Выбрать главу

Jenerał wpół śmiejąc się, a na wpół wzruszony:

"Kolego - rzekł - jeżeli ustąpisz mnie żony

I dziecka, to zostaniesz przez resztę żywota

Bardzo samotny, stary, wdowiec i sierota!

Powiedz, czem ci ten drogi dar mam wynagrodzić

I czem twoje sieroctwo i wdowstwo osłodzić?"

"Czy ja Cybulski? - rzecze na to Klucznik z żalem -

Co żonę przegrał, grając w mariasza z Moskalem,

Jak o tem pieśń powiada? - Ja mam dosyć na tem,

Że mój Scyzoryk jeszcze zabłyśnie przed światem

W takim ręku! - Niech tylko Jenerał pamięta,

Aby tasiemka była długa, rozciągnięta,

Bo to długie; a zawsze od lewego ucha

Ciąć oburącz, to przetniesz od głowy do brzucha".

Jenerał wziął Scyzoryk, lecz że bardzo długi,

Nie mógł nosić, w furgonie schowały go sługi.

Co się z nim stało, różnie powiadają o tem,

Lecz nikt pewnie nie wiedziało, ni wtenczas, ni potem.

Dąbrowski rzekł do Maćka: "A ty co, Kolego?

Zdaje się, żeś ty nierad z przybycia naszego?

Milczysz kwaśny? I jakże, serce ci nie skacze,

Gdy widzisz orły złote, srebrne? gdy trębacze

Pobudkę Kościuszkowską trąbią ci nad uchem?

Maćku, myśliłem, że ty większym jesteś zuchem;

Jeśli szabli nie weźmiesz i na koń nie siędziesz,

Przynajmniej z kolegami wesoło pić będziesz

Zdrowie Napoleona i Polski nadzieje!"

"Ha! - rzekł Maciej - słyszałem, widzę, co się dzieje!

Ale, Panie, dwóch orłów razem się nie gnieździ!

Łaska pańska, Hetmanie, na pstrym koniu jeździł

Cesarz wielki bohater! gadać o tem wiele!

Pamiętam, że Puławscy, moi przyjaciele,

Mawiali, poglądając na Dymuryjera,

Że dla Polski polskiego trzeba bohatera,

Nie Francuza, ani też Włocha, ale Piasta,

Jana albo Józefa, lub Maćka - i basta.

Wojsko! Mówią, że polskie! Lecz te fizyliery,

Sapery, grenadiery i kanonijery!

Więcej słychać niemieckich tytułów w tym tłumie

Niżeli narodowych! Kto to już zrozumie!

A muszą też być z wami Turki czy Tartary,

Czy syzmatyki, co ni Boga, ani wiary!

Sam widziałem: kobiety w wioskach napastują,

Przechodniów odzierają, kościoły rabują!

Cesarz idzie do Moskwy! daleka to droga,

Jeśli Cesarz Jegomość wybrał się bez Boga!

Słyszałem, że już podpadł pod klątwy biskupie;

Wszystko to jest..." Tu Maciej chleb umoczył w supie

I jedząc nie dokończył ostatniego słowa.

Nie w smak Podkomorzemu poszła Maćka mowa.

Młodzież zaczęła szemrać; Sędzia przerwał swary,

Głosząc przybycie trzeciej narzeczonej pary.

Był to Rejent; sam siebie Rejentem ogłosił;

Nikt go nie poznał; dotąd polskie suknie nosił,

Lecz teraz Telimena, przyszła żona, zmusza

Warunkiem intercyzy wyrzec się kontusza;

Więc się Rejent rad nierad po francusku przebrał.

Widno, że mu frak duszy połowę odebrał.

Stąpa, jakby kij połknął, prosto, nieruchawo,

Jak żóraw; nie śmie spójrzeć ni w lewo, ni w prawo;

Mina gęsta, lecz z miny widać, że jest w męce,

Nie wie, jak się pokłonić, gdzie ma podziać ręce,

On, co tak gesty lubił! ręce za pas sadził -

Nie masz pasa - tylko się po żołądku gładził;

Postrzegł omyłkę; bardzo zmięszał się, spiekł raka

I ręce obie schował w jedną kieszeń fraka.

Idzie jakby przez rózgi śród szeptów i drwinek,

Wstydząc się za frak, jakby za niecny uczynek;

Aż spotkał oczy Maćka i zadrżał z bojaźni.

Maciej dotąd z Rejentem żył w wielkiej przyjaźni.

Teraz wzrok nań obrócił tak ostry i dziki,

Że Rejent zbladnął, zaczął zapinać guziki,

Myśląc, że Maciej wzrokiem suknie z niego złupi;

Dobrzyński tylko dwakroć wyrzekł głośno: "Głupi!" -

I tak strasznie zgorszył się z Rejenta przebrania,

Że zaraz wstał od stołu i bez pożegnania

Wymknąwszy się, wsiadł na koń, wrócił do zaścianka.

A tymczasem Rejenta nadobna kochanka,

Telimena, roztacza blaski swej urody

I ubior od stóp do głów co najświeższej mody.

Jaką miała sukienkę, jaki strój na głowie,

Daremnie pisać, pióro tego nie wypowie,

Chyba pędzel by skreślił te tiule, ptyfenie,

Blondyny, kaszemiry, perły i kamienie,

I oblicze różane, i żywe wejrzenie.

Poznał ją zaraz Hrabia, z zadziwienia blady,

Wstał od stołu i szukał koło siebie szpady:

"I tyżeś to! - zawołał - czy mnie oczy łudzą?

Ty? w obecności mojej? ściskasz rękę cudzą?

O, niewierna istoto, o, duszo zmiennicza!

I nie skryjesz ze wstydu pod ziemię oblicza?

Takeś twojej tak świeżej niepomna przysięgi?

O łatwowierny! Po cóż nosiłem te wstęgi!

Lecz biada rywalowi, co mię tak znieważa!

Po moim chyba trupie pójdzie do ołtarza!"

br/> Goście powstali, Rejent okropnie się zmieszał,

Podkomorzy rywalów zagodzić pośpieszał;

Lecz Telimena wziąwszy Hrabiego na stronę:

"Jeszcze - szepnęła - Rejent nie wziął mię za żonę;

Jeżeli Pan przeszkadzasz, odpowiedzże na to,

A odpowiedz mi zaraz, krótko, węzłowato:

Czy mnie kochasz, czyś dotąd serca nie odmienił,

Czyś gotów, żebyś ze mną zaraz się ożenił?

Zaraz, dziś? - Jeśli zechcesz, odstąpię Rejenta".

Hrabia rzekł: "O, kobieto, dla mnie niepojęta!

Dawniej w uczuciach twoich byłaś poetyczną,

A teraz mi się zdajesz całkiem prozaiczną;

Cóż są wasze małżeństwa, jeśli nie łańcuchy,

Które związują tylko ręce, a nie duchy?

Wierzaj, są oświadczenia, nawet bez wyznania,

Są obowiązki nawet bez obowiązania!

Dwa serca, pałające na dwóch końcach ziemi,

Rozmawiają jak gwiazdy promieńmi drżącemi:

Kto wie! może dlatego ziemia tak do słońca

Dąży i tak jest zawsze miłą dla miesiąca,

Że wiecznie patrzą na się i najkrótszą drogą

Biegą do siebie - ale zbliżyć się nie mogą!"

"Dość już tego - przerwała - nie jestem planetą

Z łaski Bożej! Dość, Hrabio, ja jestem kobietą;