Выбрать главу

— Ketling! Tak mi się widzi, że nie wybiła jeszcze nasza godzina.

— W mocy to bożej, ale i mnie się tak widzi, że do tego nie przyjdzie.

— Chyba by któren poległ, jak pan Muszalski! Ano, trudna rada! Szkoda mi okrutna pana Muszalskiego, choć kawalerską poległ śmiercią!

— Nie daj nam Boże gorszej, byle nie zaraz, bo powiem ci, Michał, iż żal by mi było… Krzysi.

— Ba, a mnie Basi… No! Pracujem szczerze, ale też miłosierdzie jest nad nami. Okrutnie mi jakoś wesoło w duszy! Trzeba też będzie i jutro czegoś znacznego dokazać!

— Turcy porobili drewniane zasłony z belek na szańcach. Obmyśliłem taki sposób, jaki bywa do zapalania okrętów używany: szmaty moczą się już w smole i mam nadzieję, że jutro do południa spalę te wszystkie roboty.

— Ha! — rzekł mały rycerz. — To ja wycieczkę poprowadzę. Przy pożarze i tak się uczyni konfuzja, a przy tym w dzień do głowy im nie przyjdzie, by wycieczka mogła nastąpić. Jutro może być lepsze niż dziś, Ketling…

Tak to oni rozmawiali mając serca wezbrane, po czym udali się na spoczynek, bo wielce byli znużeni. Lecz mały rycerz nie spał trzech godzin, gdy rozbudził go wachmistrz Luśnia.

— Panie komendancie, nowiny są! — rzekł.

— Co tam? — zawołał czujny żołnierz zrywając się w jednej chwili na równe nogi.

— Pan Muszalski jest!

— Dla Boga! Co powiadasz?

— Jest! Stałem przy wyłomie, wtem słyszę, woła ktoś z drugiej strony po naszemu: „Nie strzelać, to ja!” Patrzę, aż tu pan Muszalski, za janczara przebrany, wraca!

— Bogu chwała! — rzekł mały rycerz.

I skoczył witać łucznika. Dniało już. Pan Muszalski stał z tej strony wału w białej kapuzie i karacenie, tak do prawdziwego janczara podobny, że oczom nie chciało się wierzyć. Ujrzawszy małego rycerza skoczył ku niemu i poczęli się witać radośnie.

— Jużeśmy waści opłakali! — zawołał Wołodyjowski.

Wtem nadbiegło kilku innych oficerów, między nimi Ketling. Wszyscy zdumiewali się nadzwyczajnie, za czym jęli wypytywać na wyścigi łucznika, jakim sposobem w tureckim przebraniu się znalazł, ów zaś zabrał głos i tak mówił:

— Przewróciłem się, wracając, przez janczarskiego trupa i głową o kulę leżącą wyciąłem, a choć czapkę miałem drutem przeszywaną, zamroczyło mnie zaraz, ile że od owego uderzenia, którem od Hamdiego otrzymał, rozum miałem jeszcze zbyt na wszelaki szwank czuły. Budzę się tedy potem: leżę ja ci na janczarze zabitym, jak na łóżku. Macam głowę, boli nieco, ale nawet i guza nie ma. Zdjąłem czapkę, deszcz mi wychłodził czuprynę i myślę sobie: dobra nasza! Wtem przyszło mi do głowy: nużbym z owego janczara moderunek cały zdjął i między Turków poszedł? Przecie ja po turecku tak jak po polsku gadam i nikt mnie po mowie nie pozna, z gęby też janczara nie odróżnić. Pójdę, posłucham, co gadają. Strach chwilami brał, bo mi się dawna niewola przypomniała, alem poszedł. Noc ciemna, ledwie się tam gdzie niegdzie u nich świeciło, to, powiadam waściom, żem tak sobie między nimi chodził jak między swymi. Wielu z nich w rowach pod przykrywkami leżało; poszedłem i tam. Ten i ów mnie pyta: „Czego się włóczysz?” — a ja na to: „Bo mi się nie chce spać!” Inni też gwarzyli kupami o oblężeniu. Konsternacja między nimi wielka. Na własne uszy słyszałem, jak na obecnego tu naszego chreptiowskiego komendanta wyrzekali. — Tu pan Muszalski skłonił się Wołodyjowskiemu. — Powtórzę ich ipsissima verba[570], bo to przecie wraża przygana na największą pochwałę wychodzi. „Dopóki (mówili) ten mały pies (tak psubraci waszą mość nazywali), dopóki ten mały pies zamku broni, nie zdobędziem go nigdy”. Inny mówi: „Jego się kula i żelazo nie ima, a śmierć od niego na ludzi wieje jak zaraza”. Tu poczęli wszyscy w kupie narzekać: „My jedni się bijem (prawią), a inne wojska nic nie robią; dżamak leży brzuchami do góry, Tatarowie rabują, spahia po bazarze się włóczy. Nam padyszach mówi: „Moi mili barankowie”, ale widać niezbyt jesteśmy mili, skoro nas tu na jatki przyprowadzono. Wytrzymamy (prawią), ale niedługo, potem zaś do Chocimia się wrócim, a jeśli pozwoleństwa nie dostaniem, to mogą i jakie znaczne głowy spaść w ostatku”.

— Słyszycie, waszmościowie! — krzyknął Wołodyjowski. — Gdy się janczary zbuntują, wraz się sułtan przelęknie i oblężenia zaniecha!

— Jak mi Bóg miły, tak szczerą prawdę powiadam! — mówił pan Muszalski. — Między janczarami nietrudno o rebelię, a już im bardzo mruczno. Tak myślę, że jeszcze jednego albo dwóch szturmów spróbują, a potem zęby na janczar-agę, na kajmakana, ba, na samego sułtana wyszczerzą.

— Tak będzie! — zawołali oficerowie.

— Niech spróbują jeszcze i dwudziestu szturmów, gotowiśmy! — mówili inni.

I poczęli w szable trzaskać, rozpalonymi oczyma ku szańcom spoglądać i sapać, co słysząc mały rycerz szepnął w uniesieniu do Ketlinga:

— Nowy Zbaraż! Nowy Zbaraż!..

Lecz pan Muszalski zabrał na nowo głos:

— Oto, com słyszał. Żal mi było odchodzić, bo mogłem i więcej usłyszeć, alem się bał, że mnie dzień zaskoczy. Poszedłem tedy ku tym szańcom, z których nie strzelano, żeby się w pomroce przemknąć. Patrzę, aż tam nie ma porządnych straży, jeno kupami się janczarowie włóczą, jako i wszędzie. Podchodzę do srogiej armaty, nikt nie woła. A to pan komendant wie, żem zabrał ze sobą na wycieczkę zadziory do gwożdżenia armat. Wsunę prędko jeden w zapał — nie lezie, bo chcąc, żeby wlazł, trzeba młotkiem uderzyć. Ale że to Pan Bóg niejaką siłę w ręku dał (boście i waćpanowie moje eksperymenta nieraz widzieli), kiedy nie przycisnę dłonią, zazgrzytało trochę, ale gwóźdź wlazł po głowicę!… Uradowałem się okrutnie!…

— Dla Boga! Waćpan to uczynił? Waćpan wielką armatę zagwoździł? — pytano ze wszystkich stron.

— Uczyniłem i to, i drugie, bo jak tak gładko poszło, znowu żal było odchodzić i poszedłem do drugiego działa. Boli trochę ręka, ale gwoździe wlazły!

— Mości panowie! — zawołał Wołodyjowski — Nikt tu większej rzeczy nie dokazał, nikt się taką sławą nie okrył! Vivat pan Muszalski!

— Vivat! Vivat! — powtórzyli oficerowie.

Za oficerami poczęli krzyczeć żołnierze. Usłyszeli w szańcach te okrzyki Turcy i zlękli się — i tym bardziej im serca ubyło; łucznik zaś kłaniał się, pełen radości, oficerom i pokazując swą potężną do łopaty podobną dłoń, na której widać było dwie sine plamy, mówił:

— Dalibóg, prawda! Macie, waćpanowie, świadectwo!

— Wierzym! — wołali wszyscy. — Chwalić Boga, żeś nam szczęśliwie wrócił!

— Przemknąłem się przez belkowanie — odparł łucznik. — Chciało się owe roboty podpalić, ale nie było czym.

— Wiesz co, Michał — zawołał Ketling — moje szmaty gotowe. Zacznę ja o tym belkowaniu myśleć. Niech wiedzą, że pierwsi zaczepiamy.

— Poczynaj! Poczynaj! — krzyknął Wołodyjowski.

Sam zaś skoczył do cekhauzu[571] i wysłał nową wiadomość do miasta:

„Pan Muszalski na wycieczce nie zabit, bo wrócił, dwa wielkie działa zagwoździwszy. Był między janczarami, którzy o buncie zamyślają. Za godzinę spalimy belkowania, a jeśli będzie można przy tym wyskoczyć, to wyskoczę”.

Jakoż goniec nie przebiegł jeszcze przez most, gdy mury zadrżały od huku dział. Zamek pierwszy tym razem rozpoczynał grzmiącą rozmowę. W bladym świetle poranku leciały płomienne płachty na kształt płonących chorągwi — i padały na belkowania. Nie pomogła nic wilgoć, którą nocny deszcz nasycił drzewo. Belki zajęły się wkrótce i poczęły się palić. Za płachtami jął Ketling sypać granaty. Znużone tłumy janczarów opuściły w pierwszej chwili szańce. Nie grano „kindii”. Nadjechał sam wezyr na czele nowych zastępów wojsk, lecz zwątpienie wkradło się widocznie i do jego serca, bo paszowie słyszeli, jak mruczał:

вернуться

ipsissima verba (łac.) — te same słowa.

вернуться

cekhauz (przestarz., z niem.) — zbrojownia.