Poprosiłem o uszycie długich kropierzy dla koni z jednej strony białych, a od wewnątrz brązowych, podobnie jak płócienne spodnie i kaftany, które założymy na futrzane portki i anoraki. Do tego osobne kaptury pozwalające zasłonić całą twarz. Zakładane na rękawice i buty nakładki z kolcami tekagi, służące do wspinania się po ścianach. Sakwy i uprzęże pozwalające zmieścić to wszystko przy sobie. Przez kilka tygodni wszyscy umiejący szyć odzież i skóry mieli przeze mnie zajęcie. Mamy stertę sprzętu, a przede wszystkim Włócznię Głupców. Zamkniętą w glinianej osłonie i dodatkowo osłoniętą skórzanym futerałem.
Odkąd mamy sprzęt, codziennie każę moim skrytobójcom zakładać całe oporządzenie i ganiam ich w śniegu wokół jeziora. Nocami wykradamy się i wyrzynamy kilkuosobowe bandy Węży biwakujące na skraju lasu albo kręcące się po okolicy. Potem bezlitośnie ćwiczę towarzyszy w języku migowym i rzucaniu szurikenami.
Sam chodzę nad brzeg jeziora, gdzie jednooki karzeł ciska we mnie kamieniami i przekleństwami.
— Jeszcze raz! — wrzeszczy. — Skoncentruj się, ty głupi klocu! Marnujesz tylko resztki pieśni. Śpiewaj o tarczy! O tarczy!
Koncentruję się więc, wizualizuję, choć niewiele to daje. Kamienie trafiają mnie boleśnie w głowę i pierś, ale tarczy nie ma. A przynajmniej na ogół. Czasem udaje mi się odbić kamień w powietrzu, lecz nie widzę prawidłowości.
Nauki Kruczego Cienia jednak do czegoś się przydają.
— Musisz wiedzieć dokładnie, co pieśń ma zrobić. Dokładnie. Co, z kim, gdzie i kiedy. Wyobraź sobie, że jest niczym proszek, który musi ci wystarczyć. Jak sól. Wsypujesz do zupy szczyptę i cała zupa robi się słona. Tylko że pieśń bogów to taka sól, która może wszystko. No, prawie wszystko. Tyle że szczypta wystarczy na kociołek, lecz na pewno nie posoli jeziora, rozumiesz? Powiedzmy, że solisz coś pieśnią bogów: wsypujesz do zupy i myślisz o słonym smaku. Jeśli jednak się pomylisz i zaczniesz myśleć o goryczy albo słodkim placku, cała zupa będzie do wyrzucenia.
Przeglądam jego towary i szukam czegoś pożytecznego, jednak większość z nich nie nadaje się do użytku.
Pieśni bogów w czystej postaci, czegoś skażonego mocą uroczyska nie ma w ogóle.
— Kupiłeś włócznię — powiada. — Wykorzystaj ją.
Grodzisko jest zatłoczone i gwarne. Gdyby nie rzadki moment ciszy któregoś wieczora, nigdy bym jej nie usłyszał.
W pierwszej chwili nie zwracam uwagi na dźwięki dobiegające monotonnie zza jakichś drzwi. Do momentu, w którym uświadamiam sobie, że słyszę angielskie słowa, i raptem robi mi się zimno.
Otwieram drzwi z takim uczuciem, jakbym miał zaraz zemdleć.
Dziewczynka siedzi za czymś, co przypomina krosna, i przędzie. Ma poszarpaną kieckę, całą w strzępach, przez dziury widać też krwawe szramy od paznokci na ciele. Widzę, jak kołysze mechanicznie głową i bardzo szybko mówi po angielsku z dziwacznym, kanciastym akcentem. Szczególnie uderzająca jest możliwość oddziaływania świadomościowego na aspekty rzeczywistości, które w dawnym systemie postrzegania podlegały tyranii materialistycznego intelektualizmu, a w nowym świecie muszą ustąpić przed nieintelektywnym zastosowaniem świadomości kreatywnej. Dzięki wyeliminowaniu aspektów odnoszących się do mitów zmaterializowanej obiektywizacji rzeczywistości, a także i archeokultury odnoszącej się do samowytworzonych liczmanów tak zwanej etyki i przywiązania do jednostkowej indywidualizacji, możliwe będzie osiągnięcie etapu superświadomości kreatywnej, w pełni oddziałującej na bazę materialną rzeczywistości i zdolnej do jej kompletnego przekształcenia w akcie kreatywno-artystycznym, które to akty staną się w pełni autonomicznymi bytami fizykalnymi. Jest to świat stanowiący ostateczny obiektywny dowód nieistnienia bytów zobiektywizowanych materialistycznie i możliwości kształtowania zarówno bytów żywych, jak i tworzenia nowych, zgodnie ze stanem superświadomości. Dalszym celem byłoby takie kształtowanie masy społecznej, by wyzwolić ją z archeokulturowych pseudoograniczeń, od zależności od wartościowania począwszy, po rezygnację z koncentracji na micie istnienia osobniczej samoświadomości pojedynczej. Dzięki temu w dalszym etapie możliwe będzie stworzenie masy społecznej, zdolnej do osiągnięcia jedności w superświadomości i podejmującej wspólne akty kreacji...
Chwytam dziewczynkę za ramię i nagle angielski bełkot urywa się w pół słowa. Podnosi na mnie szczurkowatą twarz, syczy „Padlina!", po czym chuda rączka z zakrzywionymi palcami śmiga w moją stronę. Uchylam się, więc pruje połamanymi paznokciami własną pierś.
To dziewczynka-krab. Znam ją.
Sam ją uratowałem.
— Biedaczka, całkiem niespełna rozumu — woła jakaś niewiasta, wchodząc do komnatki, i chwyta dziewczynę za ręce. — Grunaldi znalazł ją w lesie. Zupełnie szurnięta. Gada, ale nikt biedactwa nie rozumie.
— Ja rozumiem — odpowiadam półgłosem. To nie ona jest szurnięta, tylko van Dyken.
Który właśnie pisze książkę.
— Na co patrzysz? — zapytała Cyfral.
Drakkainen siedział w osłupieniu na podłodze swojej izdebki i z nienormalnym zainteresowaniem malującym się na twarzy oglądał swoją starą jesienną kurtę, uszytą przez Synnję i Sylgę gdzieś w nieistniejącej chacie w górach.
— Przyjrzyj się — mruknął. — W kieszeni za pazuchą było zawiniątko z jagodami. Teraz cała kurtka, zawiniątko, nawet błoto, którym była pokryta, dostało poświaty. Przeszło pieśnią bogów! Mam magiczną kurtkę, Cyfral. To jest jak promieniowanie. Można umieścić coś bogatego w pieśń bogów w beczce i po jakimś czasie masz beczkę pełną magicznej cieczy. Przynajmniej tak podejrzewam. Ewentualnie to może oznaczać, że się zachowuje jak mikroorganizmy.
— I co z tym chcesz zrobić?
— Oczyścić kurtkę — powiedział. — A potem do wody jeszcze wrzucić jagódkę.
— Kruczy Cieniu — zaczął uroczyście Drakkainen, podając karłowi solidny antałek — odpowiesz mi raz na pytania bez kręcenia, przekomarzanek i głupstw?
— Jeśli będę wiedział i jeśli zadasz pytania, na które da się odpowiedzieć. Mam zawiesić Grot Prawdy?
— Objesi sebe ovo na kurcu — powiedział Drakkainen. — W jaki sposób można przenieść się gdzieś pieśnią bogów? Gdzieś daleko. Zniknąć tu, a pojawić się gdzie indziej? Wiem, że to możliwe.
— Możliwe, ale trudne. Musisz mieć moc uroczyska. I to sporo. Musisz dać ją ziemi, na której stoisz. Poza tym musiałbyś mieć to miejsce przed oczami co do źdźbła trawy i jednego kamyczka. Musiałbyś znać tam każdy kawałeczek ziemi pod swoimi nogami. Tak dobrze, żeby po zamknięciu oczu zobaczyć wszystko jak żywe. No i musiałbyś chcieć się tam znaleźć. Nikt nie zna tak dobrze żadnego miejsca. Zwyczajne wspomnienie czegoś, gdzie się było, nie wystarczy. Jeden błąd i rozniesie cię na kawałki. Przeniesiesz się, ale jednocześnie we wszystkie strony. Pieśń bogów nie zrozumie, gdzie chcesz iść.
— A mogę przenieść się na koniu? W ubraniu? Uzbrojony?
— Tak. Jeśli już ci się uda, to ze wszystkim, czego się trzymasz.
— A jeśli bym złapał ciebie? Przenieślibyśmy się obaj?