Выбрать главу

To rzekłszy, z Podkomorzym przy pełnym kielichu

O politycznych sprawach rozmawiał po cichu.

Gdy tak były zajęte stołu strony obie,

Tadeusz przyglądał się nieznanej osobie:

Przypomniał, że za pierwszym na miejsce wejrzeniem

Odgadnął zaraz, czyim miało być siedzeniem.

Rumienił się, serce mu biło nadzwyczajnie;

Więc rozwiązane widział swych domysłów tajnie!

Więc było przeznaczono, by przy jego boku

Usiadła owa piękność widziana w pomroku.

Wprawdzie zdała się teraz wzrostem dorodniejsza,

Bo ubrana, a ubiór powiększa i zmniejsza.

I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty,

A u tej krucze, długie zwijały się sploty.

Kolor musiał pochodzić od słońca promieni,

Któremi przy zachodzie wszystko się czerwieni.

Twarzy wówczas nie dostrzegł, nazbyt rychło znikła,

Ale myśl twarz nadobną odgadywać zwykła;

Myślił, że pewnie miała czarniutkie oczęta,

Białą twarz, usta kraśne jak wiśnie bliźnięta;

U tej znalazł podobne oczy, usta, lica;

W wieku może by była największa różnica:

Ogrodniczka dziewczynką zdawała się małą,

A pani ta niewiastą już w latach dojrzałą;

Lecz młodzież o piękności metrykę nie pyta,

Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta,

Chłopcowi każda piękność zda się rówiennicą,

A niewinnemu każda kochanka dziewicą.

Tadeusz, chociaż liczył lat blisko dwadzieście

I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkim mieście,

Miał za dozorcę księdza, który go pilnował

I w dawnej surowości prawidłach wychował.

Tadeusz zatem przywiozł w strony swe rodzinne

Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne,

Ale razem niemałą chętkę do swywoli.

Z góry już robił projekt, że sobie pozwoli

Używać na wsi długo wzbronionej swobody;

Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody,

A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie.

Nazywał się Soplica; wszyscy Soplicowie

Są, jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni,

Do żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni.

Tadeusz się od przodków swoich nie odrodził:

Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził,

Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił,

Choć stryj na wychowanie niczego nie skąpił.

On wolał z flinty strzelać albo szablą robić;

Wiedział, że go myślano do wojska sposobić,

Że ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę;

Ustawicznie do bębna tęsknił, siedząc w szkole.

Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił,

Kazał, aby przyjechał i aby się żenił,

I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek

Dać małą wieś, a potem cały swój majątek.

Te wszystkie Tadeusza cnoty i zalety

Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnej kobiety.

Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką,

Jego ramiona silne, jego pierś szeroką

I w twarz spójrzała, z której wytryskał rumieniec,

Ilekroć z jej oczyma spotkał się młodzieniec:

Bo z pierwszej lękliwości całkiem już ochłonął

I patrzył wzrokiem śmiałym, w którym ogień płonął.

Również patrzyła ona, i cztery źrenice

Gorzały przeciw sobie jak roratne świéce.

Pierwsza z nim po francusku zaczęła rozmowę;

Wracał z miasta, ze szkoły: więc o książki nowe,

O autorów pytała Tadeusza zdania

I ze zdań wyciągała na nowo pytania;

Cóż gdy potem zaczęła mówić o malarstwie,

O muzyce, o tańcach, nawet o rzeźbiarstwie!

Dowiodła, że zna równie pędzel, noty, druki;

Aż osłupiał Tadeusz na tyle nauki,

Lękał się, by nie został pośmiewiska celem,

I jąkał się jak żaczek przed nauczycielem.

Szczęściem, że nauczyciel ładny i niesrogi;

Odgadnęła sąsiadka powód jego trwogi,

Wszczęła rzecz o mniej trudnych i mądrych przedmiotach:

O wiejskiego pożycia nudach i kłopotach,

I jak bawić się trzeba, i jak czas podzielić,

By życie uprzyjemnić i wieś rozweselić.

Tadeusz odpowiadał śmielej, szła rzecz daléj,

W pół godziny już byli z sobą poufali;

Zaczęli nawet małe żarciki i sprzeczki.

W końcu, stawiła przed nim trzy z chleba gałeczki:

Trzy osoby na wybor; wziął najbliższą sobie;

Podkomorzanki na to zmarszczyły się obie,

Sąsiadka zaśmiała się, lecz nie powiedziała,

Kogo owa szczęśliwa gałka oznaczała.

Inaczej bawiono się w drugim końcu stoła,

Bo tam, wzmógłszy się nagle, stronnicy Sokoła

Na partyję Kusego bez litości wsiedli:

Spór był wielki, już potraw ostatnich nie jedli.

Stojąc i pijąc obie kłóciły się strony,

A najstraszniej pan Rejent był zacietrzewiony:

Jak raz zaczął, bez przerwy rzecz swoję tokował

I gestami ją bardzo dobitnie malował.

(Był dawniej adwokatem pan rejent Bolesta,

Zwano go kaznodzieją, że zbyt lubił gesta).

Teraz ręce przy boku miał, w tył wygiął łokcie,

Spod ramion wytknął palce i długie paznokcie,

Przedstawiając dwa smycze chartów tym obrazem.

Właśnie rzecz kończył: "Wyczha! puściliśmy razem

Ja i Asesor, razem, jakoby dwa kórki

Jednym palcem spuszczone u jednej dwórórki;

Wyczha! poszli, a zając jak struna - smyk w pole,

Psy tuż (to mówiąc, ręce ciągnął wzdłuż po stole

I palcami ruch chartów przedziwnie udawał),

Psy tuż, i hec! od lasu odsadzili kawał;

Sokoł smyk naprzód, rączy pies, lecz zagorzalec,

Wysadził się przed Kusym o tyle, o palec;

Wiedziałem, że spudłuje; szarak, gracz nie lada,

Czchał niby prosto w pole, za nim psów gromada;

Gracz szarak! skoro poczuł wszystkie charty w kupie,

Pstręk na prawo, koziołka, z nim w prawo psy głupie,

A on znowu fajt w lewo, jak wytnie dwa susy,

Psy za nim fajt na lewo, on w las, a mój Kusy

Cap !!" - tak krzycząc pan Rejent, na stół pochylony,

Z palcami swemi zabiegł aż do drugiej strony

I "cap!" - Tadeuszowi wrzasnął tuż nad uchem.

Tadeusz i sąsiadka, tym głosu wybuchem