Выбрать главу

— Wzruszam. Baczność, wiara! Na lewooo! Patrz!

Wyprężyli się w siodłach, zwracając głowy ku trybunie i ustawionym na niej tronem i stolcom. Widzę Foltesta, pomyślała Julia. Ten brodaty to chyba Henselt z Kaedwen, a ten przystojny to Demawend z Aedirn… Ta matrona to musi być królowa Hedwig… A ten szczeniak obok niej to królewicz Radowid, syn tego zamordowanego króla… Biedny smarkacz…

*****

— Niech żyją kondotierzy! Niech żyje Julia Abatemarco! Wiwat «Adieu» Pangratt! Wiwat Lorenzo Molla!

— Niech żyje konetabl Natalis!

— Niech żyją królowie! Foltest, Demawend, Henselt, niech żyją!

— Niech żyje Dijkstra! — ryknął jakiś wazeliniarz.

— Niech żyje jego Świątobliwość! - wrzasnęło z tłumu kilku opłaconych krzykaczy. Cyrus Engelkind Hemmelfart, hierarcha Novigradu, wstał, pozdrowił tłum i defilujące wojsko wzniesieniem rąk, mało wytwornie obracając się zadkiem do królowej Hedwig i nieletniego Radowida, zasłaniając ich połami swej obszernej szaty.

Nikt nie krzyknie: "Niech żyje Radowid", pomyślał zasłonięty opasłym tyłkiem hierarchy królewicz. Nikt nawet nie spojrzy w moją stronę. Nikt nie wzniesie okrzyku na cześć mojej matki. Ani nawet nie wspomni mojego ojca, nie ogłosi okrzykiem jego sławy. Dziś, w dniu triumfu, w dniu zgody, przymierza, do którego ojciec wszakże się przyczynił. Dlatego go zamordowano.

Poczuł na karku spojrzenie. Delikatne jak coś, czego nie znał — lub znał, ale tylko z marzeń. Coś, co było jak muśnięcie miękkich i gorących kobiecych ust. Odwrócił głowę. Zobaczył wpite w siebie ciemne, bezdenne oczy Filippy Eilhart.

Poczekajcie, pomyślał królewicz, odwracając wzrok. Tylko poczekajcie.

Nikt nie mógł wówczas przewidzieć i zgadnąć, że z tego trzynastolatka, teraz osoby bez żadnego znaczenia w kraju rządzonym przez Radę Regencyjną i Dijkstrę, wyrośnie król. Król, który — odpłaciwszy wszystkim doznane przez siebie i matkę zniewagi — przejdzie do historii jako Radowid V Srogi.

Tłum wiwatował. Pod kopyta defilujących kondotierskich koni sypało się kwiecie.

*****

— Julia?

— Słucham, Adieu.

— Wyjdź za mnie. Zostań moją żoną.

Słodka Trzpiotka długo nie odpowiadała, dochodząc do siebie po zaskoczeniu. Tłum wiwatował. Hierarcha Novigradu, spocony, łapiący powietrze, jak wielki tłusty sum, błogosławił z trybuny mieszczan i defiladę, miasto i świat.

— Przecież ty jesteś żonaty, Adamie Pangratt!

— Jestem w separacji. Rozwiodę się.

Julia Abatemarco nie odpowiedziała. Odwróciła głowę. Zaskoczona. Speszona. I bardzo szczęśliwa. Nie wiedzieć czemu.

Tłum wiwatował i rzucał kwiaty. Nad dachami z trzaskiem i dymem eksplodowały race i fajerwerki.

Dzwony Novigradu zanosiły się jękiem.

*****

Kobieta, pomyślała Nenneke. Gdy wysyłałam ją na tę wojnę, była dziewczynką. Wróciła kobietą. Jest pewna siebie. Świadoma siebie. Spokojna. Opanowana. Kobieca.

Wygrała tę wojnę. Nie pozwalając, by wojna ją zniszczyła.

— Debora — kontynuowała wyliczanie cichym, ale pewnym głosem Eurneid — umarła na tyfus w obozie pod Mayeną. Prune utonęła w Jarudze, gdy wywróciła się łódź z rannymi. Myrrhę zabiły elfy, Wiewiórki, podczas napadu na lazaret pod Armerią… Katje…

— Mów, dziecko — ponagliła łagodnie Nenneke.

— Katje — odchrząknęła Eurneid — poznała w szpitalu rannego Nilfgaardczyka. Po zawarci pokoju, gdy wymieniano jeńców, poszła razem z nim do Nilfgaardu.

— Zawsze twierdziłam — westchnęła ręka kapłanka — że miłość nie zna granic ni kordonów. A co z Iolą Drugą?

— Żyje — pospieszyła z zapewnieniem Eurneid. - Jest w Mariborze.

— Dlaczego nie wraca?

Adeptka pochyliła głowę.

— Ona nie wróci do świątyni, matko — powiedziała cicho. - Jest w szpitalu pana Milo Vanderbrecka, tego chirurga, niziołka. Powiedziała, że chce leczyć. Że tylko temu się poświęci. Wybacz jej, matko Nenneke.

— Wybaczyć? - parsknęła kapłanka. - Ja jestem z niej dumna.

*****

— Spóźniłaś się — syknęła Filippa Eilhart. - Spóźniłaś się na uroczystość z udziałem królów. Do kroćset diabłów, Sigismund, twoja arogancja względem protokołu jest na tyle dobrze znana, byś nie musiał się z nią nachalnie obnosić. Zwłaszcza dziś, w takim dniu…

— Miałem powody — Dijkstra ukłonem odpowiedział na spojrzenie królowej Hedwig i uniesienie brwi hierarchy Novigradu. Złowił okiem skrzywienie na twarzy kapłana Willemera i grymas pogardy na godnym bicia na monetach obliczu króla Foltesta.

— Muszę z tobą porozmawiać, Fil.

Filippa zmarszczyła brew.

— W cztery oczy zapewnie?

— Najlepiej by było — Dijkstra uśmiechnął się lekko. - Jeśli jednak uznasz za stosowne, zgodzę się na kilka dodatkowych par oczu. Dajmy na to, pięknych oczu pań z Montecalvo.

— Ciszej — zasyczała czarodziejka zza uśmiechniętych warg.

— Kiedy mogę się spodziewać audiencji?

— Zastanowię się i dam ci znać. Teraz zostaw mnie w spokoju. To jest podniosła uroczystość. To jest wielkie święto. Przypominam ci o tym, jeśli sam nie zauważyłeś.

— Wielkie święto?

— Stoimy u progu nowej ery, Dijkstra.

Szpieg wzruszył ramionami.

Tłum wiwatował. Strzelały w niebo fajerwerki. Dzwony Novigradu biły, biły na triumf, na chwałę. Ale brzmiały jakoś dziwnie żałobnie.

*****

— Potrzymaj na lejce, Jarre — powiedziała Lucienne. - Zgłodniałam, przegryzę cosiczek. Daj, zamotam ci rzemień na rękę. Ja wiem, tobie jedną nijak.

Jarre czuł bijące na twarzy rumieńce wstydu i upokorzenia. Nie przyzwyczaił się jeszcze. Wciąż miał wrażenie, że cały świat nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko gapić się na kikut, za założony i zszyty rękaw. Że cały świat nie myśli o niczym innym, tylko by widzieć kalectwo, by współczuć kalece obłudnie i żałować nieszczerze, a w skrytości ducha pogardzać nim i mieć go za coś, co nieładnie zakłóca ładny ład tym, że brzydko i nachalnie istnieje. Że ośmiela się istnieć.

Lucienne, musiał jej to przyznać, trochę różniła się pod tym względem od całego świata. Ani nie udawała, że nie widzi, ani nie popadała w manierę upokorzającego pomagania i jeszcze bardziej upokarzającej litości. Jarre był bliski myśli, że jasnowłosa dziewczyna wozaczka traktuje go naturalnie i normalnie. Ale odpędzał od siebie tę myśl. Nie akceptował jej.

Bo wciąż nie mógł zdobyć się na to, by sam siebie traktować normalnie.

Wiozący inwalidów wojennych wóz skrzypiał i turkotał. Po krótkim okresie deszczów przyszły upały, rozjeżdżone przez wojskowe tabory wyboje zaschły i zastygły w grzebienie, granie i garby o fantastycznych kształtach, przez które musiał toczyć się ciągnięty przez czwórkę koni wehikuł. Na co większych wybojach wóz aż skakał, trzeszczał, pudło kołysało się jak okręt w czasie sztormu. Kalecy — głównie — głównie beznodzy — żołnierze klęli wówczas równie wyszukanie, co plugawie, a Lucienne — by nie spaść — przytulała się do Jarre i obejmowała go, obdzielając chłopca szczodrze swym magicznym ciepłem, przedziwną miękkością i podniecającą mieszanką zapachów koni, rzemieni, siana, owsa i młodego, intensywnego, dziewczęcego potu.

Wóz zeskoczył z kolejnego wyboju, Jarre zebrał luz okręconych wokół przegubu lejcy. Lucienne, gryząc na przemian chleb i kiełbasę, przytuliła się do jego boku.

— No, no — zauważyła jego mosiężny medalion i niecnie wykorzystała fakt, że jedną rękę miał zajętą lejcami. - I ciebie też nabrali? Amulet niezapominajka? Oj, przechera iście ten, co tę fidryguszkę wymyślił. Wielki był na nią popyt czasu tej wojny, większy jeno na wódkę chyba. A jakież to w środeczku imię dziewczęce, obaczmy…