią Głupców.
Obraca włócznię w dłoni, wciska koniec pod pachę, a potem patrzy wzdłuż drzewca. W końcu opiera ją o ziemię i kciukiem bada krytycznie stan grotu.
— Prosiłeś kiedyś o radę, Śpiący W Drzewie. I teraz dam ci radę. Już nie zagrasz ze mną o nią w króla. Przegrałeś swoją partię. Ale wiesz, co zrobić, żeby wygrać, kiedy się już przegrało?
Wrzuca włócznię na wóz i wpycha pomiędzy paczki, lecz drzewce i tak sterczy do tyłu, wystając z krótkiej skrzyni. Należałoby zawiązać na nim czerwoną szmatkę.
— Trzeba wtedy zrzucić figury i ustawić je z powrotem. Kiedy się przegrało, wygrać można tylko rozpoczynając od nowa.
Siada pod swoim wozem, opierając się o koło, i bawi toporem, przerzucając go między kolanami.
— Dam ci radę. Posłuchaj, to może będzie z tego jaki pożytek, choć wątpię. Nikt cię nie może wyciągnąć z drzewa, tak samo, jak nikt nie mógł pokazać Czyniącemu o rybich oczach, w jaki sposób ożywić żelazne ciernie. Przemierzył kraj w jednej kapocie, nawet bez miecza. Chodzi, gdzie chce i teraz kłaniają mu się setki Ludzi Węży. Siedzi w swoim żelaznym dworze z kos i toporów, a ty śpisz w drzewie i szczają na ciebie wilki. Dlaczego tak się stało? Czym on się różni od ciebie? Tak jesteście różni tam, skąd przychodzicie? On rozkazuje mgle, wysnuwa z niej potwory i sprowadza na Węży szaleństwo, a ty chcesz poradzić sobie z nim, szybko dobywając miecza? Obaj jesteście z zewnątrz. I ty, i on. On przewrócił równowagę świata. Jest niczym nóż wbity w tablicę do króla. Kiedy ludzie grają o wysoką stawkę, czasem ktoś sięga po żelazo. Leje się krew i ktoś zabiera pieniądze. Czy jednak wygrał partię? Jest wojna bogów. Są tacy, którym to na rękę. I są tacy, którzy chcą, by znowu świat był planszą do króla, a nie walką na noże. Będą nad tobą radzić, ale ich rady na nic się nie zdadzą, dopóki śpisz w drzewie. Musisz się obudzić. Albo tkwij tu i czekaj, aż Czyniący o rybich oczach obleje twój pień smoczą oliwą. Obudź się, Śpiący W Drzewie. Taka jest moja rada.
Odwiązuje swoje żyrafowate okapi i rozplątuje lejce. Kółka wózka zaczynają skrzypieć, pojazd toczy się ostrożnie po nachylonej ścieżce. Kruczy Cień idzie obok, wtem ściąga lejce i się zatrzymuje. Szuka czegoś długo na wozie, przewracając paczki.
— Dałeś mi Włócznię Głupców, Śpiący W Drzewie. Należy ci się coś w zamian.
Rozsznurowuje skórzany worek, a potem ostrożnie wydobywa coś, co wygląda jak bezkształtna, purpurowa purchawka porośnięta żółtymi kolcami. Karzeł podrzuca ją w dłoni i nagle jednym pewnym ruchem ciska z rozmachem prosto w drewnianą twarz, wieńczącą Pień, pomiędzy dwoma chwytającymi bure, jesienne chmury Konarami.
Owocnik rozbryzguje się na powierzchni kory, zostawiając plamę jaskrawego soku i rozrzucając chmurę żółtych sporów. Kruczy Cień chichoce, strzepuje lejcami i schodzi ścieżką w dół, poza granicę świata, usiłując wyhamować swój wózek.
— Obudź się, Śpiący W Drzewie! — krzyczy jeszcze raz przez ramię.
A potem zapada zimna, mglista cisza górskiej jesieni. Zachód słońca maluje krwawo plwocinę śnieżnych czap.
Obudź się. Łatwo powiedzieć.
Drzewo nie może się poruszyć, nie może pęknąć ani wywrócić się na lewą stronę. Drzewo może rosnąć, może odwracać Liście do słońca, może je zrzucać, kiedy nadchodzi jesienny chłód. Może pochłaniać dwutlenek węgla z powietrza, sączyć z gleby wodę z solami mineralnymi, może sycić się słodkim światłem słońca. Może też milczeć, trwać i pragnąć.
Drzewo stoi nieruchomo. Nadal jest Drzewem, ale coś się zmieniło. Znikła przebijająca je na wylot włócznia. Przybyła okrągła rana o poszarpanych brzegach, dwa krwawe ślady odbitych dłoni i plama w miejscu, w którym dziwaczny grzyb trafił w Pień.
Jeżeli cierpliwie poczekać, może ktoś jeszcze wyryje czubkiem kozika serduszko.
Jednak zmieniło się coś więcej. Coś z dziedziny rzeczy, których nie widać.