— Co to „mahjpar"?
— Kiedy pływacie po morzach, skąd wiecie, jak trafić na właściwe miejsce?
— Są różne sposoby — odpowiada Atleif. — Jak się wypłynie za Wyspy Ostrogowe, to trzeba mieć ląd po lewej ręce. A wiosną, gdy Strzała wschodzi, to grot powinna mieć na dwie dłonie na prawo od bukszprytu. Różnie. Ale drogi to styrsman musi się nauczyć. Dlatego najpierw pływa z ojcem czy kimś, kto zna szlaki. Jeśli człowiek raz gdzieś był, to potem trafi. Na pamięć.
Łapię się za głowę, później opieram łokcie na stole. Naród żeglarzy...
— Mapa to jest obrazek — mówię wyraźnie i bardzo powoli. — Namalowany na skórze, płótnie albo czymś takim. To jest namalowany kraj, tak jak widziałby go lecący ptak, tylko wszystko jest malutkie, żeby zmieściło się na kawałku płótna w całości. Rysuje się lasy, góry, drogi i rzeki. Popatrzcie: — Moczę palec w piwie i smaruję po blacie stołu. — To jest brzeg jeziora, to Dragorina, a ten kawałek chleba to jest nasz gród. Rzeka prowadzi jakoś tak, tu są te połączone jeziora, tu chałupa tego, co się powiesił, a tam, gdzie siedzi Atleif, jest północ i tam też jest port Żmijowe Gardło. Rozumiecie? Mapa!
Atleif spogląda na stół z osłupieniem, jakby spodziewał się nagle zobaczyć na nim port.
— Tam, gdzie on siedzi, to jest wschód — oburza się Grunaldi. — Północ jest tutaj.
— Na mapie! Na tym obrazku rysuje się północ na górze, południe na dole i tak dalej. Rozumiesz?
— Rozumiem. A po co ci ten obrazek?
— Żebym znalazł drogę, także tam, gdzie nigdy nie byłem. Żebym wiedział, gdzie jestem i gdzie teraz trzeba pójść. Sprawdzasz, gdzie jest północ, potem obracasz sobie mapę tak, żeby jej kierunki były tam, gdzie są naprawdę, i już widzisz. Tu, powiedzmy, ta góra, więc za nią jest strumień i tak dalej.
— No dobrze, ale jak narysujesz górę na kawałku skóry? Skóra jest płaska, a góra wystaje.
— Może ją zrobić z czegoś i przylepić? — proponuje ostrożnie Atleif.
Ciężko to idzie.
— Dajcie mi kawałek węgla — mówię. — Spójrzcie na tamten patyk i ten oszczep. Widzicie jego długość? Uważajcie: proporcje.
— Projppersejn... — powtarza Atleif Krzemienny Koń nabożnym tonem.
Naprawdę ciężko.
Odwiedzam zbrojownię i szukam natchnienia wśród morderczego żelastwa rozmaitych kształtów i rozmiarów. Topory, miecze, włócznie i oszczepy. Nie ma jednak niczego, co mogłoby zastąpić mój miecz. Mój doskonały shinobi ken firmy Nordland, noszony, jeśli wierzyć snom, przez jakiegoś szczeniaka, który pozuje z nim na wielkiego herosa.
Wracam więc do kowali i proszę o wykucie różnych rzeczy. Mam ze sobą rysunki, które ich bardzo interesują, ale niewiele dają. Opisuję więc jak umiem, a potem znowu siadam gdzieś na kamieniach, patrzę na jezioro, szukając natchnienia i pieszcząc w dłoniach swoją bezużyteczną hakownicę. Wciąż mam zapas czegoś, co ma taki skład jak proch, pachnie jak proch i wygląda jak proch, tylko że nie ma mocy. Pali się za wolno. Robiliśmy proch czarny na zamku Darkmoor. Tak na wszelki wypadek. Doskonale to pamiętam i wiem, że powinien działać, lecz nie działa.
Przeprowadziłem jeszcze kilka prób na osobności z różnymi naważkami i efekt za każdym razem był podobny. Kula leciała koślawo na jakieś pięćdziesiąt metrów i bez problemu można było odprowadzić ją wzrokiem. Proca to przy mojej hakownicy prawdziwie mordercza broń.
Przynajmniej naprawiłem sobie łuk.
Ostatni raz nabijam hakownicę i strzelam w jezioro. Widzę, jak pocisk skacze po falach niczym kaczka.
A potem siedzę na skale z fajką w zębach i patrzę na lśniącą stalowo wodę, szukając natchnienia.
— Już to kiedyś widziałem — odzywa się znajomy, skrzypiący głos. — Nie będzie działało.
Podrywam się nerwowo i patrzę na niego. Nie mógł wyrosnąć znienacka ze śniegu razem ze swoim wózkiem i pokracznym osłem podobnym do skrzyżowania okapi z żyrafą. Nie wierzę też, że zdołał mnie podejść.
— Widziałeś już hakownicę, Kruczy Cieniu? — pytam złośliwie.
— Jak zwał, tak zwał. Pomyśl, co by było, gdyby ci się udało? Po jakimś czasie każdy chodziłby z taką rurą. Na nic męstwo, zręczność i mądrość. Władzę zabrałby ten, kto ma więcej rur, więcej tego czarnego pudru i więcej kulek. Albo ten, kto robi je szybciej. Kiedy byle idiota może wziąć broń zdolną powalić każdego, wkrótce światem zaczynają rządzić głupcy. Takie pomysły to najlepszy sposób na sprowadzenie martwego śniegu. Pomyśl o tym, Śpiący Na Drzewie.
— Dużo mi takie gadanie pomoże, gdy światem zaczynają rządzić szaleńcy, którzy mają na zawołanie pieśni bogów.
— Szukanie takiej drogi na skróty też nie pomoże. Może będzie ci lżej, jeśli powiem, że ten puder kiedyś działał inaczej i sprowadził martwy śnieg. Zobaczyli to wtedy bogowie i teraz ich pieśni zawsze zlecą się tam, gdzie ktoś miesza węgiel z saletrą. Tak powiadają w starych bajdach. Są rzeczy, którym nie pozwolą działać, bo tak jest lepiej. Nie ma ich w pieśni ludzi, więc ludzie nie mogą nimi władać. Czasem dlatego, że nie potrafią, a czasem dlatego, że przynosi to więcej szkody niż pożytku.
— Więc mogę pójść i rzucić w niego oszczepem lub spróbować zakraść się z mieczem do jego sypialni, albo siadamy i czekamy na efekty. Wojna bogów albo martwy śnieg. Do wyboru.
— To Pieśniarz. Zabij go pieśnią bogów. Parskam tylko i spluwam przed siebie. Nawet mi się gadać nie chce.
— Bardzo zabawne. Spróbuję go olśnić moim magicznym kunsztem.
— Za szybko tracisz ducha, Śpiący Na Drzewie. Przyjechałem, żeby coś ci sprzedać.
— Te twoje przedmioty naprawdę czynią?
— Ten na pewno. — Prezentuje mi jakąś bezkształtną pałę podobną do kawałka czerwonego krawężnika.
— Co to ma być?
— Doskonale to znasz. To Włócznia Głupców.
— Ta sama? Dlaczego tak wygląda?
— Jest potężna. Zamknąłem ją w wypalonej glinie, żeby osłonić przed umysłem tych, którzy nie znają pieśni bogów. Pełno w niej mocy uroczyska.
— Wiesz, na czym polega jej moc?
— Trochę sprawdziłem, trochę się domyślam. To broń na Pieśniarzy. Musiał się ciebie przestraszyć, skoro chwycił za tę włócznię. Zrobił ją na wypadek, gdyby musiał stawić czoła Pieśniarzowi równie potężnemu jak on sam.
— Jak działa?
— Zabija.
Obdzielam Kruczego Cienia ciężkim spojrzeniem. Już wyciągałem w jego stronę gąsiorek z miodem, ale zatrzymuję rękę.
— Zabija? — cedzę jadowicie. — Naprawdę? Wzrusza ramionami.
— Pytałeś, jak działa. To włócznia. Czy można zapytać głupiej? Nie wiesz, jak działa włócznia?
— Pytałem, czym się różni od normalnej. Tak trudno zrozumieć, o co pytam?
— Czuje moc uroczyska. Ciągnie do niej. Tak jak wilk ciągnie do zapachu krwi.
— Znaczy kiedy Pieśniarz rzuci ją w powietrze, to wróci i go przebije?
— Nie. Przecież ten, co ją robił, nie jest takim durniem. Szuka przed sobą. Na wprost grotu. Wystarczy, że ciśniesz ją w Pieśniarza i już. Nawet jeśli rzucisz lekko, pomknie niczym strzała. Nawet jeśli Czyniący zacznie uciekać, Włócznia Głupców i tak go dogoni. Popędzi za nim i przebije.
Pije z gąsiorka, oddaje mi go. Przecieram wylew rękawem i też pociągam łyk. Miód spływa ciepłą falą do żołądka i wypędza stamtąd mróz.
— Skąd wiesz tak dobrze, jak to działa, Kruczy Cieniu?
Uśmiecha się łobuzersko.
— Bo zabiłem Czyniącego. Chciałem ją wypróbować i przy okazji załatwić dawną sprawę.
Ogarnia mnie podejrzenie.
— Wiesz, jak ten Pieśniarz się nazywał? Jak wyglądał?